VI

1.5K 65 506
                                    

Odesłał swojego stangreta, wręczając mu swą laskę i cylinder. Przechodząc obok hotelu Bristol, skręcił w wychodzącą z Krakowskiego Przedmieścia Karową i tak znalazł się na warszawskim Powiślu. Później zaś skierował swoje kroki prosto ku poranionej licznymi wądołami Tamce, szukając jednej z niewielkich kamienic, zamieszkałych głównie przez przekupniów i rzemieślników, ogółem ludność uboższą.

Ta dzielnica, wrzeszcząca swą biedą i beznadzieją, sąsiadka śródmieścia, za każdym razem wywoływała w hrabim najgorsze odczucia. Rozpadające się rudery, w których mieszkała biedota godne były pożałowania. Cała atmosfera miejsca wywoływała w nim mdłości nie tylko z uwagi na unoszący się zapach łajna.

W końcu odnajdując nieciekawą już od szyldu traktiernię, wszedł w zabłoconych lakierkach do środka ciemnego przez zawarte okna, zadymionego pomieszczenia, gdzie od progu jego wielkopański strój rzucał się w oczy, ale przestał tutaj kogokolwiek już dziwić.

Gospodyni Ksenia, córka kramarza handlującego na Placu Żelaznej Bramy, przeniosła interes z Podwala. Zauważyła jaśnie pana i nie pytając się, zaczęła nalewać do miski polewki, bo ten, choć nic nigdy od niej do ust nie włożył, zawsze hojnie ją opłacał.

Siedzący młody mężczyzna nawet na nią nie spojrzał a liczyła sobie dopiero dwadzieścia jeden wiosen. Kształty też miała wydatne i nie dopuszczała do siebie byle kogo jak byle dziadówka. Panicz dalej siedział bokiem, wpatrzony w jasne słupy światła, przedostające się przez luki w deskach w nerwowym oczekiwaniu, opierając łokieć o blat prostego stołu.

Widząc, iż Ksenia przygląda się jego dłoni z rodowym pierścieniem, szybko schował rękę. Nie posądzał tej prostej dziewczyny o znajomość herbarza szlacheckiego, ale wolał zachować czujność w tym obcym miejscu.

— Dziękuję — rzekł młody magnat, chcąc pozbyć się niechcianego towarzystwa, tej nachalnie usługującej mu kucharki.

Dziewczyna podstawiła przed wielmożą kufel piwa i niezadowolona odeszła, wygładzając wygniecioną spódnicę.

Panicz zaczął wpatrywać się w drzwi tej obskurnej garkuchni wyraźnie kogoś oczekując.

Durak... — mruknął pod nosem.

Ceniąc sobie swój czas a przede wszystkim zasady dobrego wychowania, wstał od stołu, nie zamierzając dłużej czekać.

Rzucił na stół garść srebrnych kopiejek, które Ksenia, gdy tylko wyszedł zgarnęła w pazuchę, uśmiechając się do siebie z zadowoleniem. I nie przejmowała się, iż nieznajomy węszy nie wiadomo, w jakim celu po jej przybytku, ważne, że zostawiał po sobie ślad monet.

Arystokrata spojrzał jeszcze raz na ulicę, po której chadzały matki, ciągnąć za sobą gromadkę równie wymizerniałych jak ona, brudnych dziatek. Byli też uliczni handlarze i obwoźne handlarki.

Gromadka kilkuletnich dzieci niemal uginała plecy przed panem jak chłop pańszczyźniany. Jedna cześć przyglądała się z dala nieufnie a druga wypatrując okazji, podbiegła do mężczyzny.

— Jaśnie panie! Wielmożny panie! — Zaczęły przekrzykiwać się między sobą, prosząc o miedziaka. — Dajcie po grosiku!

Młody szlachcic westchnął tylko i odsuwając się od nich, krzyknął:

— Wracajcie do domów, detki!

Choć w kieszeni miał pełno miedzianych kopiejek, to choćby podarował je tej bandzie małych nędzników, los ich byłby tak samo godny politowania. Wróciłyby zadowolone do domów z monetą, dostały w skórę za żebry na ulicy i patrzyły jak matka lub ojciec je przepija.

Lojalista I Tom 1 & Tom 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz