III

851 38 115
                                    

Republika Francuska. Paryż, Mortmarte 1902 rok.

Gdy nacisnął na klamkę, przymknął oczy, choć jak się spodziewał, ani drgnęła. Czego też miał oczekiwać, skoro ta skromna garsoniera od dawna już pozostawała niezamieszkana? Ileż to razy wolał jednak tę skromną jednopokojową izbę od mieszkania w kamienicy przy Polach Elizejskich, które wynajmował z myślą, że może stanie się kiedyś ich domem.

Wyciągnął pęk kluczy, który jakimś cudem znalazł się w kieszeni jego płaszcza. Otworzył drzwi, aż do jego nozdrzy doszedł nieprzyjemny odór stęchlizny i wilgoci. Przywitała go ciemna, zakurzona izba z pożółkłymi firankami z koronki, ładnym, białym kredensem i okrągłym, dębowym stołem oraz nakryte prześcieradłem łoże małżeńskie z ozdobną ramą.

Zerwał prześcieradło i obserwował chwilę jak drobinki kurzu wzbijają się w powietrze, aby zaraz przerzucić wzrok na oblepioną brudem szybę okna, przez którą przebijała się wąska strużka światła. Ostry blask zakuł go w oczy.

Wówczas znowu poczuł zapach piżma i ciętych kwiatów. Widział gotujący się na kaflowej kuchence dzbanek z wodą na mieloną kawę ze sklepu kolonialnego; skromną serwantkę; stół ze srebrną tacą i żardinierą z sygnowanej porcelany, nakryty zielonym suknem oraz obrazy martwej natury na ścianach, obite w byle jakie ramy. W centralnym punkcie pokoju, przy oknie, stał tak jak zawsze fortepian. Siedząca przy nim piękna, naga kobieta leniwie naciskała klawisze swoimi smukłymi palcami o opiłowanych na okrągło długich, zadbanych paznokciach.

Ponownie spotkanie z kochanką poruszyło jego wewnętrzne struny, które zaczęły grać melodię dawno zapomnianego uczucia. Czuł rozpalające ciało szczęście jak i oszałamiające pragnienie, które wyostrzyło mu wszystkie zmysły.

- Je sais que tu es réel, mon amour - szepnął do siebie po francusku.

Nie mogąc wygrać z własnymi pragnieniami, podążył ku niej prędko, bojąc się, że za chwilę znowu ją straci. Tak mocno jej pożądał, że niemal czuł już woń ich wspólnego uniesienia, któremu oboje za chwilę nie powstrzymają się poddać, a które tak zapamiętale przechowywał w szufladach swej pamięci.

Zrobił dwa kolejne, duże kroki, ale czując niewidzialny dotyk na ramieniu, przystanął. Nikogo nie dostrzegając za sobą, na powrót spojrzał w kierunku fortepianu, ale nie było już ani kobiety, ani instrumentu. Zniknęli.

Zamiast tego przy oknie w wyrafinowanej pozie stała niższa kobieta w okazałej, długiej i krzykliwie malachitowej toalecie z turniurą i kwiatem kamelii upiętym na czubku rudej głowy. W dłoni leniwie trzymała papierosa w długiej lufce, a gdy się odwróciła zmysłowym ruchem, eksponując odważnie odsłonięty dekolt, oślepiła hrabiego blaskiem swych promiennych oczu.

- "Katy?" - spytał bezgłośnie, nie mogąc uwierzyć kto tak niespodzianie wkradł się w jego myśli.

Zamknął oczy i wziął głęboki haust powietrza by galopujące serce uspokoić, a gdy je otworzył odetchnął z ulgą.

Znowu tam była. Wróciła. Jego Róża. Jego dawne kochanie. Przestała brzdękać nieudolne i wyprostowała łabędzią, alabastrową szyję. Podnosząc na mężczyznę jasne oczy, uśmiechnęła się kącikiem pełnych ust, po czym rozchyliła kusząco wargi.

Maciej omijając piękną twarz kobiety, którą pamiętał lepiej niż wiersze Baudelaire'a, choć w tym wyobrażeniu wydawała mu się mglista, obejrzał uważniej zarys jej piersi, ukryty pod długimi włosami w hebanowym kolorze.

Gotowy ruszył ku niej, aby porwać tę odważną, bezwstydną nimfę w ramiona i przenieść na łoże, które za każdym razem pachniało zapachem jej skóry i świeżym krochmalem.

Lojalista I Tom 1 & Tom 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz