Rozdział 1

1.1K 57 8
                                    

Oliwia

Wysuwam rękę spod kołdry i klepię nią na oślep próbując wyłączyć dzwoniący budzik, po kilku ruchach udaje mi się to, ale nie wstaję jeszcze, nie mam siły, zbyt długo siedziałam nad tym cholernym pozwem, żeby teraz zwlec się z łóżka. Podnoszę jedną powiekę i pierwsze co widzę to pyszczek Kapsla, no i niestety muszę wstać, bo ja mogę być niewyspana, ale kot musi zjeść.
-Idę już, idę – wzdycham, a kocur zeskakuje z mojego posłania – żonę byś sobie znalazł to by ci jeść dawała.
Z na wpół zamkniętymi oczami wchodzę do kuchni i otwieram szufladę z kocią karmą.
-Kurczak, wołowina, cielęcina czy rybka? - spoglądam na łaszącego się do mnie Kapselka – czyli rybka.
Przekładam jedzonko do miski i wychodząc staram się uruchomić ekspres do kawy. Wciskam kolejne guziki na panelu, ale nie za bardzo chce ze mną współpracować, coś burczy, coś gwiżdże, a kawa i tak nie leci. W końcu udaje mi się coś włączyć, nie wiem jaki rodzaj kawy udało mi się wybrać, ale to wszystko jedno, byle kofeina była w środku. Zanim kubek się napełni idę do łazienki  myję twarz chłodną wodą, niby lepiej, ale to dalej nie to. Wracam już lekko rozbudzona i zabieram z kuchni moją kawkę, w salonie zastaję bałagan jakich mało, po wczorajszej robocie nawet nie sprzątnęłam, sama sobie się dziwię, że dałam radę iść do sypialni. Zgarniam rozłożone na stoliku dokumentny i kodeksy i robię miejsce na kubek. Opieram plecy o miękką kanapę i cieszę się ciszą, niestety nie trwa to zbyt długo, bo dochodzi do mnie dźwięk telefonu, najlepsze, że nawet nie bardzo wiem gdzie go mam, idę za dźwiękiem i staram się zlokalizować burczące urządzenie, w końcu po kilku krokach docieram do wiszącej przy drzwiach torebki, wyjmuję telefon i zrezygnowana patrze na zdjęcie Natalki.
-Stara, jest środek nocy -sapię do telefonu i wracam do mojej kofeinki.
-Wiem, słuchaj mamy pożar w burdelu.
-Który tym razem zawalił co?
-Zgadnij.
-Marunia co? Czy ten facet zrobił coś kiedyś porządnie?
-Nie wiem, ale tym razem przyszedł pijany na rozprawę, uwierzysz?
-Kurwa – prycham głośnym śmiechem, choć sytuacja wcale nie jest zabawna.
-Nie śmiej się, dziś ma być posiedzenie komisji dyscyplinarnej w jego sprawie.
-Po co posiedzenie, niech go wypieprzą z palestry i spokój będzie, nie wiem czemu Piotr go nadal trzyma, ten facet ściąga tylko na nas kłopoty.
-Nie moja sprawa, ale szef kazał was wszystkich zgarnąć na dziewiątą, więc szybciutko, szybciutko – śmieje się, a ja wciąż próbuję się obudzić.
-A którą mamy?
-Ósmą.
-Fuck – burczę sama do siebie i się rozłączam.
Marek narozrabiał, a ja z tego powodu mam nie wypić kawy? Do dupy taki sport, trzeba otworzyć coś swojego i być panem swego losu. Co prawda to Piotr dał mi szansę na karierę, ale… to nie na moje możliwości dzisiaj. Podnoszę się z kanapy i idę najpierw pod prysznic, czas się obudzić. Po kąpieli wyciągam z szafy czarne cygaretki i błękitną koszulę z podwiniętym rękawem, do tego wysokie czarne szpilki na delikatnej platformie, a włosy spinam w ciasny kok u dołu głowy. Na twarz lekki, rozświetlający makijaż i chyba jestem gotowa, wkładam do teczki dokumenty, które na dziś są mi potrzebne i idę do samochodu. Droga przez ulice warszawy nie jest sielanką, ale po tych kilku latach przywykłam do korków i piratów drogowych, stoję na światłach i dopijam swoją poranną kawę, już trochę wystygła, ale nie przeszkadza mi to, oczywiście nie może się obyć bez ponagleń Natalki, słyszę dzwoniący w torebce telefon i nie spuszczając wzroku z sygnalizacji wyciągam go i przełączam na głośnik.
-Jadę – warczę.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę. Piotr szaleje, bo chcą Markowi odebrać prawo do wykonywania zawodu.
-No w końcu dobra wiadomość!
-Żartujesz? Chłopak pójdzie na bruk!
-A to ja mu kazałam się szmacić?
-To dobry chłopak – dziewczyna go broni jakbym chciała go za darmo ukamienować.
-Dobry, ale głupi! - podnoszę głos, bo zaczyna mnie to wkurzać – jakim debilem trzeba być, żeby przychodzić na gazie do sądu! Zapił to mógł zadzwonić ktoś poszedłby za niego.
-Może ma problemy! - no ona zaraz zacznie nad nim płakać.
-Każdy ma! Ty nie masz?
-Mam, ale…
-Ale to są twoje sprawy i nie przynosisz tego do roboty! Laska takie jest życie, on jest dorosły!
Rozłączam się, bo nie trawię takich rozmów, co to w ogóle za gadanie, bo może ma problemy, no może ma, to niech o nich powie  będziemy się martwić. Podjeżdżam pod kancelarię i szybkim krokiem zmierzam do wnętrza. Już w progu czeka na mnie mój szef i przy okazji chyba dobry kolega.
-Panienko, jest pięć po dziewiątej – warczy, ale wiem, że nie jest zły.
-Kawalerze, według grafiku powinnam zaczynać za godzinę, więc sorry.
-Chodź, chłopaki już czekają.
Przewracam oczami na samo wyobrażenie dzisiejszego zebrania z kwiatem naszej kancelarii. Zostawiam w swoim biurze teczkę i idę do gabinetu Piotra, Marek siedzi jak zbity pies i nawet na mnie nie patrzy, a Robert z szerokim uśmiechem wbija we mnie wzrok, idiota.
-Księżniczka jak zawsze spóźniona – Robert ze sztucznym uśmiechem podnosi ze stolika filiżankę.
-A książę jak zawsze spostrzegawczy – odpowiadam i siadam na fotelu.
-Skończcie te przytyki co? - Piotr warczy tym razem poważnie – rozumiem, że wiecie skąd ten pośpiech?
Nikt nie odpowiada, ale wiadomo, że wiemy co się stało.
-Marek masz coś do powiedzenia?
Wszyscy spoglądamy na chłopaka, ale on milczy, bo w zasadzie co miałby powiedzieć, przeprosić? Na to już raczej za późno, a w poprawę nikt nie wierzy.
-Za godzinę mamy posiedzenie i dowiemy się co dalej.
-Jakie są opcje? - wyrywam się nagle, bo nie lubię niespodzianek.
-Nadzór patrona, zawieszenie w wykonywaniu obowiązków, nagana w aktach lub zakaz wykonywania zawodu, zobaczymy co szanowna komisja orzeknie – Piotr siada za biurkiem i wyciąga laptopa – póki co musimy się podzielić sprawami naszego kolegi na najbliższy miesiąc, bo nawet jak wszystko pójdzie dobrze to Marunia idzie na urlop.
-Piotr! - ponoszę głos – no bez żartów, mało mamy roboty?
-Oj, nie pójdziesz do kosmetyczki i na paznokcie to zaoszczędzisz czas – Robert z mściwym uśmiechem opiera się o kanapę, a ja mu zaraz przywalę.
-Spokój dzieci, bo zacznę bić – Piotr zaczyna się śmiać, ale mnie to nie bawi.
-Jak na gołą dupę to Oliwia pewnie bardzo chętnie.
-Odwal się ode mnie co? - staram się mówić jak najspokojniej.
-No co nie lubisz takich zabaw?
-Robert zaraz ci pokarzę co lubię.
-Mmm… - mruczy obleśnie – tak przy wszystkich?
-Piotr przepraszam, ale ja mu zaraz zajebię kopa! - odwracam twarz do siedzącego za biurkiem faceta.
-Robert zamknij już twarz – Piotr się odzywa, ale nie odwraca wzroku od ekranu – wysłałem wam na maile rozpiskę spraw po Marku. Oliwia masz jeszcze sprawę z urzędu.
-Eee? - mrużę oczy, bo to ponad moje siły dzisiaj.
-Akta masz na biurku, resztę sama musisz ogarnąć, dziękuję do zobaczenia – mówi szybko i kiwa głową, żebyśmy wyszli z gabinetu.
Wszyscy posłusznie wstają, a kiedy jesteśmy już na korytarzu czuję na biodrach dłonie Roberta. Staram się wyrwać, ale facet przysuwa mnie do siebie dociskając moje pośladki do swojego krocza.
-No i dokąd tak pilno, robota nie zając.
-Wal się palancie– warczę i zaczynam się szarpać.
-Oj przestań, to takie żarty – obejmuje mnie i odwraca twarzą do siebie.
-Żarty mówisz? - uśmiecham się słodko, a on kiwa głową i zbliża do mnie swoja twarz.
Kiedy jest już milimetry od moich ust unoszę z impetem kolano i walę go w krocze. Z satysfakcją patrzę jak facet kuli się z bólu i nie może się odezwać.
-Pożałujesz – jęczy.
-Oj przestań, to takie żarty – klepię go w plecy i kręcąc tyłkiem idę do swojego biura.
Mam dość tego faceta, myśli, że jak raz po pijaku się z nim przespałam to wszystko mu wolno. Otwieram maile i sprawdzam co nowego mnie czeka w najbliższym czasie, skoro Marunia ma wolne. Nic nadzwyczajnego, rozwody, jakieś sąsiedzkie zatargi, jednym słowem nuda. Zamykam laptop i wyjmuje akta przydzielone mi z urzędu, nie lubię takich spraw, bo zazwyczaj trzeba bronić kogoś kto jawnie zawinił. No i tu zdaje się jest podobnie, Łukasz Nowicki, lat dwadzieścia pięć, rozboje, kradzieże, pobicia, jazda bez zezwolenia, wymuszanie, zastraszanie, Boże kiedy on to zdążył zrobić? Zatrzymany przez policję za jazdę bez uprawnień i z kilkoma działkami kokainy, świetnie, i niby jak ja mam go wybronić? Niech sobie radzi jak był taki cwaniak. Jakim trzeba być idiotą, żeby tak sobie życie zniszczyć? No nic, w tej sprawie niewiele mogę zrobić. Odszukuję w dokumentach, który areszt mam odwiedzić i od razu tam dzwonię i umawiam wizytę z panem aresztantem. Spotkanie mam po południu, więc teraz muszę zabrać się za swój grafik, wciskam spotkania gdzie się da i staram się zrobić to tak, żeby nie musieć jeździć z jednego końca miasta w inne.
Idę do Natalki po akta przydzielonych mi spraw i spotykam w korytarzu kolegę po fachu, tak jak ja idzie w stronę sekretariatu, ale jego krok nie jest taki pewny jak jeszcze niedawno, krzywi się przy każdym ruchu i z nienawiścią patrzy mi w oczy.
-Masz infekcję pochwy? - szczerzę się na jego widok – a nie przepraszam, ty ponoć jesteś facetem, pochwa raczej odpada, chociaż …
-Zamknij się- warczy i podchodzi do biurka Natalki.
-No co martwię się – robię zatroskana minę a duchu rżę ze śmiechu – o, a może to przepuklina pachwinowa co? Idź do lekarza, na to pewnie już wynaleźli lekarstwo.
Widzę jak facet zaciska szczęki i podchodzi bliżej mnie.
-Doigrasz się dziewczyno – pochyla się do mojego ucha.
-Się boję, uhh … - trzęsę się jak od dreszczu.
-Zacznij, bo nie odpuszczę – mówi już za moimi plecami, a ja wystawiając język krzywię twarz przedrzeźniając go trochę.
-A jemu co? - Natalia opiera się łokciami o biurko.
-Uderzył się w klejnoty.
-O co?
-O moje kolano, ale tak całkiem niechcący – śmieję się prawie w głos.
-Jesteś dziś w kancelarii? - podaje mi przygotowane teczki i mruga okiem.
-Niestety, zaraz jadę do aresztu, a potem mam dwie sprawy.
-To się Robert ucieszy.
-A jak ja się cieszę – udaję zadowolenie i przewracam oczami- mam udowodnić, że przestępca popełnił mniej przestępstw, niż popełnił, fascynujące, nie mogę się wręcz doczekać spotkania z panem… - zawieszam głos – panem… jakimś tam.
Z aktami wracam do swojego biura i rozkładam wszystko na blacie, zostały mi niecałe dwie godziny do wizyty w areszcie, więc muszę zagęszczać ruchy, szybko lecę po danych i spisuję sobie jakie dokumenty mam wyciągnąć z archiwum i dane klientów, z którymi będę się kontaktować w przerwach między sprawami, muszę się z nimi spotkać i omówić szczegóły współpracy.
Czas leci zbyt szybko i niestety zanim skończę robotę to muszę jechać, zamykam wszystkie akta w szafie i zdenerwowana patrze na zegarek, jak dobrze pójdzie to spóźnię się tylko trochę, dobra może nie pójdzie sobie pan klient do domu. Wybiegam na parking i wskakuje do swojej Audinki. Do aresztu dojeżdżam z lekkim opóźnieniem, ale bez tragedii, myślałam, że będzie gorzej. Witam się ze strażnikami, z którymi niedługo będę już chyba po imieniu i podaję nazwisko aresztanta. Wysoki facet prowadzi mnie pustym, okratowanym korytarzem i zatrzymuje się przed masywnymi drzwiami.
-Pokój jest z lustrem weneckim, niech się pani nie boi – facet mnie uprzedza jakbym miała do czynienia z seryjnym mordercą, a nie pospolitym bandziorem.
-Ja go przyszłam bronić, a nie oskarżać – marszczę lekko brwi.
-Wie pani, mimo wszystko.
-Zabójca? - pytam z zaciekawieniem.
-Nie.
-Gwałciciel?
-Nie.
-E, to z resztą sobie dam radę – kiwam głową, żeby otwierał.
Pomieszczenie jest niewielkie, stoi tu tylko stolik i dwa krzesła, z których jedno z nich zajmuje już pan klient. No widok jest całkiem całkiem, chłopak jest dobrze zbudowany i zadbany, do tego cały wydziarany, od palców, aż po szyję, nawet na twarzy ma kilka drobnych tatuaży, zasadniczo nie mój typ, ale przyciąga uwagę.
Podchodzę do stolika i spoglądam mu w oczy, jego wzrok potrafi sparaliżować, trzeba przyznać, że dobry materiał na chuligana.
-Mecenas Oliwia Krzewska, od dziś jestem pana obrońcą – mówię chłodno.
-Laskę przysłali? - odzywa się ochrypniętym głosem, a ja aż drgam.
-Tylko nie laskę – burczę i rzucam teczkę na stolik.
-Pani mecenas wybaczy – szczerzy się głupkowato – Łukasz Nowicki, przepraszam, że nie całuję rączek, ale mnie skuli.
-Musiał się pan rzucać – siadam naprzeciwko niego i zakładam nogę na nogę.
-Od razu rzucać – odwraca głowę jakby nie chciał na mnie patrzeć – nie będzie mnie jakiś pedał macał – tym razem warczy i podnosi na mnie wzrok.
No nie wierzę, że to robię, ale co mi tam, macham ręką w stronę lustra i po chwili strażnik wchodzi do pokoju.
-Proszę pana rozkuć – mówię nie spuszczając wzroku z klienta.
-Ale…
-Na moją odpowiedzialność – unoszę kącik ust i kiwam głową na strażnika.
Kiedy facet wychodzi otwieram teczkę i spoglądam w akta.
-No to słucham, co nabroiłem, tylko bez ściem, bo nie pomogę.
-Co pani chce wiedzieć?- opiera się łokciami o stół i splata palce obu dłoni.
-Wszystko.
-O, to radzę wziąć tydzień wolnego, to może zdążę opowiedzieć.
-Nie mam tyle czasu, jutro dostanę termin rozprawy, no chyba, że będzie pan ze mną szczery i uda mi się dogadać z prokuraturą, im też nie zależy, żeby się z panem szarpać. To słucham.
-Przecież oni i tak słyszą – pochyla się jeszcze bardziej i szepcze.
-To proszę mówić tak, żebym tylko ja pana zrozumiała – facet nawet nie mruga, patrzy mi w oczy jakby szukał ratunku, a ja co? - dobra ja pytam, pan odpowiada będzie szybciej, tylko proszę dobrze słuchać – podkreślam ostatnie słowa na co on marszczy brwi.
-Czy przed decyzją o prowadzeniu auta zażywał pan jakieś leki?
-Tak – odpowiada niepewnie.
-Jakie?
-Nie pamiętam- mruży lekko oczy.
-Ile czasu przed jazdą, godzinę, dwie?
-Półtorej – przytomny, kiwam głową, że jest ok.
-Czy wie pan kto mógł podrzucić panu znalezione w pana rzeczach substancje?
-Nie wiem- zaczyna coraz pewniej odpowiadać i super, bo chcę jak najszybciej skończyć wizytę.
-Był pan wcześniej na jakimś spotkaniu? Bar, klub, kino?
-Tak.
-Gdzie?
-Klub Posejdon na… – przewraca oczami jakby przed chwilą to wymyślił i nieznacznie się uśmiecha.
-Nie trzeba, znam ten lokal – mówię szybko i kątem oka widzę jak się uśmiecha - Ktoś będzie mógł to potwierdzić?
-Jasne.
Podsuwam mu przed twarz kartkę i długopis, ale facet nawet na to nie patrzy, gapi się na mnie jak na Yeti.
-Dane wszystkich, którzy potwierdzą pańską obecność.
-A jak ktoś to wszystko potwierdzi to co? - przechyla głowę na bok.
-Na razie nic, spiszemy zeznania i udowodnimy, że był pan pod wpływem leków, a koka jest nie pana, za jazdę bez uprawnień i tak pan dostanie, ale to nie będzie nic wielkiego, ale za prochy może się upiecze.
-A to nie, dziękuję – odsuwa papier i opiera się o krzesło.
-Słucham?
-No ile to potrwa?
-Jak dobrze pójdzie to ze dwa tygodnie. Jeśli będę mieć twarde dowody dla prokuratury to sąd nie będzie potrzebny, a jedna sprawa spadająca z wokandy to zawsze jakiś plus.
-A potem?
-O co panu chodzi? -rozkładam bezradnie ręce - Potem wychodzi pan z aresztu i do następnego rozboju jest pan wolny.
-To ja posiedzę chętnie trochę dłużej.
-Bo?
-Z przyjemnością sobie jeszcze na panią popatrzę – uśmiecha się szeroko i mruga okiem.
-Bez wzajemności – burczę od niechcenia - więc proszę nazwiska albo ze względu na brak współpracy z pana strony złożę do sądu wniosek o zmianę pełnomocnika.
-Nie zrobisz tego – nie przestaje się śmiać, a mnie już nosi.
-Po pierwsze, nie jesteśmy na ty, po drugie jestem zdaje się kilka lat od pana starsza, więc szacunek do kobiety i to starszej się należy, a poza tym, ja nie mam nic do stracenia. Żegnam pana serdecznie, panie Nowacki.
-Nowicki – mruży groźnie oczy.
-To już bez różnicy – mówię od niechcenia.
Podnoszę się z krzesła i zbieram rozłożone na stoliku dokumenty, bez spoglądania na faceta odwracam się i idę w stronę drzwi, ale wiem doskonale, że nie da mi wyjść.
-Poczekaj – słyszę za plecami i z triumfem w oczach odwracam się do pana wytatuowanego, to może być ciekawy klient.

Niebezpieczny klient [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz