Rozdział 37

295 48 18
                                    

Rozdział 37

Oliwia

W domu siadam na kanapie i odsuwając ze stolika Kapsla, rozkładam przed sobą zdjęcia z usg i kilka opakowań witamin. Wciąż nie wierzę, że to prawda. Nie wiem co zrobić. Tu się nic nie da zrobić, a przede wszystkim nie wyobrażam sobie w tym wszystkim Łukasza. Cholera, on się nigdy nie może dowiedzieć, przecież dziecko już na zawsze nas ze sobą połączy. Siódmy tydzień, czyli jest jeszcze czas, zanim cokolwiek zacznie być widać. Muszę ogarnąć pracę i wyjazd gdzieś daleko, przynajmniej na jakiś czas, aż nie ochłonę i nie dojdę do ładu choćby z samą sobą. Później będę musiała wrócić i pozwolić mu na widzenia z dzieckiem. Boże, jak ja pierdolę…
Bez sił osuwam się na kanapę i okrywam kocem, pod który od razu gramoli się kot. Wszystko straciłam, wszystko na nic, lata nauki, praktyk i nerwów poszły w błoto przez kilka miło spędzonych chwil. Nie było warto.
Ocieram policzek z łez i zaciskam powieki. To koszmar… nie chcę tego dziecka, nie jestem na nie gotowa i nie potrzebuję go. Ani ono nie będzie szczęśliwe, ani ja.
Kiedy się budzę, jest po północy. Trochę obolała wstaję z kanapy i idę coś zjeść. Dopiero teraz docierają do mnie szczegóły, których wcześniej nie zauważyłam, przecież ja wiecznie coś jem, te popołudniowe drzemki też mi się wcześniej nie zdarzały. Jak można być taką kretynką, no jak? Szykuję sobie kilka kanapek i znów zalegam przed telewizorem. Nie słucham tego, co leci, próbuję wsłuchać się w siebie. Jeśli zostanę w Warszawie, to za kilka tygodni zacznie być widać mój stan i, jak na złość, spotkam wtedy Nowickiego. Wera oczywiście powie mu, że to jego dziecko i będę miała pod domem koczownika. Nie wyobrażam sobie tego. Niczego aktualnie sobie nie wyobrażam.
W pracy na chwilę zapominam o swoim życiu i nawet sprawnie radzę sobie na sali rozpraw. Gorzej jest w kancelarii. Zamiast pracować, sprawdzam wyniki swoich badań na stronie laboratorium. Tu na szczęście jest wszystko w porządku. Niestety, rozwiązania mojego problemu nigdzie nie mogę znaleźć.
Drzwi gabinetu z hukiem się otwierają, a ja odruchowo zatrzaskuję laptopa.
-Co ukrywasz? – Piotr patrzy na mnie podejrzliwie.
-Nic.
-Za długo cię znam. – Uśmiecha się sztucznie i podchodzi bliżej. – Możesz powiedzieć co się dzieje? Nie stawiłaś się na spotkanie z klientem, zrezygnował z naszej kancelarii.
-Z jakim klientem? Nie miałam dziś nikogo na mieście.
-Ten od spółki meblowej.
-Ja go mam na jutro. – Bronię się.
-Jutro? Yhy, tak, tak. – Przytakuje z litościwym uśmieszkiem. – Jutro sobota.
-Co? A to dziś nie jest czwartek? – Biegiem wyjmuję kalendarz i sprawdzam umówione spotkanie. – Byłam pewna że jutro piątek. Czemu nie dzwonił?
-Ponoć dzwonił godzinę, ale nie odbierałaś.
Błyskawicznie wyjmuję telefon i krzywię usta.
-Faktycznie, wyciszony. Piotr przepraszam, to nie było celowo.
Facet w końcu siada naprzeciwko mnie i oboje milczymy, patrząc na siebie.
-Co się z tobą ostatnio dzieje. Gdzie ta dawna Krzewska, która znała grafik wszystkich w kancelarii? Jak masz problemy, to powiedz, będziemy się martwić, ale jak tylko zawalasz, to niewiele ci pomogę.
Opuszczam zawstydzone spojrzenie i przypominam sobie, jak to samo mówiłam latem o Mareczku. On wyszedł na prostą, dopiero kiedy dostał kopa od komisji dyscyplinarnej. Ja bardzo chciałam tego uniknąć.
-Chodź na obiad. – Nie czekając co odpowiem, podnosi się z fotela i czeka na mnie w otwartych drzwiach.
Nie mogę tego wiecznie unikać, prędzej czy później pójdę na zwolnienie i wolałabym, żeby nie był zaskoczony. Kiwam do niego głową i po zabraniu płaszcza i torebki wychodzę. Kiedy siadamy przy stoliku, facet nie przestaje na mnie patrzeć, a mi chyba pierwszy raz jest tak strasznie głupio. Za mnie zamawia obiad i przez nerwy nawet nie wiem, co będę jeść.
-Powiesz coś w końcu? – pyta i opiera łokcie o stolik.
-Obiecasz, że nikomu nie powiesz?
Przez chwilę milczy, a jego wzrok natychmiast poważnieje.
-Obiecuję.
-Nikomu, naprawdę nikomu.
-Coś ty nawywijała?
-Obiecaj.
-Obiecuję. – Mruży oczy, kiedy biorę głęboki wdech.
-Jestem w ciąży.
Facet nie spuszcza ze mnie wzroku, ale nie umiem w jego mimice niczego wyczytać. Po prostu skamieniał.
-Czy ja mam tylko takie wrażenie – odzywa się nagle – czy pana Nowickiego to ty nie tylko z aresztu wyciągałaś? –Nie odpowiadam na to pytanie, wydaje mi się, że zna odpowiedź. – Nie wierzę, dziewczyno… Co zamierzasz? I dlaczego mam nikomu nie mówić, przecież to nie grypa, po kościach się nie rozejdzie. – Milknie, kiedy kelnerka przynosi nasze talerze, ale żadne z nas nie zaczyna jeść.
-Muszę wyjechać, dlatego do końca miesiąca poprowadzę umówione sprawy, a później odchodzę.
-Zwariowałaś? – krzyczy. – Co ty wyczyniasz? Olka!
-Piotr posłuchaj – pochylam się w jego stronę – on nie może się dowiedzieć, że ja… No nie może i już, nie teraz.
-A kiedy? Jak dziecko będzie mieć osiemnaście lat? Jeśli jest ojcem…
-On nie chciał tego dziecka i nie chce go nadal!
-Pytałaś?
-Nie musiałam! Rozmawialiśmy już na temat dzieci, poza tym na pożegnanie mi powiedział, że się cieszy, że nic nas nie łączy, teraz łączy i co, ucieszy się z tego powodu?
-Krzewska odpierdala ci – mówi spokojnie. – Nie wiem czy to hormony, czy nerwy, ale zdrowe to to nie jest.
-Pomożesz? – Już mam łzy w oczach.
-Obiecałem, ale wiedz, że to mi się nie podoba. Zrobisz jak uważasz, ale zachowaj się jak swój własny prawnik. Co byś powiedziała klientce, gdyby miała takie problemy?
-Nie bierz mnie pod włos – kręcę głową – to zupełnie co innego. Wiem, że kiedyś się dowie, ale myślę, że najpierw powinnam zadbać o siebie i poukładać swoje życie, a dopiero później informować go o wszystkim. Teraz mnie wyśmieje i powie, że chcę go do siebie przykuć przy pomocy dziecka, bo wstyd mi przyznać, że mi na nim zależy!
-A zależy?
-To, co o nim wiem, pozwoliłoby prokuraturze usadzić go na lata, myślisz, że dlaczego nie poszłam jeszcze tego zgłosić?
-Nie zrozumiem was młodych. – Z niesmakiem kręci głową i bierze się za jedzenie.
Kiedy kończymy, spogląda mi w oczy i zaczyna się uśmiechać.
-Zrobimy tak – zaczyna, a ja wstrzymuję z nerwów oddech – nie zwolnię cię. Dostaniesz rok urlopu. Po roku sama zdecydujesz co dalej. – Wyjmuje z kieszeni telefon i przez chwilę w nim grzebie. –Ostatnią rozprawę masz dwudziestego października. Do tego czasu pracujesz, od dwudziestego pierwszego masz już wolne.
-Dziękuję. – Łapię jego dłoń i od razu mnie w nią całuje. – A gdyby on…
-Nie wiem co się z tobą dzieje, w końcu się zwolniłaś prawda?
-Kochany jesteś.
-Powiedz mu.
-Powiem, ale jeszcze nie teraz.
-Popełniasz błąd, ale to twoje życie. Pamiętaj, że w razie czego to jestem.
-Dziękuję.
-Chodź, odwiozę cię do domu – wstaje i podaje mi dłoń.
Pod domem nawet nie wiem co mam mu powiedzieć. Macham dłońmi i nagle zaczynam płakać. Nienawidzę siebie za to, jaka jestem teraz humorzasta. Na szczęście Piotr obejmuje mnie tylko i lekko kołysze, jakby czekał aż mi minie. W końcu mój płacz ustaje, a uścisk rąk Piotra się poluźnia. Podciąga lekko moją twarz i z czułym uśmiechem ściera z moich policzków łzy.
-Nie becz. Dbaj teraz o siebie. – Pochyla się i delikatnie opiera usta o moje czoło. – Co byś nie zrobiła, to ja cię wspieram.
-Dziękuję. – Spoglądam mu w oczy. – Chyba potrzebowałam to usłyszeć. Pójdę już. – Obejmuję go za szyję i mocno przytulam.
W domu oczywiście od razu pod kołderkę, zwłaszcza że czeka mnie ogrom pracy w weekend. Muszę rozplanować sobie spotkania na pozostałe dni, poinformować Piotra o zmianach i pewnie odebrać kilka telefonów od Roberta, który nie omieszka wytknąć mi porzucenie pracy.
W nowy tydzień wchodzę wraz z awanturą  w kancelarii. Co prawda awantura toczy się bez mojego udziału, lecz w mojej obecności i nie powiem, że jest mi z tym dobrze. Kilkukrotnie chcę się odezwać, ale Piotr za każdym razem mnie ucisza i bierze na siebie moją obronę przed rozjuszonym Robertem, który lada moment zacznie rzucań nie tylko kurwami, ale i meblami. Czekam cierpliwie, aż raczy się uspokoić i kiedy milknie, podnoszę głowę.
-Nic mnie nie usprawiedliwia – odzywam się w końcu. – Masz rację, że zachowałam się nieodpowiedzialnie i masz słuszne pretensje. Mogę jedynie was przeprosić, bo co jeszcze?
-Wiesz gdzie możesz sobie wsadzić te przeprosiny? – Robert na mnie krzyczy.
-Wiem, ale do cholery nie jestem twoim pracownikiem tylko Piotra, skoro on nie widzi problemu, to zamknij koparę! – Wywalam z siebie.
-Posłuchaj panienko…
-Dość tego! – Piotr nagle mu przerywa i wstaje zza biurka. – Dość tych przepychanek. Oliwia dostaje rok urlopu. Póki co ja biorę twoich klientów długoterminowych. Zatrudnimy kogoś na twoje miejsce i pociągniemy, a ty Robert jak masz jakieś problemy z ogarnięciem własnej pracy, to nikt cię tu nie trzyma za ogon.
-A panienka może po prostu robić co chce i sobie ot tak iść na roczny urlop?
-Jak chcesz, to też idź. – Piotr pokazuje mu drzwi.
Wszyscy przez chwilę milczymy i w końcu Robert wychodzi z gabinetu. Wiem, że nie odejdzie, ale mimo wszystko źle mi, że przeze mnie zrobił się taki dym. Teraz nie pozostało mi już nic innego, jak znosić humory kolegi i Piotra, który spojrzeniami daje mi do zrozumienia jak wielki błąd popełniam.
Po pożegnaniu Natalii i Piotra opuszczam kancelarię ostatni raz. Nie wiem kiedy tu wrócę i nie wiem czy wrócę. W domu pierwsze co robię, to zaczynam pakowanie walizek. Dwa tygodnie zastanawiałam się co zrobić i wreszcie doszłam do wniosku, że na początek przyda mi się wyjazd gdzieś daleko, gdzieś gdzie nikt nie będzie mnie szukał. Wstyd mi, że oszukuję najbliższych, bo nawet Weronika nie zna moich planów, ale wiem, że to zrozumie. Gorzej z Nowickim, on nie zrozumie.
Dzień wyjazdu jest dla mnie jednym z trudniejszych ostatnio. Od świtu jestem na nogach i sprawdzam, czy czegoś nie zapomniałam spakować. Nie wiem dokąd chcę jechać i to też jest problem. Tu nie mogę zostać, zbyt duże jest prawdopodobieństwo, że gdzieś go spotkam. Nie mogę pozbyć się myśli o nim, o tym, że to jego dziecko, że ma prawo wiedzieć o jego istnieniu, nawet jeśli go teraz nie chce.
Przed wieczorem otwieram oczy i śmieję się z siebie, że znów zasnęłam na kanapie. Wykończy mnie ten maluch, zresztą nie tylko przez chęć na spanie. Zmienił mi smak i węch. Nie sądziłam, że można nie tolerować jakiegoś zapachu tylko dlatego, że ma się w sobie mikroskopijne stworzenie. Najwyraźniej wielu rzeczy nie wiedziała i do wielu będę musiała przywyknąć.
Po ostatniej kolacji zjedzonej we własnej kuchni, decyduję się na wizytę u Łukasza. To ostatnia szansa, żeby na spokojnie pogadać. Jeśli to nie wypali, to trudno. Spoglądam na stojące w sypialni walizki i odwracam się do Kapsla.
-Ciebie nie zostawię, nie martw się. – Głaszczę go po grzbiecie i wychodzę z mieszkania.
Pod jego domem jestem w kilkanaście minut, ale nie wysiadam. Nie mam odwagi spojrzeć mu w oczy i coś mi podpowiada, że to nie jest najlepszy pomysł. Coś jest nie tak. Jedno jest pewne, powinien o wszystkim wiedzieć, ale nie mam zamiaru go o nic prosić. Biorę głęboki wdech, jakbym chciała dodać sobie odwagi i wysiadam. Jesienny chłód uderza mnie w twarz, a moim ciałem wstrząsa nieprzyjemny dreszcz. Spoglądam w okna jego mieszkania i oddycham z ulgą widząc zapalone światła. W głowie układam sobie wszystko, co powinnam mu powiedzieć rozważając przy okazji wszystkie możliwe reakcje na tę wiadomość. Kiedy zatrzymuję się przed drzwiami mieszkania, chwilę się waham, ale szybko pukam, żeby nie zdążyć się rozmyślić. Z wnętrza dochodzi do mnie muzyka, wyciągam rękę, by zapukać jeszcze raz, ale w tym momencie drzwi się otwierają i staje w nich młoda dziewczyna zawiązująca pasek cienkiego szlafroka. Przez chwilę mierzymy się wzrokiem i w końcu dziewczyna kiwa głową jakby mnie poganiała.
-Przepraszam, chyba pomyliłam mieszkania. - Zaczynam się tłumaczyć. - Ja do pana Łukasza Nowickiego.
-A pani jest?
-Oliwia Krzewska, jestem – zawieszam na chwilę głos - adwokatem pana Nowickiego.
-Łukasz, jakaś pani do ciebie!
Staram się opanować nerwy, ale słysząc jego kroki, jest mi coraz gorzej. W końcu staje przede mną ubrany jedynie w spodnie i obejmuje laskę ramieniem. Z cwanym uśmiechem patrzy mi w oczy, a ja nie wiem nawet jak się zachować.
-Nie spodziewaliśmy się. - Śmieje się i wciska twarz w szyje dziewczyny. - Co się stało, że królowa postanowiła zniżyć się do poziomu patologii i przyjść?
-Chciałam porozmawiać.
-Rozmawia pani.
Przenoszę wzrok na dziewczynę i znów patrzę na niego. Co ja tu jeszcze robię?
-Może ja was zostawię?- Dziewczyna próbuje się odsunąć, ale Łukasz ją do siebie przyciąga i lekko całuje jej policzek.
-Zostań kochanie - mruczy jej do ucha, a ja nie bardzo chcę na to patrzeć. – Widzi pani mecenas, jakoś udało mi się ułożyć sobie życie bez pani pomocy. Radzę sobie i tak jest mi dobrze.
-Tak, widzę. Yyy… - zawieszam się i nie umiem wydusić pieprzonego słowa.
-Przepraszam panią, ale nie byliśmy przygotowani na wizytę i nie zaprosimy do środka.
-To niepotrzebne - mówię drżącym głosem i spoglądam pod nogi. - Chciałam się tylko pożegnać.
-Pożegnać? - Tym razem spogląda na mnie poważnie jak nigdy, ale to już się dla mnie nie liczy.
-Przeprowadzam się i nie będzie nam już raczej dane się spotkać. W razie potrzeby kancelaria panu pomoże.
-A pani?
-A ja póki co zawieszam swoją działalność zawodową.
-Co się dzieje? - Odsuwa się od swojej panny i robi krok w moją stronę.
-Nic. Proszę się ze mną nie kontaktować, oprócz adresu zmieniam też numer telefonu.
Marszczy brwi i otwiera usta, a ja robię krok w tył, nie wiem na co liczyłam przychodząc tutaj, ale to nieważne.
-Ma pani jakieś kłopoty, może mógłbym…
-Nie! - Wyrywam się. - To sprawy rodzinne i bardzo osobiste. Żegnam państwa i życzę wszystkiego dobrego.
Odwracam się, zanim którekolwiek się odezwie i wręcz zbiegam po schodach, jestem idiotką. Po co w ogóle tu przyłaziłam? Czego oczekiwałam? Wybiegam z klatki i idę prosto do samochodu. Tuż przed drzwiami dopada do mnie Nowicki i zagradza mi sobą drogę.
-Stało się coś złego, prawda? - Jego oczy płoną złością i strachem. – Ktoś ci grozi?
-To nie twoja sprawa.- Staram się otworzyć drzwi, ale dociska je ręką.
-Pomogę ci jeśli mi powiesz.
-Nie powinnam w ogóle tu przychodzić. - Pod powiekami zbierają mi się łzy i zaraz zacznę ryczeć. - Nasze drogi się rozeszły i tak powinno zostać. To co zrobiliśmy było głupie, ale do naprawienia. - Przysuwa się do mnie i próbuje objąć. - Muszę złapać dystans do siebie, do ciebie i do całej reszty.
-Jakiej reszty? Oleńko, co się dzieje?
-Nic. Baw się dobrze. Ładna jest. – Głową wskazuję okno jego mieszkania. – Trzymaj się jej, bo dziewczyna wygląda na zakochaną. - Udaje mi się otworzyć drzwi, lecz nie pozwala mi wsiąść do środka. - Puść mnie.
-Gdzie się przenosisz?
-Nie twój interes. – warczę i staram się wyrwać z jego uścisku.
-Proszę cię.
-Do Szczecina, lepiej? – Sama nie wiem, czemu to powiedziałam.
Zaciskam zęby i szarpię drzwi , jednak on nie rezygnuje.
-Pozwól mi odejść – mówię już spokojnie i patrzę, jak jego twarz łagodniej. – Mam prośbę.
-Wszystko co chcesz. – Wyciąga dłoń i stara się położyć dłoń na moim policzku.
-Dokończ portret Magdy... - zawieszam na chwilę głos i przełykam ślinę – a mój zetrzyj.
-Co ty mówisz, nigdy tego nie zrobię.
-Zrób. Zrób przede wszystkim miejsce w swoim życiu dla kogoś innego. Zapomnij o mnie i nigdy mnie nie szukaj - mówię poważnie i wsiadam w końcu do auta.

Niebezpieczny klient [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz