Rozdział 18

342 47 7
                                    

Łukasz

Przyciskam dłoń do brzucha i patrzę, jak krew przecieka mi przez palce. Nie czuję bólu, a raczej nieprzyjemne pieczenie. Żal mi bardziej Oliwii, bo klęczy przede mną blada i przestraszona, a mi nic nie jest.
-Dzwonię po karetkę – mówi cicho i sięga ręką do torebki.
-Czekaj! – Chwytam nerwowo jej dłoń. – Nie mogę jechać do szpitala, wezwą gliny, wiesz co będzie.
-Napadł na ciebie!
-Na ciebie – ozywam się cicho i zaciskam zęby, bo samo mówienie sprawia mi ból. – Ja napadłem na niego.
-Broniłeś mnie, zresztą niepotrzebnie. Trzeba było dać mu tę torebkę.
-Takie rozmowy to raczej nie zemną – syczę i staram się podnieść.
-Łukasz, to powinien obejrzeć lekarz.
-Nic z tego, jedź do apteki, kup paski do zamykania ran. To lekkie rozcięcie, nie umrę. – Z lekkim uśmiechem kładę dłoń na jej policzku i cieszę się, kiedy się do niej przytula. Dla tego gestu warto było oberwać.
-Wstawaj – mówi drżącym głosem – nie zostaniesz tutaj przecież.
-Gdzie dzwonisz? – pytam, widząc jak znów bierze telefon.
-Do Wery, chirurg z niej żaden, ale coś umie. – Pochyla się do mnie i pomaga wstać. Nie jestem w stanie się wyprostować i lekko zgięty opieram plecy o śmietnik. – Stara, dawaj do mnie! Jak to cię nie ma? - Śmieję się, słuchając jak nawzajem się wyzywają i w końcu Oliwia wrzuca telefon do torby. – Weronika jest w Krakowie u matki.
-Nie panikuj, jedź do apteki, sama to zrobisz.
-Nawet tak nie mów. – Prawie płacze, a mnie jej coraz bardziej szkoda.
-Hej! – Odwracam ją do siebie i spoglądam w szkliste od łez oczy. Nie sądziłem, że jest taka wrażliwa. – Nic mi nie będzie. Mam rozciętą skórę i plastry to załatwią tak? – Przytakuje głową, a z jej ust robi się słodka podkówka. – To ruchy, bo się wykrwawię. – Śmieję się, a jej wzrok nagle staje się groźny.
-Idiota – warczy i biegnie do samochodu.
Już po chwili jedziemy przez miasto. Nieznacznie podciągam materiał koszulki i spoglądam na ranę. Przestała już krwawić, ale nadal cholernie szczypie. Jest dość głęboka, lecz nie poszarpana - to ewidentny plus.
-Źle to wygląda.
Podnoszę głowę na dźwięk jej zaniepokojonego głosu i gdzieś w głębi duszy, cieszę się, że wzbudzam w niej jakieś uczucia.
-Nie wiedziałem, że znasz się na ranach. – Zaczynam się śmiać, jednak szybko przestaję, kiedy gromi mnie spojrzeniem. – To tylko skóra.
-Aż skóra. – Poprawia mnie. – Ciągle wydaje mi się, że powinien to zrobić lekarz.
-To nie ty powiedziałaś, że ja już na pierwszy rzut oka wyglądam na winnego? – Mimo że chce się odezwać, to jej na to nie pozwalam. – Uważasz, że policja, która przyjedzie, a przyjedzie, nie pomyśli tak samo?
-Zeznam, że to nie było tak. – Jej głos nagle staje się cichy i potulny.
-Nie chcę, żebyś miała coś z tym wspólnego. – Opuszczam głowę, ale czuję na sobie jej wzrok. – Przyjechałem do ciebie, żeby cię przeprosić. To wszystko.
W aucie słychać jedynie nasze oddechy i z każdą chwilą robi się bardziej krępująco. W końcu Olka wysiada i rozglądając się na boki, przechodzi przez ulicę i znika za drzwiami niewielkiej apteki. Kiedy wraca, ma ze sobą całą torebkę opatrunków, ale wcale nie wygląda na spokojniejszą.
-Wiesz co – odzywam się i spoglądam jej w czy – lepiej będzie jak zawieziesz mnie do domu.
-Dlaczego?
-Nie będę zawracał ci głowy. Poradzę sobie.
-Jasne – wzdycha i włącza się do ruchu.
Jestem debilem. Mogłem grać na jej uczuciach i wepchnąć jej się na chatę, ale to chyba bez sensu. Zaskakuje mnie, kiedy parkuje auto w podziemiach pod swoim blokiem, ale się nie odzywam. Powoli wyłażę na zewnątrz i wyciągam rękę po torbę z opatrunkami. Nie podaje mi jej. Bez słowa zamyka Audi i pytająco spogląda mi w oczy.
-Dasz radę iść?
-Jasne, dzięki za pomoc.
-To idziemy. – Wskazuje głową wyjście z parkingu. – Opatrzę ci te rany wojenne.
-Mogę sam.
-Jasne, jasne. – Przewraca oczami i bierze mnie pod rękę.
Dobrze, że jest dość późno, to nikt nam się po drodze nie trafia. W domu Oliwia od razu sadza mnie na kanapie i zaczyna biegać po mieszkaniu. Dopiero po chwili zauważam, że jest z telefonem przy uchu i ciągle przytakuje. Domyślam się, że Weronika instruuje ją co ma robić i dziwi mnie, że pani mecenas bez żadnego komentarza wszystko przyjmuje. W końcu odkłada telefon i siada na stoliku przede mną. Nie potrafię się oprzeć i, z przygryzioną wargą, kładę dłonie na jej udach. Od razu mnie od siebie odpycha, a to zły znak.
-Połóż się – mówi cicho i, mimo że mam ochotę powiedzieć, że zapraszam ją do siebie, to nie mam odwagi.
Spełniam jej rozkaz, bo prośba to nie była i cieszę się, kiedy sama odkrywa mój brzuch. Po jej minie wnioskuję, że nie jest zadowolona z widoku, ale nie mdleje. Bez słowa obmywa skórę dookoła rany, po czym dezynfekuje rozcięcie. Zaciskam powieki i czekam, aż przestanie szczypać.
-Zastrzyk przeciw tężcowi powinieneś dostać, grom wie, co było na tym nożu – mówi ze zmarszczonym czołem. – Wera przysłała mi kod do odbioru recepty, zaraz pojadę do apteki. Chyba że się szczepiłeś niedawno. – Dopiero teraz dopuszcza mnie do głosu.
-Dziewczyno – pocieram czoło palcami – wiesz jak żyję, myślisz, że po każdej… - zawieszam na chwilę głos – robocie lecę do lekarza?
Olka patrzy na mnie jak na bandytę i w sumie ma rację, jestem nim. Pierwszy raz jest mi wstyd za to, kim jestem, przed nią mi wstyd. Dociera do mnie, że nigdy pod tym względem się nie dogadamy. Ani ona dla mnie nie zrezygnuje z prawa, ani ja dla niej z bezprawia. Na tym polu już zawsze będzie między nami konflikt i nawet najlepszy seks tego nie zmieni. Z opuszczonym wzrokiem próbuję się podnieść, ale jej dłoń dociska mnie do kanapy.
-Leż – szepcze – posklejam cię jakoś, a później pojadę po antybiotyk.
-Nie trzeba.
-Nie obchodzi mnie twoje zdanie – tym razem już warczy, ale wiem, że wcale nie jest zła na mnie, bardziej na siebie, tylko nie wiem czemu. – Zostaniesz tu na noc. Weronika mówiła, żebyś przynajmniej do jutra był z kimś, kto w razie czego ci pomoże.
-Chcesz mi pomóc?
-Nie chcę – odpowiada i mocno przyciska pasek do mojego brzucha.
Ból zmusza mnie do zaciśnięcia powiek, a po ich otwarciu, widzę malujący się na jej ustach zawistny uśmiech.
-Będziesz się teraz nade mną znęcać?
-Nie jestem profesjonalistką, możesz jechać na pogotowie jak ci źle.
-Żadnej litości dla cierpiącego człowieka – mruczę do siebie i czekam na kolejny zadany mi przez nią ból.
-Widocznie zasłużyłeś. – Z mściwym uśmiechem przykleja ostatnie paski i zabiera opakowania ze stolika. – Potrzebujesz czegoś jeszcze?
-Tylko ciebie. – Robię smutne oczka, ale nie robi to na niej wrażenia.
-Gangrena ci niepotrzebna – wzdycha i sprawdza telefon. – Zrób mi tę przysługę i nie uciekaj jak mnie nie będzie, serio.
-Dobra. – Podpierając się na ręce, próbuję usiąść i odprowadzam ją wzrokiem do drzwi. Chciałem wzbudzić w niej uczucia i wzbudziłem, nie przewidziałem tylko, że będzie to litość.

Niebezpieczny klient [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz