Rozdział 9

390 45 0
                                    

Łukasz

Biegnę po schodach na drugie piętro i z daleka widzę stojącą przy oknie Krzewską. Rozmawia przez telefon i wygląda jak zwykle perfekcyjnie. Ma na sobie dopasowaną spódnicę i czarną bluzkę i, mimo że widzę tylko jej plecy, to i tak mi się podoba. Podchodzę bliżej i staję tuż za nią, głęboko wdychając jej zapach. Działa na mnie inaczej, niż wszystkie kobiety. Cicho czekam aż skończy rozmawiać, ale zanim to zrobi, odwraca się do mnie. Wygląda jakby wcale nie była zaskoczona, patrząc mi prosto w oczy gada dalej i szczerze się śmieje, a ja na sam widok jej uśmiechu sam szczerzę się jak idiota. Po chwili kończy rozmowę i chowa telefon, ale nie spuszcza ze mnie wzroku, wcale nie chcę, żeby to robiła, ma piękne oczy.
-Dzień dobry – odzywam się pierwszy.
-Czy dobry to się okaże. – Zaplata ręce na piersiach, a ja czuję, jak robi mi się gorąco. – Co ze świadkami?
-Już jadą.
-Może uda nam się to dzisiaj zakończyć. – Kręci głową, jakby sama w to nie wierzyła.
-Wie pani – opuszczam wzrok na buty – z jednej strony dobrze by było, jakoś widok sali sądowej mnie nie podnieca, a z drugiej strony widok pani…
-Mój widok pana podnieca? – pyta nagle i szeroko otwiera oczy.
-Nie – śmieję się w głos – to znaczy owszem, nie no nie w tym sensie, podnie… – urywam nagle i  biorę wdech, bo zaraz serio powiem jej za dużo i skończy się przyjemna rozmowa i tak już czuję się jak skończony kretyn  – podoba mi się pani, ale to chyba nic nadzwyczajnego, ma pani lustro nie? Nawet taka zimna jak góra lodowa potrafi być pani atrakcyjna, zresztą nie wyobrażam sobie pani jako wiecznie radosnej i szczebiocącej dziewczyny. Taka trochę z pani królowa śniegu nie?
-To chyba najbardziej szczery komplement jaki od pana usłyszałam – unosi kącik ust, jakby powstrzymywała uśmiech i wygląda tak jeszcze lepiej.
-To co, da się pani zaprosić na kawę, jak to wszystko się skończy? – dyskretnie się do niej przysuwam, wykorzystując fakt, że opiera się o parapet, tym samym nie mając dokąd uciec, i jeszcze głębiej spoglądam w oczy.
-Ma pan problemy ze słuchem czy z pamięcią?
-Przy pani to ze wszystkim.
-To nie wiem, czy opłaca mi się z panem spotykać.
-Żadnej szansy mi pani nie da na naprawienie błędów? – Robię smutne oczka, ale ona nie wygląda jakby to miało na nią zadziałać.
-To pan popełnia jakieś błędy? Myślałam, że jest pan idealny, i to świat jest przeciwko panu.
-Nawet takim ideałom jak ja zdarza się coś zjebać, pani nie?
No i chyba trafiłem w czuły punkt. Pani mecenas nagle poważnieje, a jej śliczna buzia robi się kamienna i nieprzyjemna.
-Zaczynamy – nie odwracając ode mnie wzroku, kiwa głową w stronę otwartych drzwi do sali rozpraw.
Znów mam jakieś złe przeczucia, zwłaszcza że chłopaków nie ma. Potrząsam głowę i biorę głęboki wdech. Pani mecenas spokojnie wyjmuje z teczki dokumenty i, mimo że bez ukrywania się na nią gapię, to ona nawet na mnie nie zerka, ma charakter dziewczyna. Wstajemy, zanim wejdzie łaskawy sędzia i zaczyna się moja wojenka o wolność. Prokurator znów z uśmiechem na ustach opowiada jaki to ze mnie łobuz… no ma wiele racji, do tego recydywista, który za nic ma polskie prawo, przyzwoitość i wszystko inne. Wkurwia mnie ta jego gadka i zaczynam nerwowo przygryzać wargi.
-Uspokój się – słyszę obok siebie słodki, choć niespokojny głos pani mecenas. – Musi cię o coś oskarżać i nie wziął tego z dupy nie?
Zamiast odpowiedzieć opieram łokcie o blat i splatam palce przed twarzą. Wcale nie jest przyjemnie słuchać własnych grzechów, i to niemałych grzechów. Na szczęście nie trwa to długo. Prokurator w końcu siada, a głos zabiera Oliwia. Jest niesamowita, najpierw spogląda na mnie i jej wzrok rzuca pioruny, a po sekundzie z wdzięcznym i niewinnym uśmiechem odwraca twarz do sędziego. Z przyjemnością słucham jej głosu i zwracam uwagę na drobne dłonie, w których obraca długopis. Na jej nadgarstku jest kilka cienkich łańcuszków, które razem tworzą całkiem fajna bransoletkę, za to nie ma ani jednego pierścionka. To daje do zrozumienia, że narzeczonego też nie ma. Dziewczyna kopie mnie w nogę i dopiero teraz dociera do mnie, że zamiast słuchać jak wybiela moje grzechy, to się na nią gapię. Szybko mrugam i udaję , że wiem o czym słodzi sędziemu. W końcu i ja dostaję głos i tym razem skupiam się na sto procent, bo nie chcę sprawdzać wytrzymałości mojej adwokat na błędy w zeznaniach. Szczegółowo opowiadam, jak to w chamski sposób ktoś podrzucił mi prochy do kurtki i jak strasznie brzydzę się narkotykami. Sam sobie się dziwię, że umiem być tak przekonujący. Kiedy mój czas mija, siadam obok Krzewskiej i oddycham z ulgą, że po wszystkim, teraz pora na świadków. Tu też nie powinno być problemów, bo świadkowie nigdy nie byli karani, więc są bardziej wiarygodni ode mnie, jednak mina sędziego nie wskazuje zbytniej przychylności do uniewinnienia mnie. Po wysłuchaniu wszystkich, sędzia udaje się na naradę.
-Mamy kwadrans – Krzewska nagle się odzywa i wyjmuje telefon. – Chce pan wyjść ochłonąć?
-Myśli pani, że dadzą mi spokój?
-Myślę, że nie – mówi spokojnie i patrzy w ekran.
-Dzięki.
-Pan wybaczy, w świetle przepisów, dowodów i pańskiej przeszłości, prawdopodobieństwo niewinności jest tu znikome, a na pierwszy rzut oka jest pan winny, po prostu, są osoby nieuczciwe, którym się ufa, bo wyglądają na świętych, ale są też takie, którym mimo ich świętości się nie wierzy. Pan ani nie wygląda na świętego, ani pan nim nie jest, to skąd to zaskoczenie, co?
-Pomyliłem się, pani jest gorsza od góry lodowej.
-O jak mi przykro – wzdycha i przykłada telefon do ucha. – No hej! – rozmawia jakby mnie tu nie było – mam parę rozpraw, a później jadę do domu … No dobra to buziak!
-Plany na wieczór? – pytam i patrzę na swoje dłonie.
-Może pan nie uwierzy, ale nie żyję tylko pracą – mówi już cicho i chowa wszystko do teczki.
No rozmowa nam dziś wyjątkowo nie idzie, do tej pory kłóciliśmy się nawet bez słów, same nasze spojrzenia mówiły czego chcemy, dziś jest sztywno i inaczej, i nie podoba mi się to. Wymknęła mi się z rąk pani Oliwia.
Wstajemy, kiedy wchodzi sąd i czekam na wyrok. Tym razem i pani mecenas się denerwuje, zerkam ukradkiem jak pociera dłonie i co chwilę przygryza wargi.
-Sąd okręgowy w Warszawie wydział karny, po rozpoznaniu sprawy Łukasza Nowickiego, syna Wandy i Zygmunta, zamieszkałego w Warszawie przy ulicy Pokornej trzynaście mieszkania osiem, oskarżonego o prowadzenie pojazdu bez uprawnień oraz posiadanie nielegalnych substancji odurzających, jak również zaatakowanie funkcjonariusza na służbie podczas zatrzymania w areszcie śledczym przy ulicy Zamoyskiej dwa, na podstawie artykułu dziewięćdziesiątego czwartego kodeksu wykroczeń, artykułu sześćdziesiątego drugiego, ustęp trzeci ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii oraz artykułu dwieście dwudziestego trzeciego kodeksu karnego, zostaje uznany za winnego. – Zanim zdążę się wkurwić, Oliwia łapie mnie za rękę i głową daje mi znać, żebym się nie odzywał. No nie przychodzi mi to łatwo. - Po zapoznaniu się z dokumentacją przedstawioną przez strony, jak również po wysłuchaniu zeznań świadków, zostaje nałożona na oskarżonego kara trzech lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na rok oraz kara grzywny w wysokości pięciu tysięcy złotych.
Nie słucham dalej, to co usłyszałem wystarczy. Całe szczęście, że nie idę siedzieć, choć zawiasy wcale mnie nie cieszą. Wszyscy siadają i słuchamy uzasadnienia wyroku. Oliwia patrzy na mnie jak na wroga, a nie klienta i domyślam się, że kawy to z tego nie będzie, poza tym bądź co bądź przegrała sprawę, a widać po niej, że nie lubi zawodowych porażek. W końcu sędzia zamyka sprawę i częściowo jestem wolny. Kiedy wychodzimy na korytarz, prokurator chwilę rozmawia z Krzewską, a ja czekam na nią jak na zbawienie.
-Zadowolony? – pyta z lekkim uśmieszkiem i zdejmuje togę.
-To podchwytliwe pytanie? Powinienem, bo nie trafiłem za kratki, ale nie powinienem, bo jednak nie jestem uniewinniony? Co bym nie powiedział, to wytłumaczy mi pani, że mogło być gorzej lub lepiej nie?
-Czyli czasem udaje się panu myśleć. – Unosi brwi jakby ją to zaskoczyło.
-Pani mecenas – wzdycham ciężko, bo jakoś humor straciłem – wiem, że ma mnie pani za chama i prostaka, w sumie nie dziwię się, ale nie zna mnie pani i nic pani o mnie nie wie.
-I co z tego? Znajomość pańskiego życiorysu i cech charakteru nie poprawi ani mojej sytuacji życiowej, ani nastawienia do świata, ani mojego charakteru, więc może ograniczmy się do tego, co niezbędne, a że już po sprawie, to… - zawiesza głos i wyciąga do mnie dłoń. – Żegnam pana. Życzę panu zdrowia, powinnam szczęścia, bo świadomie lubi pan ładować się w kłopoty, ale myślę, że szczęścia ma pan aż nadto, pół Warszawy można by obdzielić .
-Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy. – Chwytam jej dłoń i patrząc prosto w jej niebieskie oczy, podchodzę trochę zbyt blisko, jak na zawodową relację.
-Ja wręcz przeciwnie, mam nadzieję, że nie będzie pan już potrzebował adwokata.
-A mówiła pani, że poza pracą też ma pani życie, może znalazłoby się tam dla mnie trochę miejsca? – staram się słodko na nią spojrzeć. - Choćby w przedsionku do korytarza prowadzącego do pani życia?
-Tam jest trochę chłodno, zmarzłby pan, a nie chcę mieć pana na sumieniu.
-A jak się ciepło ubiorę i wezmę termos z kawką i piersiówkę?
-Panie Nowicki, niech pan zajmie się sobą, póki jest pan wolny, bo myślę, że to długo nie potrwa. A teraz proszę wybaczyć, mam następną rozprawę – dopiero teraz wysuwa dłoń z mojego uścisku.
-A po pracy? – pytam, chociaż domyślam się, że nie lubi takiego molestowania.
-Po pracy jestem umówiona z przyjaciółką?
-W środku tygodnia? Jakaś szczególna okazja?
-Żeby pan wiedział, ona ma urodziny, a ja będę świętować uwolnienie się od upierdliwego klienta. Żegnam!
Patrzę jak odchodzi, nęcąco kręcąc tyłkiem i mam dziwne wrażenie, że robi to specjalnie, żeby podnieść mi ciśnienie. Sama nie wie, że przy niej krew mi tak buzuje, że żaden ciśnieniomierz by tego nie zniósł. No nic, trochę mi pani mecenas uciekła, ale jeszcze znajdę do niej drogę, nie wiem jak i kiedy, ale coś wymyślę.

Niebezpieczny klient [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz