Rozdział 33
Łukasz
Odpycha mnie od siebie, lecz nie przestaje na mnie patrzeć. Jest na mnie wściekła i gdyby mogła zabić wzrokiem, już bym nie żył. Dyszy ciężko, ale to nie zmęczenie, to złość, lecz tym razem chyba nie na mnie. Ona jest zła na siebie za to, co czuje i przed czym nie umie się obronić. Otulam jej twarz dłońmi i ponownie się do niej przybliżam, jej szybkie oddechy przypominają mi wszystko, co przeżyliśmy. Jak pragnąłem na sobie jej oddechów i jak uszczęśliwiała mnie spojrzeniami. Teraz nie chce na mnie patrzeć. Zaciska powieki, kiedy chcę ją znów pocałować i stanowczo mnie od siebie odpycha.
-Daj nam szansę. – Staram się brzmieć czule i łagodnie, ale chyba wkurwiam ją jeszcze bardziej, bo szarpie głową.
-Na co? – Odrywa od siebie moje ręce. – No na co do cholery?
-Na szczęście – szepczę, a ona nagle przestaje mrugać. Domyślam się, że moje słowa ją zaskoczyły, ale nie zamierzam jej oszukiwać. – Ty jesteś moim szczęściem.
-Nie mów tak. Ja nie chcę ani związków, ani uczuć, niczego, co zmieni moje życie rozumiesz? – Drży jej głos. – Nie chcę się w nic angażować, bo to się zawsze źle kończy!
-Jasne – wzdycham zrezygnowany, ale nie przestaję wierzyć, że kiedyś się zejdziemy. Musimy do cholery. – Obiecaj mi, że jeszcze się spotkamy, że będziemy potrafili ze sobą rozmawiać. Dobrze nam było.
-Było. – Buntowniczo zaplata ręce na piersiach. – Miedzy jednym wyrzuceniem mnie z domu a drugim. Nie jestem bez winy, ale to się nie uda, żadne z nas nie umie odpuścić, i to jest przeszkoda nie do przejścia. Będziemy się zmuszać do wszystkiego, a to zrodzi tylko więcej konfliktów. Łóżko nie rozwiązuje niczego.
-Ale pomaga. – Uśmiecham się, za co gromi mnie spojrzeniem.
-Łukasz, ja cię będę hamować. – Jest bardziej poważna niż na sali rozpraw. – Będziesz ukrywał przede mną nielegalne sprawy, a ja będę mieć o to żal, słuszny czy nie, to będę go mieć.
-Ty naprawdę nie chcesz wrócić. – Tym razem i ja poważnieję, bo dociera do mnie sens jej słów i ich słuszność. Stoimy po dwóch stronach barykady i mimo że nie przeciwko sobie, to jednak nie razem.
Nie ukrywam tego, że jestem zawiedziony, jestem, ale nie mam żalu. Ona ma rację. Nawet kiedy było między nami dobrze, to nie potrafiliśmy być szczerzy. Konflikt interesów, a żadne z nas nie umiałoby zrezygnować z siebie, być może to, co nas łączy, to jeszcze nie miłość, dla której ludzie gotowi są do poświęceń.
-Jesteśmy do siebie zbyt podobni. Chcemy odmiennych rzeczy i nie rozumiemy, że ktoś może chcieć czegoś innego. Oboje mamy gdzieś uczucia innych, bo jesteśmy cholernymi egoistami. Fajnie było się gonić i zdobywać, fajnie było się kłócić i lądować na zgodę w łóżku, ale to nie ma przyszłości, nie na tym polega życie, przynajmniej nie moje życie.
-Przeciwieństwa się przyciągają.
-My nie jesteśmy przeciwieństwami, jesteśmy sobowtórami ubranymi w inne ciała, to wszystko. Ty walczysz o swoje, ja o swoje, ty nie uznajesz kompromisów i ja też, ty chcesz być niezależny i ja, ty chcesz władzy niezależnej, ja również jej chcę. Nie możemy być parą, bo się pozabijamy, dopóki cię odpychałam, goniłeś za mną, kiedy ty za bardzo się oddalałeś, ja ustępowałam, ale nie robiłam tego z serca, robiłam to, bo sprawiało, że znów zaczynałeś mnie dostrzegać.
-Nigdy nie przestawałem cię dostrzegać.
-Tego nie wiem, lecz wiem, że doszliśmy do punktu, w którym będziemy robić sobie pod górę, udowadniając, że to drugie nie ma racji. Nie chcę tego, chcę żyć, ty powinieneś mieć kobietę bardziej uległą ode mnie, taką, która jest wdzięczna za każdy spędzony z tobą dzień.
-Czyli co? To koniec?
-Koniec. Myślałam, że to będzie zabawa, jednak mnie to przerosło, nie umiem się dla ciebie zmienić.
-Nie jestem wart? – pytam ze szczerym wyrzutem, bo czuję się zdeptany.
-Jesteś wart więcej, niż ja potrafię ci dać. Nie jestem materiałem na stałą partnerkę i dobrą partnerkę. Odpuśćmy, przynajmniej nie będziemy sobie nawzajem niszczyć życia.
Ze zwieszoną głową robię krok w tył. Skończyło się. Nie sądziłem, że to możliwe, a jednak stało się. Nie ma już dawnych nas.
-Dobranoc pani mecenas. – Uśmiecham się, widząc, że ją to rozbawiło.
-Dobranoc panie Nowicki. – Wbija kod domofonu i zwyczajnie idzie do windy. Uciekła mi z rąk i chyba pierwszy raz nie żałuję. Dziwnie mi z tym, bo bardzo za nią tęsknię i niczego tak nie potrzebuję, jak przytulić się do niej i żeby drapała mi kark.
Nie wracam do domu. Jest piątek, więc najlepsze towarzystwo zalega w knajpach. Obdzwaniam kolegów i idę tam, gdzie jest kilku najlepszych. Na wstępie dostaję szklankę z czystą i po wlaniu w gardło, zagryzam ją limonką. Ohyda, nigdy nie przepadałem za wódką. Jak na zawołanie do baru, przy którym siedzimy, podchodzi kilka niezłych dziewczyn. Chłopaki już się ślinią i wyrywają laski na parkiet, a ja zostaję przy pustej szklance.
-Ty nie idziesz? - Odwracam głowę w stronę siadającej przy mnie dziewczyny. – Koledzy dobrze się bawią.
-I słusznie, niech korzystają póki mogą – burczę, bo chcę ją zniechęcić do rozmowy.
-Fajne tatuaże.
Przewracam oczami tak, żeby nie widziała i ze sztucznym uśmiechem się do niej odwracam.
-Dzięki.
-Litka. – Wyciąga do mnie dłoń.
-Lidia? – Otwieram szerzej oczy. – Rzadkie imię.
-Nie d, tylko t, Litka, zdrobnienie od Litosławy. – Marszczy śmiesznie nos. – Po prababci.
-Wow. Łukasz, miło mi. – Ściskam lekko jej dłoń. – Napijesz się?
-Chętnie.
-Czego?
-Tego, co ty. – Uśmiecha się słodko, a mi się chce już wracać do domu.
Zamawiam dwie wódki i stukamy o siebie kieliszkami. Rozmowa między nami się nie klei, chociaż nie, moja rozmowa się nie klei, bo nie mam na nią ochoty, za to laska nawija bez przerwy. W ciągu jednej godziny dowiedziałem się, że jest z spod Inowrocławia, przyjechała tu za chłopakiem, później się z nim rozstała, poszła na studia, trzy razy zmieniła kierunek, teraz studiuje i pracuje. Wiem, ile ma rodzeństwa, kuzynostwa i znajomych, jak trudno samotnej dziewczynie w wielkim mieście i jak bardzo marzy o wyjeździe do Egiptu.
Po wypiciu kolejnej wódki odwracam do niej głowę i wprost zaczynam się śmiać.
-Za dużo gadam? – pyta w końcu.
-Za szybko, stary już jestem i nie nadążam. – Przysuwam do niej kieliszek. – Zdrowie, za spełnianie marzeń.
Zaciskam mocno powieki, ale zanim zdążę je otworzyć, Litka łapie mnie za dłoń i pociąga na parkiet. Mam już wystarczająco w czubie, żeby uważać się za świetnego tancerza. Chyba nie jest najgorzej, bo z jej twarzy nie znika uśmiech i w końcu wpada na mnie i zaplata mi dłonie na karku. Ładnie pchnie, tak cytrusowo. Zwalniamy tempo i zaczynamy się bujać nie do rytmu. Nie wiem co zrobić z rękami i po chwili kładę je delikatnie na jej biodrach. Mogłem wcześniej ją tu przytargać, bo odkąd tańczymy, nie odezwała się słowem. Wciąż tylko na mnie patrzy. Ładna jest taka drobniutka. Ma mocny makijaż, trochę przerysowany, ale nie jest wytapetowana. W sumie fajna.
-Czemu tak patrzysz? – pyta nagle.
-Bo ty patrzysz – odpowiadam bez zastanowienia, a ona jeszcze mocniej się we mnie wciska.
-Bo ładny jesteś. – Na jej słowa zaczynam się śmiać i pochylam się do jej ucha.
-Uznajmy, że uwierzyłem. Będzie mi się lepiej spało.
-Polecam się, ja mogę tak długo.
-To nie facet powinien podrywać dziewczynę?
-Po pierwsze, mamy równouprawnienie, a poza tym, jakbym na ciebie czekała, to rok by zeszło.
-Może więcej.
-To tym bardziej. Ja tam nie wstydzę się wyjść z inicjatywą. – Wzrusza ramionami i coraz wolniej się rusza. – Idziemy się napić?
-Proszę. – Wskazuję jej dłonią bar. Laska opiera się na mnie i czując jej ciężar, myślę, że alkoholu to ona ma dość.
Niestety, nie zamierza przestawać. Wychyla kielicha za kielichem, ale przynajmniej przestała gadać. Kiedy ma już dość, rozglądam się za jej koleżankami. Świetnie, zostawiły mnie same z tymi zwłokami. Po kilku głębokich oddechach zamawiam taksówkę i prawie wynoszę dziewczynę na zewnątrz. Nawet nie wiem gdzie mieszka. W taksówce próbuję ją jakoś obudzić, ale to bez sensu. Zaczynam grzebać jej w torebce, lecz niczego tu nie znajduję, a telefonu nie ma. Nie wiem czy zgubiła, czy go z domu nie wzięła. Muszę coś z nią zrobić i w końcu, widząc zniecierpliwienie kierowcy, jedziemy do mnie. Przez drogę burczy coś pod nosem i bezsilnie osuwa się z mojego ramienia na kolana. No zajebiście! Co mnie podkusiło na picie dzisiaj? Nie mogłem w spokoju z piwem przed telewizorem usiąść?
Po zapłaceniu za kurs biorę te zwłoki i powoli prowadzę na piętro. Jutro będzie zdychać i dobrze. Kiedy stawiam ją pod ścianą, chcąc wyjąć klucze, laska dziwnie zaczyna wyglądać. Zrzyga się zaraz. Błyskawicznie otwieram zamek i ciągnę ją do łazienki. W ostatnim momencie przytrzymuję jej twarz nad kiblem i zaczyna się medytacja z muszlą w tle. Na szczęście Litka na chwilę odzyskuje świadomość i sama trzyma się w pionie. Ja wychodzę, bo nie chcę na to patrzeć. Może przynajmniej przypomni sobie gdzie mieszka i pojedzie stąd w cholerę.
Długo na nią czekam i zastanawiam się czy tam nie zasnęła. W końcu podchodzę do drzwi i nasłuchuję. Dociera do mnie cichy szmer, którego nie mogę z niczym skojarzyć i po puknięciu w drzwi, od razu je otwieram.
-Oj, przepraszam. – Cofam się, widząc, że stoi w samej bieliźnie.
-Czekaj – woła mnie, ale wchodzę z powrotem. – Zwymiotowałam na sukienkę. Dasz mi coś? Muszę to sprać.
-Kurwa – szepczę do siebie i wychodzę. Z dwojga złego lepiej, żeby paradowała w czymkolwiek niż na golasa. Przez drzwi podaję jej koszulkę i przypominam sobie, jak Ola wyglądała w moich ubraniach, jak w sukienkach. Uśmiecham się na samo wspomnienie jej zapachu, gdy mokra wychodziła spod prysznica i jak mnie nęciła, wycierając się przy mnie.
Odwracam głowę w stronę wychodzącej z łazienki dziewczyny i litościwie kręcę głową. No nie wygląda najlepiej. Ma podkrążone oczy i jest blada jak ściana.
-No i jak? – pytam z uśmiechem.
-Tobie nic?
-Wprawa. – Gaszę za nią światło. – Chyba powinnaś jechać do domu.
-A co, dziewczyna zaraz wraca?
-Nie, ale chcę iść spać.
-Nie możesz ze mną, skoro już tu jestem? – Próbuje być uwodzicielska, ale trochę jej to nie wychodzi. Opiera dłonie na moich obojczykach i wspinając się na palce, zbliża się do moich ust. Odpycham ją, ale łapie mnie za koszulkę i pociąga na siebie. Nie mam zamiaru się z nią szarpać. Po prostu odrywam od siebie jej ręce i kiedy je wypuszczam, obejmuje moją głowę i zaczyna całować. Zwariowała! Liże mnie i ślini, nie dając mi nawet szans na reakcję, a co gorsze reaguje na nią mój dawno nieużywany sprzęt. Nie podnieca mnie ta laska, a jednak mam ochotę ją przelecieć. Jej zapach wdziera się w mój organizm na tyle skutecznie, że po chwili sam ją obejmuję i pogłębiam pocałunek. Trudno. Wciąż ją całując, odwracam ją w stronę łóżka i trzymając w talii, układam w pościeli. Robię to na złość sobie i przede wszystkim na złość Oliwii. Popełniam ogromny błąd, ale teraz o tym nie myślę. Podciągam jej koszulkę i dopadam ustami do niewielkiego biustu. Dziewczyna od razu przyciska do siebie moją głowę i rozkłada szeroko nogi. Szybka jest i w sumie dobrze, chcę to szybko załatwić i zapomnieć. Nie odrywając twarzy od jej młodego ciała, sięgam ręką do spodni, wypuszczając na wolność pulsującego fiuta. Kurwa, to ja jestem fiutem! Laska jest przygotowana, bo nawet majtek nie założyła. Zaciskam powieki, kiedy dotykam wilgotnej już skóry i coś mnie hamuje. Serce krzyczy, żeby odpuścić, a rozum, żeby nie oglądać się za siebie. Tym razem słucham rozumu i ostrym pchnięciem wbijam się w dziewczynę. Piszczy głośno i zaciska palce na moich ramionach, ale się nie odsuwa. Nie mam ochoty na czułości, opieram dłonie po obu stronach jej twarzy i po prostu pieprzę, szybko i bez wytchnienia. Mechanicznie, jakbym wcale nie chciał i nie miał z tego przyjemności. Nie mam, mam za to wyrzuty, że ośmieliłem się tknąć inną, że zapragnąłem innej, mimo że uczucia do Oliwii nie wygasły, ba one nawet nie zmalały. Naiwnie wierzę, że przygodny seks i obca laska zmienią moje nastawienie, a ja nawet czując zbliżający się orgazm, myślę o niej. Dreszcz przebiega moje ciało, a podniecenie kumuluje się w dole pleców. Nienawidzę Litki i nienawidzę siebie. Laska pode mną już jęczy w orgazmie, a ja nie mogę skończyć. Przyspieszam i dopiero teraz czuję ten specyficzny ból w podbrzuszu. Szybko wyciągam sprzęt i kończę w dłoni. Od razu wstaję z łóżka i nie oglądając się na pozostawioną w łóżku dziewczynę, idę pod prysznic. Z opartym o ścianę czołem próbuję się uspokoić. Nie umiem tak żyć, nie umiem żyć bez niej. Wściekły uderzam pięścią w mokre kafle i cieszę się z bólu jaki sobie zadaję, powinienem wyrwać sobie chuja za to, co zrobiłem. Specjalnie biorę długi prysznic, w nadziei że laska albo zaśnie, albo wyjdzie i dopiero kiedy mam już naprawdę dość, wychodzę i zakładam dresowe spodnie. Niestety, Litka nadal leży w moim łóżku i patrzy na mnie, jakby czekała na drugą rundę. Bez słowa mijam drzwi sypialni i idę do kuchni po piwo. Siadam z nim przed telewizorem i odruchowo włączam snookera, lecą jakieś powtórki, ale to i tak najlepsze co mogło mi się dzisiaj trafić.
-Nie kładziesz się? – Brzmi za moimi plecami słodki głosik.
-Nie.
-A co ze mną? – Próbuje mnie objąć, ale się uchylam.
-Rób co chcesz.
-Mogę zostać do rana?
-Jeśli musisz to zostań. – rozmawiam z nią patrząc w telewizor.
-Nie chcesz mnie tutaj, co?
-Nie chcę.
-A kim są te dziewczyny na ścianie? – Przysiada się obok mnie i po zabraniu mi piwa, upija kilka łyków.
-Nie twoja sprawa.
-Każdą panienkę tam umieszczasz?
Rzucam butelką w ścianę, a szkło rozpryskuje się po pokoju. Dziewczyna nagle się ode mnie odsuwa, ale i tak łapię jej rękę i na siłę przyciągam do siebie.
-Posłuchaj raz na zawsze – syczę takim tonem, że sam siebie nie poznaję. – To nie są jakieś panienki rozumiesz?
-Luzuj!
-Zabieraj się stąd! Masz minutę i wypad! – Odtrącam ją. Przez chwilę jeszcze na mnie patrzy i z uniesioną dumnie głową wraca do sypialni.
Zostaję sam z tym, co napierdoliłem we własnym życiu. Wstaję do lodówki po następne piwo i po drodze przekręcam klucz w zamku. Mogłem zamykać, jak Miśka tu mieszkała, pewnie nie byłbym teraz sam. Kiedy siadam do snookera wcale nie mam ochoty na oglądanie. Odstawiam nieotwartą butelkę i kładę się na kanapie. Czuję się jak dziecko, które zniszczyło ukochaną zabawkę, sprawdzając jak wiele wytrzyma. Ocieram oczy, kiedy wypływają z nich łzy i przypominam sobie łzy Olki. Dziwiło mnie, że kiedy chciałem do niej wrócić, to krzyczała, a kiedy ją odtrącałam, to nie kłóciła się tylko płakał. Teraz wiem dlaczego, jej chyba bardziej na tym związku zależało niż mnie. Dla mnie celem było zdobycie jej. Obiecywałem jej studzenie jej temperamentu, zdobywanie jej każdego dnia i że będę z nią już zawsze. Przegapiłem moment, w którym to na nią zwaliłem odpowiedzialność za wszystko. Wymagałem zrozumienia, wbijając nóż w jej plecy, a teraz zbieram tego żniwo.
Weekend spędzam zamknięty w czterech ścianach, a właściwie to na kanapie. Chłopaki wydzwaniają co chwilę, ale nawet nie odbieram. Jest nieprzyjemnie cicho, i to mnie dobija, nikt nie chodzi, nikt nie gada. Zwariuję, ale może dobrze, nie byłoby mi żal.
Poniedziałek zaczynam nerwowo, Rudy dobija się od świtu i drze ryja, jakbym nie znał swoich obowiązków. W końcu dogaduję z nim ostatnie szczegóły pierwszej wspólnej akcji i rzucam się na kanapę. Dziwnie się czuję, jestem poruszony, jakby coś za chwilę miało się wydarzyć. Sprawdzam telefon i wybieram numer Oliwii. Tylko o nią potrafię się tak martwić. Nie odbiera i jeszcze bardziej mnie nosi. Mam ochotę do niej pojechać, ale wiem, że nawet gdyby potrzebowała wsparcia, to ode mnie by go nie chciała. Dopadam do telefonu, kiedy przychodzi widomość i ze wstrzymanym oddechem czytam dwa słowa „Nie dzwoń”. Krótko, ale treściwie. W wyobraźni już widzę ją z facetem i rozpierdala mnie furia, nie myślę, że dwa dni temu sam przeleciałem jakąś małolatę. To nieważne, ważne, że nie pozwolę jakiemuś obcemu typowi dotykać mojej kobiety!
Kiedy chcę do niej jechać, odzywa się Rafał, no czy nie mógł poczekać godziny? Zwołuje ludzi natychmiast i nie mam co się wyrywać, że nie przyjadę. Od tego zależy moje być albo nie być. Pakuję dupę do wozu i jadę w wyznaczone miejsce.
Niewielki dom otoczony zewsząd drzewami, to dobry punkt na takie zjazdy. Po dotarciu, zastaję kilku dowódców innych grup i dziwi mnie rozmach tej akcji. Witam się z palącymi na zewnątrz chłopakami i wchodzę do środka. Przy wielkim stole stoi kilku facetów, przed nimi leżą jakieś mapy i zdjęcia z satelity. Kurwa oni na wojnę się szykują?
-O jesteś! – Rudy woła na mój widok. – Koniec weekendu!
-Dobra nie trzeszcz. – Podaję każdemu dłoń. – Co to za narada nadzwyczajna?
-Przyspieszamy akcję. – Rafał odzywa się, nie podnosząc wzroku znad kartek. – Dostałem cynk, że się zbroją, więc musimy ich uprzedzić. Ilu masz chłopaków?
-Na teraz trzydziestu. – Marszczę czoło. – Ale jak dasz mi parę dni, zorganizuję drugie tyle.
-Dobra. – Podsuwa mi dwie mapy z zaznaczonymi obiektami. – Otoczysz ze swoimi tereny od wschodu. Ma być was tak gęsto, że mysz ma się nie prześlizgnąć.
-Za duży obszar – burczę i odsuwam kartki tak, żeby Rudy widział co pokazuję. – To jest jakieś piętnaście, osiemnaście kilometrów. – Podnoszę na niego wzrok. – Licząc sześćdziesięciu ludzi, to mamy odstępy w granicach dwieście-trzysta metrów. Bez żartów, to nierealne. Dołóż mi ludzi, albo zmniejsz kilometrówkę.
Wiedzę, że jest wkurzony, i to nie tym, że plan mu się posypał, ale tym, że ośmieliłem się podważyć jego zdanie, i to w obecności podwładnych. Nie robi mi uwag, rozgląda się po twarzach zebranych i zatrzymuje spojrzenie na stojącym obok mnie facecie.
-Pójdziecie razem – odzywa się po chwili namysłu.
Reszta spotkania przebiega już bez niespodzianek. Szykuje się ostre mordobicie. Nie pytam o powody, ale tak naładowanego Rudego, jak żyję nie widziałem, więc gość musiał mu nieźle na odcisk nadepnąć. Mam nadzieje, że mu się to opłacało, bo mnie na pewno się opłaca. Za jedną taką akcję zgarniemy tyle, że starczy na spokojne życie na rok, o ile ją wygramy.
Zapada już wieczór, za oknami widać pozapalane latarnie, a mnie znów dopada to dziwne uczucie niepokoju. Zerkam na telefon i zaskakuje mnie późna godzina. Zanim schowam telefon, ekran rozbłyska, a ja nie odrywam oczu od zdjęcia Oliwii. Nie zwracając uwagi na debatujących facetów, odbieram, ale nie umiem wypowiedzieć słowa. Słyszę jak szlocha i dopiero teraz odzyskuję świadomość.
-Ola, co się stało? – Podnoszę dupę z fotela. – Czemu płaczesz? – Chłopaki nagle milkną i wszyscy bez wyjątku wbijają we mnie wzrok.
-Możesz… - Zawiesza głos i pociąga nosem.
-Ola, powiedz co się stało!
-Możesz przyjechać?
-Jasne, już jadę tylko jestem za miastem, ale już jadę, czekaj na mnie i nie wychodź z domu! – wołam i słyszę jak się rozłącza.
Chyba nie wyglądam najlepiej, bo Rudy bez słowa kręci głową i wskazuje mi drzwi. Wybiegam nie żegnając się z nikim i wściekły wsiadam do auta. Wiedziałem, kurwa, wiedziałem, że coś jest na rzeczy, że coś się stanie. Depczę pedał gazu, aż silnik jęczy, ale nie mam zamiaru go oszczędzać. Czas gna szybciej ode mnie, a kiedy w końcu zajeżdżam pod jej dom, zostawiam samochód w połowie na chodniku i biegnę do windy. Wlecze się wolniej niż zwykle, jak na złość. Dopadam do drzwi i najpierw pukam. Od razu słyszę jej kroki i oddycham z ulgą. Gdy stajemy twarzą w twarz, nie wiem co powiedzieć. Trzaskam za sobą drzwiami i, płaczącą, od razu do siebie przytulam.
CZYTASZ
Niebezpieczny klient [Zakończona]
Storie d'amoreOna, zimna i oschła pani adwokat. On, osiedlowy chuligan. Czy dwa silne i przy okazji bardzo różne charaktery będą mogły się dogadać? Czy ta znajomość ma szansę na przetrwanie?