Rozdział 42

303 46 7
                                    

Rozdział 42

Oliwia

W przerwie między Bożym Narodzeniem a sylwestrem szukam sobie zajęcia, bo to siedzenie na dupie strasznie mnie męczy. Pracę zarobkową na razie odkładam na boczny tor, ponieważ wkrótce i tak musiałabym z niej zrezygnować. Póki co podjęłam się poprowadzenia punktu pomocy prawnej w urzędzie miasta. Trzy dni w tygodniu po kilka godzin, to wystarczająco, żeby nie zgnuśnieć w domu, a na tyle niewiele, że się nie przemęczę. Ostatnio kiepsko się czuję i nie chcę brać na siebie zbyt wielu obowiązków. Kamil zresztą nie pozwala mi nawet samodzielnie robić zakupów. Każdego dnia po pracy zjawia się z wypchanym samochodem, jakby mnie tu trzy było.
-Potrzebujesz większej lodówki – mruczy sobie pod nosem, upychając warzywa do szuflady.
-Przeciwnie, musisz robić mniejsze zakupy, przecież ja nie jestem w stanie tego zjeść. Połowę wyrzucę.
-Słuchaj – odwraca się do mnie i po zamknięciu lodówki siada przy stoliku – może przywiozę ci trochę przetworów? Matka, jak co roku, narobiła tyle, że hej.
-Zwariowałeś? A gdzie ja to upchnę?
-Ale jak się Łucja urodzi, to lepsze będą swoje warzywa niż takie kupne.
-Kamil, dziecko je warzywka dopiero około szóstego miesiąca, i to bardzo niewiele, licząc, że urodzi się w maju, to będzie mogła takie rzeczy jeść na początku zimy.
-No tak. Będą świeże przetwory, a nie takie sprzed roku.
-Kamil! – krzyczę, bo facet zdecydowanie oszalał. – Ja chcę ci uświadomić, że sama będę mogła zrobić takie zapasy, jak mi pasuje.
Przez chwilę nie odwraca ode mnie spojrzenia, po czym głośno wypuszcza powietrze.
-Dobra, może przesadzam. – Wstaje i klęka przy moich nogach. – Martwię się i chciałbym, żeby ani tobie, ani Łucji niczego nie zabrakło.
-Doceniam, ale nie osaczaj mnie – mówię poważnie i widzę w jego oczach przygnębienie, które mnie bardzo boli. – To miłe, że się o mnie martwisz i że dbasz, ale ja powoli przestaję o sobie stanowić. Jem, co mi kupisz, bo przecież nie będę robić zakupów, jak mi się lodówka nie domyka. Dzwonię gdzie wychodzę, bo później mam setki telefonów od ciebie. Tak nie można.
-Myślałem, że to dobrze, że dbam o was.
-Dobrze i naprawdę wiele mi pomogłeś, jestem ci bardzo wdzięczna, ale daj mi oddychać. Chcesz mi pomagać w zakupach, dobrze, ale pozwól mi decydować o tym, co chcę kupić i daj mi za to płacić. Odkąd tu mieszkam nie wziąłeś ode mnie złotówki.
-Przecież nie mogę! Jak mam brać od ciebie pieniądze?
-Normalnie, stać mnie na jedzenie i mieszkanie!
-Ale jesteś w ciąży! – Zaczynamy się kłócić.
-Ale to nie twoje dziecko! – wyrzucam mu, jakby to była jego wina i nagle zastyga w bezruchu. Szkoda mi go, bo widocznie wyobraża sobie zbyt wiele, a ja nie umiem się wciąż przełamać, żeby uznać go za swojego partnera. Patrząc mi w oczy, kiwa głową i po cmoknięciu mnie w policzek, zostawia mnie i wychodzi. Spod moich powiek wypływa kilka łez, ale szybko je ocieram i kładę dłoń na brzuchu. Chciałabym dla niej jak najlepiej, pamiętam jeszcze, jak to jest nie mieć ojca i nie mieć wsparcia. Nie życzę jej tego. Ja będę się starała być dobrą matką, ale ojciec, to ojciec, ja go nie zastąpię, a Kamil pewnie świetnie by się nadawał na tatę. Co z tego, skoro na męża nie. Poplątało mi się życie i nie umiem tego rozplątać.
Kończę rozpakowywać zakupy i część od razu wkładam do zamrażarki, po czym idę się położyć z książką. Od rana mam jakieś dziwne bóle pleców, a to jeszcze za wcześnie na przeciążenie kręgosłupa. Kapsel od razu zajmuje miejsce przy mnie, a odkąd jestem w ciąży upodobał sobie mój brzuch i zawsze kładzie się blisko niego. Robił to, zanim dowiedziałam się o dziecko, może gdyby umiał mówić, dałby mi znać, że jestem podwójna. Gładzę jego pyszczek i uśmiecham się, kiedy pomrukując, mruży słodko oczy. W końcu i ja wygodnie się układam i biorę się za czytanie.
Budzę się po czterech godzinach czytania i oczywiście nie przewróciłam ani jednej strony. Marny ze mnie czytelnik. Niestety, budzi mnie ból brzucha. Delikatnie siadam i próbuję się poruszyć. No niby nic mi nie jest, a jednak się niepokoję. Nie wstając z kanapy dzwonię do swojej lekarki. Robi ze mną szybki wywiad, każąc sprecyzować rodzaj bólu i uspokaja mnie, że na tym etapie ciąży pobolewania mogą się zdarzać. Muszę jej zaufać, bo się na tym nie znam. Tak, jak zaleca, kładę się z powrotem i próbuję uspokoić nerwy. Nie jest to najłatwiejsze, kiedy wciąż mam obawy przed stratą, i to mnie jeszcze bardziej stresuje. Na szczęście noc mija mi bez problemów i rano wstaję wypoczęta i spokojniejsza. Na telefonie mam nieodczytaną wiadomość od Kamila, ale zanim ją przeczytam słyszę hałas z salonu. Niepewnie przechodzę przez puste mieszkanie i w końcu wybucham śmiechem na widok owiniętego w  łańcuch choinkowy Kapsla.
-No i gdzieś wlazł, co? – Kucam przy drzewku i próbuję wydłubać spomiędzy gałęzi kota.
Kiedy Kapsel jest już na wolności, układam łańcuch z powrotem, a kiedy wyciągam rękę, żeby położyć końcówkę przy czubku, bolesny skurcz łamie mnie w pół. Syczę cicho, łapiąc dłonią za podbrzusze i zaczynam płakać. Drobnymi, ostrożnymi krokami pokonuję  drogę do sypialni, która dziś oddalona jest o kilometry, i dopadam do telefonu. Trzęsą mi się dłonie, ale szybko odnajduję numer do Kamila. Odbiera po pierwszym sygnale.
-Kamil – mówię tak cicho, że ledwie słyszę sama siebie.
-Boże, nie… Oliwia nie ruszaj się! Usiądź, nie, połóż się, już jadę.
-Boję się – piszczę i powoli układam się na łóżku. – Bardzo mnie boli.
-Kochanie jadę, już jestem w samochodzie, jestem za dziesięć minut, mów do mnie. Nie zasypiaj, tylko do mnie mów.
-Przepraszam cię za wczoraj, nie powinnam robić ci uwag.
-To wszystko nieważne.
-Powinnam podziękować za wsparcie, a nie mieć pretensje.
-Kochanie, to nic ważnego, ja przepraszam, że cię zostawiłem.
-Gdyby coś mi się stało…
-Nie mów tak, to nic takiego.
-Mam złe przeczucia. – Płaczę w głos. – Zaopiekuj się Kapslem, nie oddawaj go do schroniska, on tam umrze z tęsknoty, proszę.
-Nie mów tak! Nikomu nic nie będzie, ani tobie, ani Łucji słyszysz? Nic wam nie będzie. Wjeżdżam już do miasta, będę za chwilę.
-Mam skurcze. – Jęczę cicho do słuchawki i słyszę tylko głośniejszy ryk silnika.
Kiedy Kamil się rozłącza, wiem, że jest już w windzie. Z ulgą słucham przekręcanego w drzwiach klucza. Facet pada na kolana przy łóżku i gładząc moją twarz, dzwoni do lekarza. Informuje ją tylko, że zaraz będziemy i ostrożnie bierze mnie na ręce. W szpitalu czeka już na mnie sztab ludzi, i tu Kamil również mnie nie opuszcza. Podczas usg trzyma moją dłoń i wiąż mnie w nią całuje. Pierwsze, co chcę usłyszeć, to, że Łucja żyje. Gapię się w ekran, ale nim się odezwę słyszę westchnięcie lekarki.
-Tętno prawidłowe. – Na jej słowa wybucham płaczem. – Uspokajamy się, nerwy nie pomagają – mówi tonem tak surowym, że od razu milknę. – Łożysko wydolne i nie widzę tu niczego niepokojącego. – Przełącza jakieś guziki i nagle ciszę zastępuje szum przerywany szybkimi trzaskami. – Piękne tętno. – Znów się odzywa, a ja zaciskam powieki i czuję na czole pocałunki Kamila.
-Najpiękniejsze co w życiu słyszałem – szepcze z ustami przy mojej twarzy. – Dziękuję.
-To ja ci dziękuję. – Obejmuję go za szyję i przyciągam bardziej do siebie.
-Ja również dziękuję – odzywa się wesoło lekarka. – A teraz zabiorę panią na badania krwi, moczu i tak dalej, musimy ustalić powód tych skurczów, zostanie pani na oddziale do jutra. Później  zobaczymy.
-To znaczy, bo ja…
-Tak oczywiście. – Kamil kończy za mnie, a jego wzrok jest tak poważny, że nawet zamiaru nie mam z nim dyskutować.
-Chciałam powiedzieć, że nawet dokumentów nie wzięłam z domu. – Usprawiedliwiam się.
-Przywiozę wszystko i coś do przebrania dla ciebie. – Znów mnie całuje. – Zanim wrócisz z badań, już będę. – Otwieram usta, ale unosi dłoń. – Kapslem też się zajmę.
-Dziękuję. – Mrugam szybko powiekami i wstaję z leżanki.
Biorą mi kilka litrów krwi i mocz, a kiedy trafiam na salę, dostaję kroplówkę rozkurczową. Już po kilku minutach bóle ustępują, a mnie ogarnia sen.
Budzi mnie czyjaś rozmowa i zanim uchylę powieki, rozpoznaję głos Kamila. Chyba rozmawia z mamą, bo tłumaczy jej, że nie wie kiedy wróci, bo jest ze mną. Kiedy kończy, odwraca się od razu do mnie i z uśmiechem podchodzi bliżej.
-Podałaś mnie jako bliską osobę do dokumentów.
-To źle? Powinnam cię spytać, ale nie było czasu.
-Daj spokój, czuję się zaszczycony. – Całuje moją dłoń i podciąga mi koc prawie pod nos. – Masz lodowate dłonie, nie jest ci zimno?
-Nie, ale boli mnie ręka- poruszam wenflonem i układam się na boku.
-Posłuchaj – Kamil opuszcza wzrok – zabrałem z mieszkania Kapsla, ale tak myślę, że powinnaś przenieść się do mnie. Wiesz co mogłoby się wydarzyć, gdybyś nie dała rady do mnie zadzwonić albo straciłabyś przytomność? Nie możesz być sama.
-Nie mogę przede wszystkim wymagać od ciebie takiego zaangażowania. To moja sprawa.
-Już nie. – Pociera kciukiem wierzch mojej dłoni. – Jak usłyszałem to maleńkie serduszko, to doznałem objawienia.
-O matko! – odzywam się poważnie.
-Nieważne czy mnie chcesz, czy nie, czy będziemy parą, czy nie. Ja chcę być w życiu Łucji. Mogę być zwykłym wujkiem, ale pozwól mi ją poznać.
Wzrusza mnie tym wyznaniem, zwłaszcza że nie tego się spodziewałam. Byłam pewna, że będzie piłował o ślub, a nie, że tak zależy mu na Łucji. Drży mi podbródek i zaczynam chować przed nim twarz. Nie próbuje do mnie dotrzeć. Pozwala mi się wyciszyć i znów spokojnie zasypiam.
Po dwóch dniach spędzonych w szpitalu, kilku badaniach, usg i całej listy zaleceń, wracam do domu. Nie sama, jest ze mną mój nieodłączny od pewnego czasu element w postaci Kamila. Nie pyta dokąd jedziemy, bo i bez mojej zgody zawiezie mnie do Jazowa. Dopiero teraz przychodzi mi na myśl, że nawet nie wiem, czy moja matka orientuje się, co się ze mną dzieje. Nie pytam o to, nie chcę psuć sobie humoru.
Na powitanie dostaję od razu gorący rosół z domowym makaronem i nie ukrywam zachwytu nad jego smakiem. Po rosole pani Halina wyjmuje z piekarnika pieczeń, a ja zaczynam czuć znajome ssanie w żołądku. Żrę na potęgę i nie ukrywam tego, wolę chodzić najedzona, niż zemdleć z głodu. Gospodyni chyba widzi mój apetyt, bo nakłada mi na talerz solidną porcję i warzyw i mięsa, i pochłaniam wszystko do ostatniego kawałka.
-Miło, że ci smakuje. – Kobieta nieśmiało się uśmiecha.
-To nie mnie, Łucja wiecznie głodna. – Podnoszę na nią wzrok i przytomnieję. – Nie, to nie tak, że mi nie smakuje, jest pyszne, ale…
-Wiem kochanie, wiem. Dobrze, że jesteś, bo ten tu od zmysłów odchodził. – Wskazuje głową Kamila.
-Mamo!
-No co? Mówię jak jest. To nie ja siedzę wiecznie z telefonem w ręku.
Śmieję się, kiedy zaczynają się sprzeczać i zazdroszczę mu takiej relacji z matką. Życzyłabym sobie, żebym i ja potrafiła tak rozmawiać z córką.
Po obiedzie Kamil odprowadza mnie do mojej obecnej sypialni w jego części domu. Wciąż mam poczucie, że go wykorzystuję, ale nie chcę mu już tego tłumaczyć.  W pokoju zastaję już moje rzeczy.
-Szybko ci poszło. – Odwracam do niego głowę, ale zamiast odpowiedzieć obejmuje mnie ramieniem i całuje. Jestem tak zaskoczona, że nie umiem się poruszyć. Jest czuły i subtelny. Nie robi niczego na siłę, za to ja zaczynam mu się poddawać i po krótkiej chwili pozwalam mu na głębszy pocałunek. Staram się, naprawdę bardzo staram się coś do niego poczuć, bo pierwszy raz jestem tak bardzo pewna tego, że przy nim dobrze by mi było. To nie Łukasz, latający z miejsca na miejsce, to dojrzały facet, który wie, czego chce. A jednak ja nie umiem obdarzyć go większym uczuciem, przynajmniej jeszcze nie teraz. Moje dłonie spoczywają na jego ramionach, a on coraz mocniej mnie do siebie przyciska. Tuli mnie w swoich ramionach i powoli wsuwa palce w moje włosy. Przyjemny dreszcz przebiega po moich plecach, a nogi robią się jak z waty.
-Jesteś jedyną kobietą w moim życiu – szepcze, dotykając moich ust swoimi. – Najważniejszą.
-Nie mów mi takich rzeczy. – Lekko się odsuwam. – Nie wiem, jak się zachować, bo nie chciałabym cię ani urazić, ani dawać niepotrzebnej nadziei.
-Nie dajesz. – Jego dłonie opierają się na mojej talii. – Znamy się długo, zawsze dobrze się dogadywaliśmy i myślę, że byłaby z nas dobra para, to wszystko. Nie popełnię samobójstwa, jeśli mnie odrzucisz. Będę żyć dalej i będę się cieszył twoim szczęściem. Pamiętaj. –Cmoka mnie w nos i zostawia samą.
Sylwestrowy poranek witam w objęciach sedesu. Dawno nie rzygałam. Słaba wracam do łóżka i przytulam się do poduszki, mogłoby się już to skończyć. Kiedy ponownie uchylam powieki, w fotelu pod ścianą siedzi Kamil i nie odwraca wzroku od ekranu laptopa. Z przyjemnością mu się przyglądam i dostrzegam w nim mężczyznę, a nie chłopaka, którego znałam. Zawsze był przystojny, a teraz naprawdę jest na kogo patrzeć. Jego ciemne włosy są zaczesane na bok, a lekki zarost dodaje mu powagi.
-Peszysz mnie – odzywa się nagle i nie ukrywam śmiechu. – Podobam ci się?
-No jasne. - Powoli siadam i podkładam pod plecy małą poduszkę. – A jest panna, której się  nie podobasz?
-Pewnie by się znalazła.
-Jakieś bezguście chyba. Zresztą widziałam taką na urodzinach twojej mamy, wpatrzoną w ciebie jak w obraz. Siedziała w kącie i patrzyła na mnie z mordem w oczach. Kandydatka na narzeczoną?
-Zazdrosna jesteś?
-Nie, ale wolałabym nie robić sobie wrogów. Jeśli obiecałeś jej coś, a później zrezygnowałeś przeze mnie, to źle.
-Niczego jej nie obiecywałem. – Przesiada się na moje łóżko.
-Nie tak wyglądała.
-A to nie moja wina. – Wzrusza ramionami i kolejny raz spogląda na mój brzuch. – Przepraszam, ale…
-Co?
-Czy ja mogę go dotknąć? – Marszczy czoło, jakby obawiał się mojej odmowy, ale ja tylko odsuwam nieco koszulkę i odsłaniam napiętą skórę. Jego dotyk jest przyjemnie ciepły. Nie głaszcze mnie, tylko trzyma dłoń w jednym miejscu, jakby czekał na kopniaka. – Cudowne uczucie – szepcze wyraźnie wzruszony, a w jego oczach pojawiają się łzy.
Drgam nerwowo, a Kamil zrywa się z łóżka.
-Co jest?
-Nie – milknę nagle i spoglądam na brzuch – zaruszała się. Poczułam.
Kamil bez pytania ponownie kładzie dłoń na brzuchu, a ja zaczynam się głośno śmiać.
-Przecież nie poczujesz, skoro ja ledwo czuję.
-A może, skąd wiesz? - Z czułym uśmiechem pochyla się bliżej mojego brzucha. – No dawaj maleńka, kopnij wujka.
-Chyba nic z tego. – Kładę swoją dłoń na jego. – Albo mi się zdawało, albo się zmęczyła i zasnęła.
-Jak mamusia. – Udając rozczarowanie, kręci głową.
Kiedy zostaję w końcu sama, ogarniam się i uważam na każdy krok i ruch. Czekam na ruchy Łucji, ale nie jest mi dane ich poczuć.
Do wieczora siedzę z laptopem i powoli zaczynam kompletować wyprawkę. Nie spodziewałam się, że kupowanie tego wszystkiego będzie tak przyjemne. O ubranka martwić się nie muszę, bo pani Halina do serca wzięła sobie bycie przyszywaną babcią i już ma wykroje na kilkanaście sztuk body i półśpioszków. Nie ograniczam jej i nie kręcę nosem, bo widzę, jaką radość jej to sprawia. Ja zajmuję się sprawami technicznymi, łóżeczkiem, wózkiem i fotelikiem. Przeglądam wybrane modele nosidełek i sprawdzam atesty.
-Z tym, to lepiej do sklepu pojechać, żeby dopasowali do samochodu. – Nie zwracam uwagi na słowa Kamila i przeglądam dalej.
-Racja, ale chcę wiedzieć, jakie są możliwości. Do tej pory niewiele się tym interesowałam.
-Słusznie. – Cmoka mnie w skroń i dostrzegam na twarzy pani Haliny ukrywany uśmiech. Domyślam się, że liczy na nasz związek.
-A co ty tak wcześnie? – Dopiero teraz się do niego odwracam.
-A zobacz ten. – Pokazuje palcem na jeden z wyświetlonych fotelików. – Ma wkładkę dla noworodków, więc można kupić od razu, a później mieć nawet na kilka lat. Sylwester dziś, to wcześniej zamknęliśmy. To znaczy Bożena została na dyżurze i w razie czego ma dzwonić – mówi, nie odwracając wzroku od strony sklepu. – Fajny jest.
-Myślisz, że lepszy taki niż osobne nosidełko? Bo później można je wpiąć w kółka wózka, a wózek i tak kupię.
-Może i to, i to. – Znów opiera usta o moją skroń. – Kupiłem bezalkoholowego szampana na wieczór.
-Szampan bez alkoholu, to jak porno w radio. – Prycham i przepraszająco spoglądam na panią Halinę. – Tak mi się powiedziało.
-I słusznie. – Kobieta odkłada książkę na stolik. – Równie dobrze można zalać sok brzoskwiniowy wodą gazowaną.
Oboje z Kamilem odprowadzamy ją wzrokiem, gdy wychodzi do kuchni i znów siadamy do zakupów.
Nie robimy żadnej imprezy. Przygotowałyśmy sałatkę i kilka przekąsek, a na ciepło popisowe krokiety z kapustą i grzybami. Palce lizać. Już pewnie na tych rarytasach ważę z dziesięć kilo więcej.
Kilka minut przed północą wychodzimy na podwórko. Kamil przygotował kilka rac do wystrzelenia i równo o północy błysk rozjaśnia niebo.  Dostaję swój kieliszek wyrobu szampanopodobnego i składamy sobie życzenia. Ja sobie mogę tylko życzyć szczęśliwego rozwiązania. Wstrzymuję oddech, kiedy Kamil klęka przede mną i ponownie wyjmuje z kieszeni pudełko. Tym razem jest granatowe. Otwiera je, a moim oczom ukazuje się śliczny pierścionek z szafirem. Duży i okazały, ale nie przesadzony.
-Tak wiem. – Znów mnie wyprzedza. – Nie byłbym sobą, gdybym nie spróbował jeszcze raz. Wtedy to było na próbę, teraz na poważnie i po przemyśleniach. Chcę ciebie za żonę. Chcę cię rozpieszczać i denerwować nadopiekuńczością. Chcę usypiać twoją córkę i wstawać do niej w nocy, gdy przyśni jej się coś złego. Chcę. Chcę codziennie patrzeć, jak się czeszesz i szykować ci kąpiel po całym dniu pracy. Pozwolisz mi na to?
I co ja mam odpowiedzieć? Chcę. Chcę czuć się potrzebna i kochana, bezpieczna. Chcę tego i dla siebie, i dla Łucji. Milczę, patrząc mu w oczy i wahając się zbyt długo, żeby wierzył w moją zgodę, a powinnam się zgodzić.

Niebezpieczny klient [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz