Rozdział 44
Oliwia
Dziś wybieramy się na pierwszy długi spacer. Do tej pory ze względu na osłabienie Łucji przedwczesnym porodem, nie mogliśmy pozwolić sobie na takie wycieczki. Dziś dostaliśmy zielone światło i po założeniu Łucji ślicznej opaski, uszytej oczywiście przez babcię Halinkę i okryciu jej miękkim kocykiem, wychodzimy z domu. Kamil dumny niczym paw, prowadzi wózek i chwali się, jakby to naprawdę była jego córka. Trochę jest, to on dbał o mnie i o nią, i to on wstaje w nocy, żeby ją nosić po jedzeniu. Przeniesienie się do jego sypialni jest wygodne, aczkolwiek dla mnie wciąż krępujące. Nie umiem przełamać w sobie tej bariery w łóżku. Kamil mnie nie namawia, ale nie jestem głupia i wiem, że poza buziakiem na dobranoc, chciałby więcej. Na czas połogu, zrozumiałe jest, że seks odpada, ale ja się nawet przytulić nie daję. Mogę to robić, jak siedzimy po obiedzie na kanapie, ale w łóżku to nabiera zupełnie innego charakteru, którego się obawiam. Tylko jeden facet na świecie potrafił mnie tak do siebie przyciągnąć, że bez oporów mu się poddawałam. Teraz tkwię miedzy tym co powinnam a czego chcę.
-Nie w humorze dzisiaj? – Kamil obejmuje mnie ramieniem.
-Dlaczego?
-Bo się nie odzywasz.
-Cieszę się ciszą. – Udaję zadowoloną, choć nie jestem. Jestem zła na siebie, że ciągnę tego biednego chłopaka za sobą, zamiast dać mu żyć.
-Ciesz się, bo idziemy do twojej mamy.
-Co? – krzyczę i spoglądam na śpiąca córkę. – Nie ma mowy! – Szarpię rączkę wózka i staram się go zawrócić.
-Oliwia, to twoja matka, a babcia Łucji. Nawet jej nie widziała!
-A może wiesz dlaczego? Może napisać ci to na kartce panie doktorze? Nie chce jej, tyle. Łucja ma już dwa tygodnie i cała wieś wie o jej przyjściu na świat i o wielu innych rzeczach z nią związanych, ale tylko jedna jedyna Krzewska tego nie wie? Nie mieszkamy za granicą, mogła przyjść, zadzwonić.
-Ty też tego nie zrobiłaś.
-Bo mi nie zależy, tak trudno zrozumieć?
-Rozumiem, ale to twoja matka.
-Tak? Proszę. – Odwracam wózek w stronę drugi i szybko idę przed siebie.
Nie wchodzę jak do siebie. Nie jestem tu u siebie. Pukam, a kiedy drzwi się otwierają, już widzę, że wizyta nie będzie należała do przyjemnych.
-Dzień dobry – odzywam się pierwsza. – Przeszkadzamy?
-Dzień dobry. Nie, proszę wejdźcie. – Widzę, że zerka do wózka, ale wygląda, jakby nie miała śmiałości zapytać wprost. – Duża już.
-No duża. Duża się urodziła – mówię obojętnie i odkrywam kocyk. – Oczywiście jak na trzydziesty piąty tydzień.
-Zdrowa?
-Jak najbardziej. Nie miała odruchu ssania, ale już się nauczyła.
-Właściwie dlaczego Łucja?
-Bo pasuje do nazwiska. – Ironizuję, bo nigdy nie rozumiałam tego typu pytań.
-A jakby był chłopak to co, Łukasz? – Na jej słowa poważnieję, bo to nawet mi do głowy nie przyszło.
-Dla chłopca miałam wybrane imię Krzysztof, po moim tacie.
-Aha. – Kiwa głową. – Usiądziecie, kawy herbaty?
Odwracam się do Kamila i posyłam mu lekceważący uśmiech. Ma te swoje radosne odwiedziny u kochanej babci. Widzę jego niezadowolenie i specjalnie rozsiadam się przy stoliku.
-Kawę jeśli to nie kłopot. – Uśmiecham się, udając zadowolenie i czekam na koniec gościny.
Prawie nie rozmawiamy. Matka zadaje zdawkowe pytania, a ja równie zdawkowo na nie odpowiadam. Rodzinna atmosfera. Kamil chodzi po pokoju z Łucją na rękach i widać, że czeka, żeby oddać ją babci, na co moja matka wcale nie ma ochoty. Kiedy dzwoni w kieszeni jego telefon, od razu się rozpromienia i wciska mojej mamie dziecko. Na początku jest tak zaskoczona, że nawet nie reaguje, a kiedy Łucja zaczyna płakać, lekko nią kołysze.
-Śliczna – odzywa się, a w jej oczach dostrzegam radość. – Cieszę się, że wszystko się ułożyło.
-No tak. Wychodzimy na prostą.
-Będziesz ją chrzcić? – Przewracam oczami na to pytanie, bo oczywiście to jest teraz najważniejsze.
-Mam zamiar.
-Kiedy?
-W ostatnią sobotę sierpnia.
-Konkretnie, a czemu akurat wtedy?
-Wtedy mamy z Kamilem ustalony termin ślubu.
-Co macie? – Podnosi się z krzesła i spogląda raz na mnie, raz na trzymaną Łucję.
-Pobieramy się. – Pokazuję jej dłoń z pierścionkiem.
-Z Kamilem?
-A nie tego chciałaś?
-Przecież ty go nie kochasz! – Wybucha i mnie tym zaskakuje.
-Nie twoja sprawa. Zgodziłam się za niego wyjść i nie zmienię zdania. Będzie dobrym mężem i dobrym ojcem – szepczę, spoglądając w okno, za którym widzę narzeczonego. – Nie ja jedna wyjdę za mąż bez miłości, ale ja przynajmniej wybieram zdroworozsądkowo. On już bardzo kocha Łucję i traktuje ją jak swoją, nie udaje.
-Zastanów się. – Jej głos pierwszy raz brzmi tak szczerze. – Miną lata i pożałujesz decyzji, będziesz tęsknić za tym, co straciłaś.
-Mamo nie zaczynaj! – Unoszę się. – Niczego nie tracę, mam córkę i mam u boku kogoś, kto mnie we wszystkim wspiera, to jest ważne. Największa miłość nie jest nic warta, jeśli nie można liczyć na drugiego człowieka. Ja nie mogłam!
-Przyznaj, że wciąż kochasz tamtego faceta! – krzyczy, nie zwracając uwagi na śpiące dziecko.
-Tak i co z tego? – Odwracam głowę do stojącego w drzwiach Kamila i od razu poznaję, że słyszał o czym rozmawiałyśmy. – Kamil to nie tak, nie chodziło mi, że…
-Wiem. – Podchodzi do mnie i całuje w czoło. – Muszę jechać do lecznicy.
-Ja też już pójdę – odzywam się i po zabraniu matce Łucji, przekładam ją do wózka.
Wracając, żadne z nas się nie odzywa. Jest mi wstyd, że słyszał to, czego nigdy nie powinnam była mówić. Nawet nie mam odwagi spojrzeć mu w oczy. Kiedy jesteśmy w domu, Kamil cmoka szybko Łucję, a mnie obejmuje ramieniem.
-Nie gniewam się – odzywa się, kiedy uciekam wzrokiem. – Wiem, że mnie nie kochasz tak mocno jak jego. Nie jestem idiotą. Ale skoro zdecydowałaś się na ślub, to najwyraźniej chcesz coś zmienić. Możemy przełożyć datę na później.
-Nie chcę. – Opieram dłonie na jego obojczykach i po krótkim spojrzeniu mu w oczy przesuwam je na kark.
Uśmiecha się nieznacznie i zbliża do moich ust. Chciałabym czuć coś więcej, cokolwiek, co by mnie popchnęło w jego ramiona, ale nic takiego się nie dzieje. Nasz pocałunek jest przyjemny, jest czuły i bardzo intymny, a jednak jest w jakiś sposób wymuszony. Kamil na zakończenie cmoka mnie w nos i wychodzi, a ja czuję, że zaraz się rozpłaczę.
Po nakarmieniu i przebraniu Łucji siadam na kanapie w salonie i bez przerwy patrzę na córkę śpiącą w leżaku. Jest podobna do Łukasza, to śmieszne, ale kiedy płacze, układa usta dokładnie jak on, kiedy się wkurzał. Ma tak samo wygięte brwi jak on i tak samo się dziwi, kiedy słyszy coś nieznanego. Jedno jest pewne, będę wychowywać jego mniejszą kopię.
-Odpocznij dziecko. – Uśmiecham się do stojącej w drzwiach Halinki.
-Nie mam po czym, ostatnio daje nam nawet pospać i budzi się tylko trzy razy w ciągu nocy.
-Sukces. Ale ty odpocznij tak po prostu. Ona jest najedzona i przebrana, pośpi jeszcze godzinkę, a ty się w spokoju wykąp czy połóż. No już – wygania mnie z kanapy – raz, raz!
-Dziękuję. Może ma pani rację.
-Mam.
Kiwam głową i po ostatnim spojrzeniu na dziecko idę na piętro. Po prysznicu zakładam leginsy i dłuższą bluzkę. Rzucam się na wygodne łóżko i od razu zasypiam. Gdy się budzę, słońce jest wciąż wysoko, a ja zrezygnowana spoglądam na zegarek. Spałam niecałą godzinę, ot odpoczynek. Nie słyszę, żeby Łucja hałasowała na dole, więc może też jeszcze śpi. Decyduję się zadzwonić do Weroniki. Już dawno powinnam to zrobić, jednak nie mogłam znaleźć w sobie tyle odwagi. Po zajęciu miejsca przy małym stoliku, otwieram laptopa i uruchamiam skypa. Weronika odpiera po pierwszym krótkim sygnale i najpierw na mnie krzyczy, później płacze i znów krzyczy. Czekam, aż się uspokoi, bo teraz i tak nie jestem w stanie jej przerwać. Dopiero kiedy milknie i siada, mogę coś powiedzieć.
-Też tęskniłam. – Uśmiecham się. – Przepraszam, wiem, że powinnam częściej się odzywać, ale ostatnio dużo się dzieje.
-Łukasz odpuścił. – Odzywa się nagle. – To znaczy, nie wiem czy całkiem, czy tylko nic nie mówi. Rzadko się widujemy.
-I dobrze.
-No nie wiem, jest jaki jest, ale to wciąż ten sam facet, w którym się zakochałaś.
-Nie zakochałam.
-Zakochałaś - powtarza – a może nawet kochasz.
-Zakochałam się w facecie, który chciał się zmienić, który mówił o poprawie i obiecywał, że dla mnie rzuci rozróby. Rzucił? No nie rzucił.
-Nie widzi sensu, skoro go zostawiłaś.
-A jak z nim byłam to co, broniłam mu tego? Wera, umówmy się, że on nigdy nie chciał się zmienić. Fakt, ja zaakceptowałam jego zajęcie, ale nie mogłam patrzeć na to, co robił. Nie zrozumiesz tego, bo to nie ty na to patrzyłaś!
Drzwi za moimi plecami się otwierają, a ja w podglądzie kamerki dostrzegam panią Halinę z Łucją na rękach. Odwracam się za siebie i znów spoglądam w ekran. Weronika siedzi z szeroko otwartymi ustami i po chwili przenosi wzrok na mnie.
-Chciałam ci kogoś przedstawić. – Biorę córkę na ręce i pokazuję ją przyjaciółce. – Weroniko, poznaj Łucję.
-Nie wierzę – szepcze drżącym głosem. – Nie mówisz tego poważnie!
-Wiem, powinnam wcześniej, ale sprawy tak się toczyły, że nie mogłam.
-Łukasza?
Zanim jej odpowiem, przełykam ślinę i układam na przedramieniu córkę.
-Nie mów mu. Nie powinien o niej wiedzieć. Ma swoje życie, my mamy swoje, po co to psuć?
-Ty to mówisz? Olka nie poznaję cię! Urodziłaś mu dziecko i chcesz to zataić? Nawet jak ze sobą nie będziecie, to ona ma prawo do widywania jej!
-Tego właśnie chcę uniknąć. Chcę ułożyć sobie życie na nowo, a jeśli on będzie się w nim pojawiał, to wszystko mi się znów załamie. Nie mów mu!
-Nie mogę tego ukrywać.
-Błagam, nie mów, on się nie może dowiedzieć! – Zaczynam płakać. – Obiecaj, że nie powiesz.
-Krzewska, to poniżej pasa, jak ja mam to ukrywać?
-Sama mówisz, że mało się widujecie, po prostu nie mów. Proszę… - szepczę, ocierając z policzka łzy.
-Obiecuj, ale wiedz, że mi się to nie podoba. Zawiodłam się na tobie. Naprawdę. Sądziłam, że kto jak kto, ale ty nie będziesz odstawiać takich numerów. Odezwij się, jak zmienisz zdanie. – Rozłącza się, a ja jeszcze długo gapię się w ekran. Odrywa mnie od niego marudzenie Łucji. Całuję szybko jej pulchną buźkę i kładę się z nią na łóżku.
Budzi mnie wchodzący do sypialni Kamil. Uśmiecha się na nasz widok i kładzie się razem z nami. Bawi się moimi włosami, ale nie odrywa oczu od Łucji.
-Rozmawiałaś z Weroniką?
-Mam ci powiedziała?
Zamiast odpowiedzieć, przytakuje głową i podnosi moją dłoń o ust.
-Myślisz, że powie twojemu byłemu?
-Obiecała nie mówić, ale wiem, że to zrobi. Ma do mnie straszny żal, słuszny poniekąd, i powie mu to na złość mi. To będzie sprawdzian naszej przyjaźni, chociaż nie wiem, czy mogę mówić o przyjaźni, skoro sama ją zawiodłam.
-Kochana, walczyłaś o siebie i o córkę.
-Łukasz mnie nie bił i nie katował, Łucji też nie dałby skrzywdzić, więc to żadna walka. Ja po prostu poczułam się urażona. Dokopałam mu, a później sama zostałam przez niego skopana. Tak wyglądała nasza znajomość od początku – szepczę z żalem, który dziś mam wyjątkowo tylko do siebie. – Od pierwszego spotkania w areszcie pokazywałam mu swój charakter od najgorszej strony, specjalnie go lekceważyłam i poniżałam, a on na złość mnie to znosił i wkurzał jeszcze bardziej, jakby chciał poznać granice mojej wytrzymałości. Po jakimś czasie to się uspokoiło. Mijaliśmy się i spotykaliśmy w różnych miejscach, jakby los sam nas do siebie popychał. On mnie pociągał. – Spoglądam w zaciekawione oczy Kamila. – Tak fizycznie. Jego zapach i dotyk mnie rozpalał, a im bardziej się broniłam, tym bardziej on mnie nęcił. Ulegałam po trochu, bo bałam się, że to zniszczy moje plany na życie, aż w końcu poddałam się jakiejś dziwnej rządzy i jemu. Robił, co chciał i bardzo skutecznie mnie uwodził. – Podnoszę na niego wzrok. – Chyba nie powinnam ci tego opowiadać.
-Przeciwnie. Dopiero teraz widzę, jak bardzo się od niego różnię i jak bardzo ty mnie nie potrzebujesz.
-Nie mów tak. Bardzo cię potrzebuję. – Kładę dłoń na jego policzku, ale ją od siebie odsuwa i kilkukrotnie całuje.
-Wiesz dlaczego zawsze było nam ze sobą dobrze, dlaczego się dogadywaliśmy? Bo nie byliśmy tacy sami. Ty byłaś od zawracania chmur, a ja od tego, żeby siedzieć na trawie i czekać, aż zejdziesz na ziemię.
-Przeciwieństwa się…
-Nie – przerywa mi z uśmiechem. – Może w fizyce tak jest, ale w życiu, to tak nie działa. Ty jesteś charakterna i wybuchowa, i taką cię uwielbiam, ale więdniesz przy mnie, nie ma bodźców, nie ma ciebie, żywiołowej i energicznej kobiety. Przy mnie jesteś stonowana i cicha.
-Może już czas się uspokoić, może jako matka powinnam być bardziej opanowana.
-I nieszczęśliwa – dodaje. – Dziecko nie potrzebuje matki cierpiętnicy, potrzebuje matki szczęśliwej, cieszącej się życiem.
-Co ty chcesz mi powiedzieć? – Podnoszę się nieco i opieram głowę na zgiętej w łokciu ręce.
-Nic. Nadal bardzo chce z tobą być, ale może ty powinnaś się zastanowić, czego tak naprawdę chcesz. Nie dla mnie, dla siebie i dla niej. – Wzrokiem wskazuje Łucję.
Nie powiem, dał mi do myślenia i kolejne dni chodzę jak struta. Trochę racji ma, trochę. Każdy z nich budzi we mnie inne emocje i nie jestem w stanie powiedzieć, z którym mi lepiej. To tak, jakbym miała określić czy bardziej wolę truskawki, czy nosić szpilki. Nie da się tego porównać. Przy Łukaszu byłam zawsze na pełnych obrotach. Żyłam na sto procent. Kamil pozawala mi na oddech, spowalnia mnie i dzięki temu umiem dostrzec to, co przy Nowickim omijałam przez pośpiech.
Koniec maja przynosi wysokie temperatury i piękna pogodę. Łucja gaworzy rozkosznie, a ja czekam na powrót narzeczonego. Nigdy nie podejrzewałam, że będę kobietą czekającą na powrót swojego mężczyzny. Co prawda nie gotuję obiadków, bo pani Halinka wciąż nie daje się przekonać do oddania chochli, a że gotuje wybornie, to się nie upieram.
Kamil wyskakuje z auta i po szybkim buziaku kuca przy moich nogach.
-Zapraszam cię na kawę i ciasto – mówi dość chłodno, co jest dziwne, bo zazwyczaj jest pełen entuzjazmu.
-Jakaś szczególna okazja?
-Nie, po prostu dawno nigdzie nie byliśmy. Poproszę mamę, to zajmie się Łucją. – Po tych słowach wstaje i w ostatnim momencie zdążam złapać jego dłoń.
-Co się dzieje?
-Nic. – Całuje mnie szybko i wchodzi do domu.
W kawiarni nadal ma ponurą minę, ale mimo to rozmawiamy normalnie. Chyba oboje tego potrzebowaliśmy. Z każdą minutą jesteśmy weselsi i bardziej rozluźnieni. Śmiejemy się i gadamy o głupotach.
-Zaraz wracam – odzywa się i przechylając przez stół, muska moje usta. Patrzę, jak kołysząc ciałem odchodzi w stronę toalet i upijam łyk pysznej kawy.
Ciasto też maja tu wyborne i ze smakiem zajadam sernik z mango. Kiedy ktoś staje obok stolika, podnoszę wzrok i zamieram na widok Łukasza. Rozglądam się niepewnie, jakbym szukała ratunku, a on siada naprzeciwko mnie, na miejscu Kamila.
-Niedaleko to Oslo – odzywa się tym swoich ochrypniętym głosem, od którego moje serce przyspiesza, a mięśnie ud znajomo się zaciskają.
-Co tu robisz? Skończyliśmy ze sobą.
-Ty skończyłaś.
-Ty znalazłeś sobie inną, daj mi spokój, mam swoje życie. – Podnoszę głos.
-Kocham cię Oleńko, zawsze cię kochałem i nie przestanę, choćbyś nie wiem co zrobiła. Zawsze będę czekał.
-Daruj sobie i idź stąd.
-Zrobię wszystko tylko wróć.
-Nie chcę. – Już mam łzy w oczach. – Nie ufam ci, Łukasz. Zniszczyliśmy to obje, to też moja wina, ale to nie ma znaczenia. Nie chcę takiego faceta jak ty.
-Masz innego?
-Tak – odpowiadam bez emocji. – Dobrze mi z nim. – Podnoszę wzrok na stojącego po drugiej stronie sali Kamila i wstaję do niego. Jednak kiedy Łukasz łapie moją rękę, chcąc mnie zatrzymać, Kamil sam podchodzi.
-Przeszkadzam? – odzywa się i patrzy raz na mnie, raz na Nowickiego.
-Nie pan się pomylił. – Wstaję w końcu od stolika i łapię dłoń narzeczonego.
-Ola daj mi szansę na jakieś wyjaśniania, do cholery! – Podnosi głos, a Kamil lekko go ode mnie odsuwa. – Zabierz łapę, bo ci ją połamię!
-Ja już wszystko wiem i ty już wszystko wiesz. Żegnam. – Nie czekając co zrobi, wybiegam na ulicę i biegnę w stronę zaparkowanego samochodu.
Zanim Kamil otworzy auto, szarpię za klamkę i nie mogę powstrzymać płaczu. Chlipię całą drogę powrotną. Wiedziałam, że coś się schrzani. W domu pierwsze co robię, to dopadam do laptopa.
-Co ty robisz? – Kamil staje za moimi plecami.
-Piszę do mojej byłej przyjaciółki.
-Dlaczego byłej?
-Powiedziała mu gdzie jestem.
-Skąd wiesz, że to ona?
-A co, nagle wiedział gdzie mnie znaleźć?
-Zostaw to. – Wyrywa mi laptopa i zamyka. – Uspokój się. Powiedziałaś mu o Łucji?
-Nie i nie mam zamiaru! To nie jego dziecko tylko moje!
-To nie Weronika go tu przysłała.
-A kto?
-Ja – mówi poważnie, a ja czuję tylko przyspieszające serce. – To ja go tu ściągnąłem.
-To głupi żart, tak?
-Uważam, że powinnaś z nim porozmawiać i powiedzieć prawdę. On powinien to wiedzieć, a i Łucja powinna mieć kontakt z prawdziwym ojcem.
-Nie wierzę, że to mówisz. – Mój głos się łamie, a ja mam tylko coraz większy żal do niego. – Nie znasz go, on nie umie odpuścić i będzie mnie teraz zamęczał sobą tylko po to, żeby nas od siebie odsunąć. Dla świętego spokoju odejdziesz, bo jesteś za dobry!
-Większej głupoty nie słyszałem.
-I nie usłyszysz nigdy więcej. – Ściągam pierścionek i wciskam mu w dłoń. Zanim zdąży mnie zatrzymać, zbiegam na parter i wkładam Łucję do wózka.
Kamil dogania mnie jeszcze przed bramą.
-Co chcesz zrobić?
-Nic- warczę i rozglądając się na boki, przechodzę na drugą stronę jezdni. – Zostaw mnie teraz i daj pomyśleć.
-Weź go. – Podaje mi pierścionek.
Nie reaguję, pcham wózek jeszcze szybciej i w końcu Kamil odpuszcza. Nie oglądam się za siebie i płacząc, wychodzę poza wieś. Dopiero tutaj zwalniam tempo i spacerkiem docieram do lasu. Wdycham świeże powietrze, które tutaj zupełnie inaczej pachnie i staram się spokojnie pomyśleć. Wiem, że to chwilowa ucieczka od problemu, bo zaraz będę musiała wrócić. Kiedy robi się już ciemno, odwracam wózek w stronę wsi i pomału wychodzę z lasu. Odwracam się za siebie, słysząc straszny ryk i oślepia mnie nagły błysk świateł. Mrużę oczy, a później czuję tylko ból.
Kiedy otwieram oczy widzę nad sobą biały sufit. Odwracam delikatnie głowę i napotykam przestraszonego Kamila.
-Bogu dzięki .– Całuje mnie. – Nareszcie.
-Co nareszcie? – pytam i przypominam sobie co się stało. – Gdzie Łucja?
-Zaraz ci wszystko opowiem, tylko lekarza zawołam.
-Gdzie Łucja? - Podnoszę się z łóżka, ale Kamil mnie przytrzymuje.
-Jest na badaniach – mówi poważnie.
-To moja wina – płaczę – gdybym nie uciekła od ciebie.
-Przestań, nie powinienem cię zostawiać na tej drodze. – Odwraca głowę w stronę wchodzącego lekarza.
Facet szybko mnie bada, ale poza rozcięta głową nic mi nie jest i pozwala mi wstać. Kamil prowadzi mnie korytarzem, który zdaje się nie mieć końca, aż w końcu zatrzymujemy się przy szybie, za którą leży moja córka. Z sali wychodzi kobieta ubrana w fartuch i od razu podchodzi do nas.
-Spokojnie. – Uśmiecha się, a ze mnie schodzą nerwy. – Jest w dobrym stanie i jej życiu nic nie zagraża. Martwiliśmy się o obrażenia wewnętrzne, ale badania niczego nie wykazały. Ma kilka zadrapań na odsłoniętych częściach ciała. Do rana będzie pod obserwacją i jeśli jutro badania nadal niczego niepokojącego nie wykażą, to wróci do domu.
Kiwam szybko głową i uważam, żeby się nie rozpłakać. Kiedy lekarka odchodzi, wtulam się w Kamila. Tak strasznie się boję. Dopiero teraz czuję, że znów mam na palcu pierścionek i dobrze mi z tym.
-Kochanie, zadzwoń do niego. – Kamil szepcze wciąż trzymając mnie w objęciach.
-Nie.
-Zrób to albo ja to zrobię. – Wręcz grozi i podaje mi telefon.
CZYTASZ
Niebezpieczny klient [Zakończona]
RomanceOna, zimna i oschła pani adwokat. On, osiedlowy chuligan. Czy dwa silne i przy okazji bardzo różne charaktery będą mogły się dogadać? Czy ta znajomość ma szansę na przetrwanie?