Rozdział 5

469 53 9
                                    

Oliwia

Piotr czeka już na mnie w sekretariacie i nie wygląda na to, żebym miała dostać pochwałę. Gestem ręki zaprasza mnie do gabinetu i, po zostawieniu na biurku Natalki teczki z papierami, wchodzę do jamy potwora.
-Czy ty możesz mi wyjaśnić, coś znowu odjebała? – wypala od razu z grubej rury i w pamięci szukam wszystkiego, co mogłam zrobić. – Ja myślałem, że tylko Marek jest taki nieodpowiedzialny, ale wygląda na to, żeś ty wcale nie lepsza.
-O czym mówimy? – Marszczę lekko brwi, bo serio nie wiem.
-Dzwoniła Malinowska.
-Już? – Serio mnie zaskoczył.
-Powiedziała, że sprzymierzyłaś się z poganami. – Opiera twarz na dłoniach i próbuje być poważny. – Że wszystkie sprawy masz z nią załatwić telefonicznie, bo boi się zakażenia homo sapiens.
Krzywię usta jakbym cytrynę jadła, a facet nie wytrzymuje i wybucha szczerym śmiechem.
-Krzewska, czy to możesz to jakoś przystępnie wytłumaczyć?
-A da się? – Wzruszam ramieniem. – Ona jest jakaś sz, sz – gwiżdżę, pukając palcem w skroń.
-Wiem, ale to nie zmienia faktu, że miałaś ją reprezentować, a nie oceniać stan jej zdrowia psychicznego.
-Piotr, żebyś ty ją słyszał, to zmieniłbyś zdanie.
-Wmówiłaś jej, że może się od sąsiadów zarazić homo sapiens?
-Oj tam, wmówiłam…
-Homo sapiens?! – krzyczy.
-Nie musiałam jej niczego wmawiać – burczę niezadowolona. – Dobra odkręcę to jakoś, poza tym nie zastałam tego sąsiada i muszę się z nim jakoś skontaktować.
-Świetnie, Malinowska uznała, że jak ktoś służy szatanowi, to lepiej go nie tykać, chce iść na ugodę.
-O dzięki Ci Boże! Masz u mnie flaszkę – spoglądam w sufit i mrugam okiem.
-Jesteś nienormalna. - Facet z uśmiechem kręci głową.
-To przez pracę tutaj. – wzruszam ramionami i wstaję z fotela.
Do końca dnia siedzę w biurze i ogarniam zaległe sprawy. Nazbierało się tego trochę. Kilkukrotnie odrzucam połączenie od Wery, aż w końcu nie wytrzymuję i odbieram.
-Stara pali się? – burczę i nadal pisze pozew.
-Miałaś się odezwać.
-Nie miałam jak – przewracam oczami – zrobimy tak, ja dziś wrócę wcześniej, zadzwonię w parę miejsc i zaklepię nam jakiś lokal tydzień przed ślubem. Tylko powiedz mi ilu lasek się spodziewasz?
-Z nami sześć.
-Gites, jakieś speszyl atrakcje?
-Żadnych, niech to będzie zwykła impreza, popijemy, potańczymy.
-Mówisz i masz, nawet lepiej, mniej zachodu.
-Ola – odzywa się i już wiem, że coś się posrało.
-No?
-Bo świadek okazało się, że rozstał się z dziewczyną.
-Mam go przytulić?
-Nie, tylko zapowiedział, że przyjdzie sam na wesele.
-I super, możesz mu powiedzieć, że ja też będę sama, to wystąpimy jako para .
-Serio?
-Tak, przynajmniej nie będę musiała się nikogo prosić o towarzystwo. Sorry kicia, ale robotę pilną mam. Trzymaj się. – Rozłączam się zanim się odezwie i rzucam telefon na stolik, jeden problem z głowy.
Do późna siedzę nad pozwem i ostatni raz sprawdzam wszystkie dane. W końcu zamykam laptopa i spoglądam w okna, za którymi jest już ciemno. Dopiero teraz sprawdzam wiadomości i maile, i marszczę brwi na widok wyznaczonej daty rozprawy Nowickiego.
Do domu dojeżdżam zmęczona i głodna, rzucam swoje rzeczy w przedpokoju i idę najpierw nakarmić kota, który blacze tak głośno, że sąsiedzi pewnie słyszą. Włączam ekspres i tym razem udaje mi się go uruchomić za pierwszym podejściem. Z pachnąca kawą siadam na kanapie i sama nie wiem, za co mam się złapać. Kociak wskakuje mi na kolana i mruczy tak przyjemnie, że zanim cokolwiek zrobię, odpływam w sen.
Poranka nie zaliczam do najlepszych, niezmyty makijaż szczypie mnie w oczy, a przy okazji nie zrobiłam niczego, co zaplanowałam na wieczór. Kapsel, oblizując łapki, siedzi na środku stolika w pokoju i wodzi za mną wzrokiem, a ja biegam po mieszkaniu, próbując ogarnąć wszystko naraz, żeby się wyrobić. Dziś moją pracę zaczynam od rozprawy, która z góry jest przegrana. Niestety mój klient nie chce o tym słyszeć i na siłę próbuje ugrać coś z ubezpieczalnią. Biegnę, potykając się o trzymaną w ręce togę i po wejściu na schody staram się ją ubrać. Z daleka widzę krążącego po korytarzu faceta i spoglądam na zegarek. Mamy jeszcze kwadrans na pogaduszki.
-Witam pana – odzywam się i podaję mu dłoń. – Nie zmienił pan zdania?
-Żartuje pani?
-Wcale. Uprzedzam, że rozprawa nie zakończy się po pańskiej myśli.
-Chyba od tego pani jest, żeby to dla mnie wygrać!
-Nie, jestem od tego, żeby panu pomóc, jednak tylko i wyłącznie w ramach prawa, a pan żąda ode mnie  niemożliwego. Żaden sąd nie wyda wyroku takiego, na jaki pan liczy. Firma ubezpieczeniowa ma prawo skorzystać ze swojego rzeczoznawcy do oceny wartości szkody, jeśli uzna to za słuszne.
-Ale ja nie chcę wpuszczać do domu obcych ludzi, zdjęcia wystarczą! – krzyczy na cały korytarz.
-Zróbmy tak, ja obiecuję, że ze wszystkich sił będę starała się przekonać sąd, że zdjęcia zrobione przez pana przedstawiają pana dom i uszkodzenia, a wyrok jednak zostawmy sędziemu.
-Nie chcę słyszeć, że się nie uda!
-Nie jestem od cudów – burczę i spoglądam na otwierające się drzwi na salę rozpraw. – Zapraszam.
Mimo usilnych starań przekonania sądu, że brak współpracy ze strony mojego klienta nie wynikało z chęci wyłudzenia odszkodowania, a zwykłej nieufności, objawiającej się właśnie w taki sposób, to sąd jednak nie oddala powództwa i przychyla się do wniosku firmy ubezpieczeniowej. Zanim sędzia skończy mowę końcową, już czuję na sobie wściekły wzrok mojego klient i domyślam się, jakie psy na mnie uwiesi. Nie mylę się, już w drzwiach słyszę, jak burczy coś pod nosem.
-Możemy składać apelację, ale to niczego nie zmieni. W umowie zawartej między panem a firmą, jest wyraźny zapis o wycenie szkody przez rzeczoznawcę – mówię wyraźnie i powoli jak do przedszkolaka. – To, że inaczej pan to zrozumiał nikogo nie obchodzi, firma ma prawo, a nawet obowiązek sprawdzić takie szkody ze względu na dużą wysokość odszkodowania, a nie przez to, że mają za dużo czasu i ludzi do pracy.
-Może pani po prostu nie zna się na prawie!
-Jeśli chce się pan zapoznać z moimi kwalifikacjami, to mogę panu przedstawić dokumenty poświadczające wszystkie zdobyte przeze mnie uprawnienia do wykonywania zawodu.
-Złożę na panią skargę! – krzyczy tak, że ludzie się już oglądają, a ja wyjmuję z teczki wizytówkę.
-Proszę, tu jest nazwisko mojego przełożonego i numer telefonu do kancelarii, w której pracuję, jeśli ma pan życzenie zgłosić mnie do okręgowej rady adwokackiej, to również ma pan takie prawo – mówię spokojnie, nie chcąc wszczynać jeszcze większej awantury, ale mój ton chyba działa w drugą stronę, bo facet łapie mnie za rękaw togi i szarpie.
-Posłuchaj gówniaro, wiesz kim ja jestem? Ilu mam znajomych?
-Nie wiem. – Wyrywam rękę.
-Przepraszam bardzo! – Słyszę głos za plecami, a prokurator Miłorzębski odpycha ode mnie faceta. – Co to ma być? To jest sąd, a nie plac zabaw!
-Przepraszam panie prokuratorze – odzywam się, ponieważ nie chcę tyłów sobie u niego robić. – Pan jest…
-Żegnam pana, wszelkie zażalenia proszę kierować na drogę służbową. – Prokurator z uśmiechem odwraca się w moją stronę i łapiąc za łokieć, odciąga w stronę schodów. – Niezadowolony?
-Przegrał sprawę o wyłudzenie odszkodowania – odzywam się spokojnie i wzruszam ramionami.
-Bywa. – Facet pokrzepiająco klepie mnie w ramię. – Jak ci dziewczyno jako papudze? Masz chwilę na kawę? – Nie czekając na moją odpowiedź, wskazuje głową bufet.
-Całkiem dobrze, radzę sobie. – Przewracam oczami, przypominając sobie protekcję Roberta u wujka prokuratora.
-Zawsze byłaś dobra, czasem żałuję, że zdecydowałaś się na adwokaturę, z twoim charakterkiem byłby z ciebie dobry prokurator, a przynajmniej komornik.
-No – kręcę skromnie głową – nie wszyscy tak uważają.
-Robert to idiota. – Na jego słowa krztuszę się kawą. – Cała Lucyna. Jego matka była dokładnie taka sama, zawsze wszystko jej się należało i za nic nie odpowiadała.
-A jednak pan mu pomaga – odzywam się i od razu tego żałuję, ale facet tylko się uśmiecha .
-Pani mecenas – wzdycha ciężko – on się w końcu sam o własne ego potknie i wyłoży na ryj, zobaczy pani.
-Chciałabym to zobaczyć. Tak czy inaczej dziękuję, że przychylił się pan do mojej prośby.
-Nie ma sprawy. – Mruga do mnie okiem. - I dla ścisłości, nie zrobiłem tego, bo Robert mnie poprosił, tylko dlatego, że pani jak dotąd nigdy o to nie prosiła, zaintrygowała mnie pani i chyba trochę zaimponowała. Tylko niech pani tego Nowickiego przytemperuje, bo facet źle skończy. Za jazdę bez uprawnień dostanie dużo, bo to nie pierwsza wpadka, a za substancje…
-Mam zeznania kilku świadków, że nie należały do niego – odzywam się dumnie.
-Wiem, widziałem. Ale to nie zmienia faktu, że je miał, a przy innych wykroczeniach, których się dopuścił można śmiało wysnuć wniosek… - urywa zdanie i przewraca oczami.
-Czyli nie ma szans na zwolnienie? – robię słodkie oczka, choć wiem, że to nie pomoże.
-Pani mecenas, proszę mnie tu nie czarować. – Opiera łokcie o stoli i pochyla się w moją stronę. – Jest w szpitalu i z tego co wiem, to lepiej dla niego, żeby tam został do rozprawy. Rozprawa w przyszłym tygodniu, powiem tak – rozgląda się czy nikt nas nie słyszy – jak dobrze pani to rozegra, to dostanie grzywnę i zawiasy, ale uprzedzam, że nie będę łaskawy zawsze. Niech on się zastanowi, gdzie chce spędzić resztę życia, bo póki co, to czarno to widzę.
-To podobnie jak ja, myślę jednak, że niewiele jestem w stanie zrobić.
-W takim razie – wstaje z krzesła i podaje mi dłoń – zrób tyle, ile możesz jako adwokat. – Zaskoczona czuję, jak delikatnie mnie do siebie przyciąga i lekko pochyla – I następnym razem z takimi sprawami dzwoń do mnie, nie znoszę gadać z tym kretynem.
Facet od razu odchodzi, a ja jeszcze chwilę stoję i gapię się przed siebie, no nieźle, tylko co j mam z tym Nowickim zrobić, nie zależy mi na tym, żeby zrobić z niego przyzwoitego człowieka, bo niby z jakiej racji, niech żyje jak chce. Teraz zostało mi tylko przekazać mu radosną nowinę o zbliżającej się rozprawie i przećwiczyć to, co ma mówić, a raczej to, czego mówić nie powinien.
Umordowana po całym dniu spędzonym w sądzie, ale zadowolona z kilku wygranych spraw, jadę do szpitala. Do Wery tym razem nie zachodzę, od razu idę do pokoju aresztanta i pukam do drzwi. Naciskam klamkę, kiedy się odzywa i staję w progu.
-Dobry wieczór, przepraszam, że o takiej porze.
-Pani może o każdej porze, a im później tym lepiej. – Szczerzy się i wstaje z łóżka. – Jednak pani przyszła.
-W środę rozprawa, przychylili się do wniosku o jak najszybsze załatwienie sprawy ze względu na pański stan zdrowia, chociaż dziś wygląda pan trochę lepiej, pomijając tę śliwę na oku – mówię szybko, jakbym chciała mieć to za sobą.
-Z pani ust to chyba komplement nie? Bo spodziewałem się tekstu, że wyglądam jak pół dupy zza krzaka.
-Czemu pół? Wygląda pan jak cała dupa, i to mało zgrabna.
-A no tak – wzdycha ciężko.
-Nie przyszłam rozmawiać o pana dupie, tylko ustalić szczegóły. Miłorzębski to straszna piła i będzie się czepiał każdego szczegółu byle pana udupić. Nie żartuje pan, nie kłamie i nie kręci.
-Jak powiem prawdę, to mnie wsadzą.
-Ma pan odpowiadać na pytania tak, jak ustaliliśmy.
-To nie kłamstwo?
-To unikanie trudnych tematów – podnoszę głos.
-Ciekawe podejście.
-Jak panu nie pasuje, to oczywiście mogę przyznać przed sądem, że towar należał do pana i że był pan świadomy ryzyka jakie niesie za sobą posiadanie takich substancji.
-Pani zawsze tak stanowczo?
-Zawsze.
-A mogłaby pani być stanowcza z uśmiechem?
-Nie czuję takiej potrzeby – burczę pod nosem i wyjmuję z teczki papiery, które podaje klientowi.
Prawie do północy uczę Nowickiego zachowania w sądzie, co może powiedzieć, a czego nie, jak ma odpowiadać, żeby nie dostawać dodatkowych pytań i serio staram się robić to w miarę cierpliwie.
Na koniec zostawiam mu cały pakiet papierów do poczytania do poduszki i wracam do domu.
W weekend zamiast odpoczywać, to ja oczywiście pracuję. Z prywatnych spraw załatwiłam tylko lożę na wieczór panieński Weroniki i zamówiłam sobie na tę okazję świetną złotą kieckę, reszta to pozwy, zeznania i studiowanie kodeksu.
Środa przyszła stanowczo zbyt szybko i bez najmniejszych chęci wstaję z łóżka. Ostatnio nie dosypiam, niedojadam i nawet pracować mi się nie chce. Jedyne pocieszenie to ładna pogoda. Wdychając zapach świeżo parzonej kawy, nakładam kotu jedzenie do miski i siadam na balkonie. Mój telefon dzwoni już chyba trzeci raz w ciągu pięciu minut i w końcu odbieram.
-Krzewska słucham – mruczę niezadowolona.
-Dzień dobry pani mecenas, nie obudziłem? – Jego głos jest przyjemny, taki lekko ochrypnięty i mruczący, i na sam jego dźwięk mrużę oczy i przygryzam wargę.
-Nie obudził, ale przeszkadza mi pan. – Zaciskam powieki, bo urywam rozmowę, mimo tego że chciałabym go słuchać o wiele dłużej.
-Śniadanie?
-Kawa.
-Przynajmniej w miłym towarzystwie?
-W milszym się nie da – odpowiadam szybko – a pan tak na pogaduszki czy w jakiejś sprawie?
-Nie powiedziała pani o której rozprawa.
-O dziesiątej. Przyjadą po pana, miłego dnia.
Starając się opanować własne odruchy i myśli o tym chłopaku, odkładam telefon na stolik i robię miejsce na swoich kolanach dla mruczącego kocura. Gniecie mnie i drapie, a po chwili wygodnie się układa i głośno mruczy.
-No i co maluchu? – pytam go i uśmiecham się, kiedy ziewa. – Zazdroszczę ci wiesz, jeść dostaniesz, śpisz kiedy chcesz, a ja? Ani nikt mi nie gotuje, nikt nie tuli do snu, nawet stóp nie ma o kogo zimą ogrzać. Dupiano mi wyszło nie? Może trzeba było siedzieć na wsi, Kamil nie był taki zły.
Przymykam oczy i wspominam czasy podstawówki i pierwszej miłości, która mogła się nawet dobrze skończyć, gdyby nie mój zjebany charakter.
Z domu jadę prosto do sądu i już ze schodów widzę siedzącego na ławce pod ścianą faceta. Szczerzy się na mój widok, ale ja mam jakieś złe przeczucia.
-Gdzie świadkowie? – pytam zamiast powitania.
-Przyjdą. Ślicznie pani wygląda – odzywa się, a ja na sam dźwięk jego głosu przewracam oczami.
-Komplementy wobec mnie może pan sobie podarować. Sędzia też jest mężczyzną, więc bez sensu pańskie wysiłki.
-Chciałem, żeby było miło – burczy niezadowolony.
-Nie będzie, czego by pan nie mówił.
-Wie pani co? – Wstaje i spogląda na mnie z góry.
-Wiem. Jestem bezczelna, arogancka, wywyższam się, lekceważę pana, jestem egoistką i traktuję pana jak kolejnego klienta, ale może pan nie zauważył, że jest pan tylko moim klientem. Nie będę się nad panem rozczulać, nie będę pana pocieszać i słodko szeptać, że wszystko będzie dobre, tylko musi pan w to uwierzyć. Proszę się trzymać ustaleń, a resztę niech pan łaskawie zatrzyma dla siebie.
-Czasem żałuję, że zgodziłem się na panią jako pełnomocnika – syczy cicho i z powrotem siada na ławce.
No proszę, a jednak. Odstawiam teczkę na ławkę obok niego i wyjmuję z niej kartkę i długopis.
-Proszę napisać oświadczenie, że rezygnuje pan z mojej pomocy i funkcji pełnomocnika. Będę panu wdzięczna.
Facet podnosi na mnie wzrok, a ja nie umiem odwrócić od niego spojrzenia. Jest inaczej, świadomie robię mu na złość, chcąc sprawdzić jego reakcję. Do tej pory nie przychodziło mi to nawet przez myśl, a przy nim to dla mnie normalne.
-Powiedziałem czasami – odzywa się w końcu – i wcale nie dlatego, że jest pani złym adwokatem.
-Tak, a dlaczego?
-Mówiła pani, że sprawy osobiste mam zachować dla siebie, więc to przemilczę. – Opierając dłonie o kolana podnosi się z ławki i staje tuż przede mną.
Serio nie jest dobrze, patrzymy sobie w oczy i nie reagujemy na nic, co dzieje się wokoło, nawet na wezwanie do sali rozpraw nie zwracamy uwagi. W końcu biorę głęboki oddech i odwracam głowę, chociaż muszę przyznać, że wcale nie chcę, pociąga mnie ten facet, a to nic dobrego.
Kiedy siadamy w ławie, od razu wyjmuję dokumenty i z uśmiechem zerkam jak Nowicki nerwowo podryguje nogą.
-Denerwuje się pan?
-A pani nie? – Odwraca do mnie głowę, ale ja patrzę przed siebie.
-Ja nie, mnie nie posadzą. – Unoszę kącik ust, ale facet tylko głośno wypuszcza powietrze.
To jego podrygiwanie nogą zaczyna mnie już irytować, szturcham go swoim kolanem i gromię spojrzeniem, ale facet na złość mi zaczyna od nowa i to obiema nogami, świetnie. W końcu wchodzi sędzia i zaczynamy wojnę. Na początku prokurator przedstawia wszystkie grzeszki Nowickiego, wywlekają oczywiście poprzednie sprawy bardzo podobne do tej i snując wnioski, że to nie był zwykły przypadek, a celowa akcja, udaremniona sprawna akcją policji. Kiedy Miłorzębski kończy, ja dostaję głos. Staram się spokojnie i z uśmiechem wyjaśnić zaistniałą sytuację, powołując się na zdobyte nagrania z monitoringu i zeznania świadków. Niestety Nowicki bez przerwy bawi się moją togą, co mnie zaczyna wkurwiać i udając, że przekładam kartki na stole, kopię go, żeby przestał. Niestety, to nie koniec niespodzianek. Sąd wzywa pierwszego świadka i co? No nic, okazuje się, że żaden z wezwanych się nie stawił. No to płyniemy panie Nowicki…

Niebezpieczny klient [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz