Rozdział 7

437 49 18
                                    

Łukasz

Obejmuję przytuloną do mnie dziewczynę i sam sobie daję w mordę, że togo nie przewidziałem, przecież od początku zachowywała się jak nietknięta, a ja, gdybym kurwa myślał głową, a nie fiutem, to bym to od razu zauważył. No nie ma pierwszego razu jak z bajki. Odchylam głowę i spoglądam jej w twarz, ma zamknięte oczy, a śliczne rumieńce zdobią jej lekko piegowate policzki. Chyba śpi, bo nie reaguje na mój ruch i ostrożnie przekładam ją na poduszkę. Okrywam ją kołdrą i jeszcze przez chwilę jej się przyglądam, serio jest ładna. Po powrocie do kuchni, dopijam piwo i staję w otwartym oknie. Na zewnątrz panuje kojąca cisza. Opieram dłonie o parapet i zaciągam głęboko świeże, wilgotne powietrze. Nie jest ze mną dobrze, w moim łóżku leży śliczna panna, która nie ma mnie w dupie, co więcej myślę, że ma mnie w głowie lub w jeszcze innym narządzie, o którym nawet nie chcę myśleć, za to ja myślę o innej, o tej której nigdy mieć nie będę i która lekceważy mnie na każdym kroku. Po co o niej marzę, skoro Miśkę mam pod ręką, a teraz nawet pod całym sobą? Może właśnie dlatego, że tamta mnie nie chce, że musze się nabiegać, zanim uraczy mnie choćby uśmiechem. Pojebane te baby. Nie reaguję, słysząc za plecami szmer, a po chwili delikatne i drobne dłonie zaciskają się na moim nagim brzuchu.
-Czemu nie śpisz? – głos Michaliny jest cichy i lekko ochrypnięty.
-Nie mogłem spać – odzywam się i odwracam twarzą do niej, jest ubrana w moją koszulkę, która na niej wygląda jak sukienka. Wiodę wzrokiem w dół jej ciała i biorę głęboki wdech na widok jej zgrabnych nóg. – A ty czemu wstałaś? – Zamiast odpowiedzieć, wzrusza ramionami jakby wstydziła się mówić prawdę. – Kładź się, jest środek nocy.
-Nie chcę sama. – Robi smutną minkę i pociera dłońmi moje piersi.
-Chodź. – Łapiąc ją w talii, podrzucam ją i sadzam sobie na brzuchu. Kiedy jesteśmy już w łóżku, okrywam nas kołdrą, ale wcale nie mam zamiaru spać. – Czemu mi nie powiedziałaś od razu, że ty…
-A po co? – wtrąca się i mocnej przytula do mnie twarz.
-Jak po co, przecież inaczej bym jakoś, nie wiem delikatniej czy coś, nie wiem, nie tak od razu.
-Łukasz – wzdycha i siada tak, żeby na mnie patrzeć – przecież gdybym powiedziała, to byś tego nie zrobił prawda? – śmieje się. - Znalazłbyś wymówkę, że nie teraz, że nie jesteś odpowiedni i tak dalej. A ja chciałam właśnie tak. Normalnie, jak dwoje napalonych na siebie ludzi, bez zwracania uwagi na przeszkody i wbrew wszystkiemu.
-Jakoś inaczej bym zaczął, nie wiem jakiś dłuższy wstęp, a nie tak wejść, wyjść.
-Ale ja tak chciałam. – Popycha mnie lekko i kładzie się na mnie, opierając policzek na moim obojczyku. – Nie bój się, nie zakochałam się w tobie, za długo cię znam  – mruczy cicho i gdzieś w środku czuję ulgę. – Jesteś świetnym facetem i właśnie dlatego z tobą chciałam to zrobić, ale więcej nie będzie. Oboje byśmy czuli się uwiązani.
-Mądra dziewczynka. – Całuję jej głowę i przytulam jeszcze bardziej, a kiedy słyszę, że zasnęła, odkładam na poduszkę i obejmując jej drobne ciało, przyciskam się do jej pleców.
Kiedy się buzę, Miśki już nie ma, a kuchnia jest posprzątana, cud nie dziewczyna. Na stoliku znajduję kartkę z napisem „Miłego dnia” i uśmiecham się na samą myśl o niej, mała wariatka.
Po szybkich zakupach szykuję sobie śniadanie i z kubkiem pachnącej kawy idę do sypialni. Z czułym uśmiechem patrzę na szkic na ścianie i nie odwracając od niego wzroku, łapię za ołówek.
-Hej kochanie – odzywam się cicho – dawno mnie nie było. Przepraszam cię za Miśkę, nie powinienem jej tu przyprowadzać, nie powinnaś tego oglądać – zawieszam głos, jakby serio przede mną stała – to znaczy ja nie powinienem tak przy tobie… cholera, chociaż w sumie jaka to różnica. Nieważne. – Ocieram lekko oczy i zabieram się za portret.
Przy pracy nie liczę ani czasu, ani zużytych ołówków, ani wypitych kaw. Jedno jest pewne, raczej nie zasnę. Nie myślę o niczym, to jedyny moment, kiedy mój umysł jest pusty, nie wspominam, nie planuję, nie zastanawiam się nad zżyciem. Nic mnie nie obchodzi i tak mi dobrze. Kładę kolejne warstwy grafitu i po kilku godzinach portret zaczyna nabierać kształtów.
                                                          
Kiedy zaczynam czuć ssanie w żołądku, przypominam sobie o jedzeniu. Niechętnie odkładam ołówek na szafkę i z uniesionym kącikiem ust przyglądam się niedokończonemu portretowi. Jeszcze nie przypomina siebie, ale już nie długo będę patrzył jej w oczy, jakby przede mną stała. Wracam do kuchni i siadam przy stoliku z odgrzanym makaronem, który przyniosła mi wczoraj ulubiona sąsiadka. Kręcę głową na samo wspomnienie tej nocy, było całkiem nieźle, a jednak wcale nie mam ochoty tego powtarzać. Odwracam się do okna i dostrzegam idącą przez podwórko Michalinę, ma na sobie krótką sukienkę, a jej rozpuszczone włosy zasłaniają większą część jej pleców. No fana jest i sam sobie się dziwię, że nie chcę z nią być. Mój humor ulatuje, kiedy widzę, jak Łysy na siłę zatrzymuje ją przy drzwiach samochodu, od razu widać, że się kłócą. Nie podoba mi się to, ale wiem, że nie zrobi jej krzywdy. W końcu po chwili Jacek przytula Michalinę, jakby ją pocieszał i oboje wsiadają do auta.
Ja w zasadzie nie mam nic do roboty, a z każdą mijającą chwilą bardziej myślę o Krzewskiej, jakbym za nią tęsknił. Sam nie wiem po co, biorę do ręki telefon i próbuję do niej zadzwonić. Jak kretyn czekam aż usłyszę jej lekceważący głos i nawet nie wiem, co miałbym jej powiedzieć i po co dzwonię.  Zawiedziony, że nie odbiera, rzucam telefon na stolik i idę się przebrać. Z kluczami w ręku zbiegam do piwnicy i otwieram szerokie, drewniane drzwi. Po zapaleniu światła uśmiecham się na widok sprzętu do ćwiczeń. Może nie jest to luksusowa siłownia, ale żeby zadbać o formę w zupełności wystarczy. Na początek siadam na rowerek i, co chwilę zwiększając obciążenie, męczę swoje nogi. Dawno nie ćwiczyłem i serio słabo mi idzie. Czuję już pot wsiąkający w koszulkę i od razu ją zdejmuję. Wyłączam się, w głowie słyszę tylko szum taśmy i swoje własne dyszenie, kondycja mi siadła przez te parę dni. Moje nogi zaczynają odmawiać posłuszeństwa i powoli zwalniam tempo, próbując wyrównać i uspokoić oddech. Po zejściu z rowerka pochylam się do przodu i opieram dłonie o kolona, serio źle ze mną. Powoli przechodzę przez pomieszczenie i łapię za hantle, dziś zaczynam delikatnie, ale po kilku ruchach zwiększam ciężar i do wieczora daję sobie niezły wycisk.
Dni spędzam na ćwiczeniu, rysowaniu i rozmowach z Miśką. Wiem, że kłamała, mówiąc, że mnie nie chce i że się nie zakochała. Za stary jestem na to, żeby nie zauważyć, jak na mnie patrzy. Nie chcę mieszać jej w głowie i zwodzić, bo dziewczyna się wykończy, a z drugiej strony nie chcę jej odtrącać, bo bardzo ją lubię. Dziewczyna dba o to, żebym jadł i się nie przetrenował, ale wiem, że to pretekst, żeby spędzić ze mną więcej czasu.
Odwracam głowę, słysząc otwierane drzwi do mieszkania i przewracając oczami wracam do  ściennego rysunku. Nie zwracam uwagi na krzątającą się po mieszkaniu dziewczynę, jak również na to, że po chwili wchodzi do sypialni.
-Nie przepracowujesz się ostatnio? – mówi słodkim głosem i siada na łóżku.
-Nie – odpowiadam dość chłodno i nawet na nią nie zerkam.
-Nadal ją kochasz nie? – Dopiero teraz na nią spoglądam, ale nie odpowiadam, wiem, że zna odpowiedź.
-Po co pytasz? Ta kobieta zmieniła moje życie, zawsze będzie dla mnie numerem jeden, co by się ze mną nie działo.
-I co? do końca życia będziesz sam?
-Tak mi dobrze – burczę i przykładam ołówek do ściany.
-Szkoda.
-Miśka, chcesz powiedzieć coś konkretnego, czy tylko ciekawa jesteś? – Zeskakuję z krzesła i po odłożeniu ołówka, podchodzę do wpatrzonej we mnie dziewczyny.
-Nic, po prostu uważam, że za  fajny jesteś na to, żeby zostać singlem – mówi niby obojętnie, ale ucieka wzrokiem na boki.
Spokojnie kucam przy jej nogach i z szerokim uśmiechem czekam, aż na nie spojrzy. Trwa to chwilę, ale w końcu udając złą, spogląda mmi w oczy.
-Michalinko – zaczynam z uśmiechem – słoneczko ty moje, ja nie jestem singlem, ja mam ją. – Głową wskazuję zaczęty portret na ścianie.
-Jej nie ma. – Delikatnie kładzie dłoń na moim policzku, a ja się pierwszy raz tak strasznie źle czuję, że mnie dotyka.
-Jest, zawsze będzie w mojej pamięci. Nieważne, jak daleko ode mnie i czy nadal mnie kocha, to jej oddałem serce i duszę, i to ona jest miłością mojego życia.
-Żadna inna nie ma szans? – Przechyla głowę na bok i wiem, co chce ode mnie usłyszeć, jednak raczej nigdy się tego nie doczeka.
-Żadna nie będzie ważniejsza od niej, to na pewno, a czy którąś będę umiał prawdziwie pokochać, tego nie wiem, bardzo wątpię, bo nie chcę nikogo poza nią.
-Wiesz, że jesteś ideałem? – Tym razem szeroko się uśmiecha.
-Daleko mi do ideału.
-Nieprawda. Umiesz mówić o uczuciach, nie wstydzisz się powiedzieć, że kochasz i że tęsknisz, a to dzisiaj rzadkość.
-Starzeję się i tyle. – Całuję szybko jej kolano i wstaję, po czym z powrotem podchodzę do ściany.
Środy nie zaczynam z humorem. Głowa mnie boli, bo nie spałem pół nocy, ale gderanie Miśki wbiło mi się w łeb i serio zacząłem się zastanawiać, czy ta akcja, to nie jakaś podpucha. Próbując się jakoś rozbudzić biorę do ręki kubek z gorącą kawą i siadam w plastikowym fotelu na balkonie. Staram się o niczym nie myśleć i odpocząć, bo czeka mnie dziś spory wysiłek. Słysząc dzwoniący telefon, nawet nie sprawdzam kto dzwoni i odbieram połączenie.
-Oliwia Krzewska. – Wstrzymuję oddech na sam dźwięk jej głosu. – Przepraszam, że zawracam głowę.
-Cieszę się, że pani dzwoni – szczerzę się do słuchawki jak idiota i odstawiam kubek na parapet.
-Chciałam się z panem spotkać przed rozprawą, żeby uniknąć kolejnych niespodzianek.
-Dla pani wszystko, już się zbieram. – Łapię się na tym, że to, co mówię, to wcale nie żart, tylko szczera prawda. Ja po prostu chcę ją widywać, chcę ją wkurzać i długo za to wkurzanie przepraszać.
-Nie teraz. – Jest smutna i od razu da się to poznać. – Jestem w sądzie, dopiero po południu wracam do kancelarii. Rozprawa jest jutro przed południem, dlatego bardzo bym prosiła, żeby przyjechał pan do mnie dziś około szesnastej, będę już po wszystkich planowych spotkaniach.
-Wie pani – zawieszam głos – mam plany i nie bardzo wiem, czy się wyrobię.
-To ważne.
-Wiem, a nie możemy wcześniej?
-Może wcale? – jej głos uruchamia moje ciało i w wyobraźni widzę jak zła mruży oczy.
-Pani mecenas, ja rozumiem, że to ważne, ale to naprawdę trochę późno jak dla mnie.
-Ja nie mogę wcześniej, sąd nie odwoła rozpraw, bo pan nie ma czasu, to nie będzie długa rozmowa, zajmie nam to maksymalnie pół godziny. – Jej głos drży, jakby miała się rozpłakać i zastanawiam się, czy teraz do niej nie pojechać.
-Dobrze. – Popełniam błąd i zdaję sobie z tego sprawę.
-W takim razie do zobaczenia – mówi szybko i od razu się rozłącza, a ja stoję z otwartymi ustami, bo jeśli nasza rozmowa się przeciągnie, to nie pojadę z chłopakami, a to z kolei nie wchodzi w grę.
Wkurzony siadam z powrotem w fotelu i próbuję w spokoju dopić kawę, ale nie, już słyszę za plecami przekręcany klucz w zamku. To nie był dobry pomysł, żeby Miśka miała klucze.
-Michalina, ja serio doceniam twoje poświęcenie, ale nie przesadzasz? Jest ósma rano! – wołam do stojącej za moimi plecami dziewczyny.
-To nie Michalina. – Gwałtownie odwracam się za siebie, wylewając na koszulkę część kawy.
-Łysy? – Odstawiam kubek na parapet i wchodzę do mieszkania. – Stało się coś, czy na pogaduszki przyszedłeś? – Nie zwracając na niego uwagi, zdejmuję koszulkę i idę do sypialni po drugą.
-Zmiana planów, wyjeżdżamy o drugiej.
-Co? – wołam z drugiego pokoju.
-Dostałem cynk o zmianach. Obawiają się ustawek.
-Całkiem niesłusznie nie? – śmieję się. – Nic z tego, na szesnastą jestem umówiony.
-Z panienką?
-Z adwokatem – odzywam się zbyt poważnie. – Nie odwołam tego.
-Chłopie – Jacek podchodzi bliżej i dotyka palcem mojego mostka – Francuz nie poczeka, sam wiesz jak trudno go namierzyć. Masz jedyną okazję na zemstę i chcesz odpuścić?
-Nie chcę mieć więcej kłopotów.
-Przemyśl to – mówi cicho. – Ruszamy punktualnie o czternastej, zbiórka tam gdzie zawsze.
Wciąż patrzę na drzwi, za którymi zniknął i zastanawiam się co zrobić. W sumie z Krzewską mamy wszystko ustalone, tym razem podejdę do sprawy mniej nerwowo i może uda mi się odpowiadać tak, jak mi kazała, świadkowie też mają jutro być, więc w zasadzie niczego nowego się nie dowiem. Dla pewności dzwonię do ulubionej pani mecenas, ale nie odbiera, w ogóle ma wyłączony telefon. Nagrywam jej się na sekretarkę w nadziei, że odsłucha moją wiadomość.
O czternastej zgodnie z planem wyjeżdżamy spomiędzy bloków i kierujemy się w stronę Radomia. Całą drogę wspominam tamten wieczór, oczy matki, kiedy umierała na moich rękach i śmiech tego skurwiela. Wiedział, że się zemszczę i dobrze się chował, ale przyszedł dzień rozrachunku i nie odpuszczę.
Kiedy jesteśmy na miejscu, starając się panować nad emocjami, wysiadam z samochodu i podchodzę do otwartego już bagażnika. W środku jest kilka kijów baseballowych, kominiarki, butelki z gazem łzawiącym, ale też pistolety. Wyciągam z kieszeni dzwoniący telefon i spoglądam na ekran. Zanim zdążę odebrać, podchodzi do mnie Łysy i sam odrzuca połączenie.
-Nie ma na to czasu, później zadzwonisz do dupy, a teraz… - Sam nie wiem dlaczego, ale walę go prosto w twarz i, mimo że pada na ziemię, to nie przestaję go tłuc. W końcu łapię go za koszulkę i zaczynam szarpać.
-Jeszcze kurwa jeden raz powiesz o niej dupa, to nie ręczę za siebie.
-Wyluzuj stary. – Facet zaczyna się bronić i odrywa od siebie moje dłonie. – Tak powiedziałem, przecież nawet na oczy jej nie widziałem! O co ci chodzi?
-Nic! – syczę tuż przed jego twarzą i podnoszę się z kolan.
Dopiero teraz widzę, że wszyscy się na nas gapią. Spokojnie unoszę dłonie, jakbym się poddawał i odchodzę kilka kroków. Może faktycznie za mocno zareagowałem.
-Co się z tobą dzisiaj dzieje co? – słyszę za plecami głos Jacka i opuszczam głowę.
-Nerwy mnie ponoszą, sorry. – Odwracam się do faceta i marszczę brwi na widok jego rozciętej wargi.
-Uspokój się – mówi dość obojętnie – w nerwach najszybciej o błąd.
Trochę zaskoczony jego zachowaniem patrzę jak klepie mnie w ramię i wraca do samochodu, z którego chłopaki wyciągają już zabawki.
Z każdą mijającą minutą bardziej się denerwuję, a dzwoniąca co chwilę Krzewska nie pomaga. W końcu wyłączam telefon, wiem, że wszczynam wojnę, ale teraz to się nie liczy. Powoli dojeżdża do nas reszta chłopaków i czekamy na wroga.
W końcu dociera do nas ryk silników i wszyscy stajemy na baczność. Mam złe przeczucia, ale teraz za późno na zmiany. Poruszam ramionami, rozluźniając napięte mięśnie i rozglądam się po reszcie chłopaków.
-Francuza chcę dla siebie – odzywam się i wszyscy ze zrozumieniem kiwają głową.
Z satysfakcją i prawdziwym podekscytowaniem patrzę, jak w naszą stronę zmierza mała armia uzbrojona w pałki i kije, a w moich żyłach zaczyna buzować adrenalina. Co by się nie stało i jak by się to nie skończyło, to jestem zwycięzcą. Już z daleka poznaję tego skurwiela, który uśmiecha się na mój widok, no już ja mu zetrę z ryja ten uśmiech.
Robi się szum i zanim się obejrzę, jestem w środku imprezy. Dziś wyjątkowo wszystko dzieje się jak w zwolnionym tempie. Chłopaki tłuką się jak zawodowcy, krew już się leje i kilku zostało wyciągniętych z tłumu, a ja jak taran idę miedzy ludźmi prosto na Francuza. Fakt, zbieram kilka szybkich uderzeń po drodze, ale nie zostaję nikomu dłużny. W końcu dopadam do mojego celu. Spodziewał się mnie i na dzień dobry sprzedaje mi policyjną pałą w żebra. W pierwszej chwili zatyka mnie i nie mogę wziąć oddechu, ale widząc jego zadowolenie zbieram wszystkie siły i mocnej zaciskam dłonie na baseballu. Czas na zemstę…

Niebezpieczny klient [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz