Rozdział 3

508 49 5
                                    

Oliwia

Wypadam jak burza z sali przesłuchań i wybiegam na zewnątrz, jak ja nie znoszę takich spraw. Wyciągam telefon i dzwonię do Roberta, na samo wyobrażenie sobie jego twarzy, kiedy będzie mnie słuchał, roznoszą mnie nerwy. Kolejny sygnał brzmi w słuchawce i w końcu jaśnie pan odbiera.
-Oliwo kochanie, czym zawdzięczam sobie twój telefon? Czyżbyś się za mną stęskniła?
-Weź coś w końcu przeleć, bo robisz się nie do zniesienia - burczę i opieram się o chłodną ścianę - słuchaj, prokurator Miłorzębski to twój znajomy nie?
-Nie kochanie, prokurator Miłorzębski nie jest moim znajomym - słyszę, że jaja sobie ze mnie robi.
-Wiem, że się znacie.
-A ja nie powiedziałem, że go nie znam. Mówię, że nie jest moim znajomym, to mój wujek.
-Jeszcze lepiej. - Przewracam oczami i już przynajmniej wiem, dlaczego nigdy nie mieli spraw przeciwko sobie. - Załatwisz mi zwolnienie warunkowe dla klienta?
-No co ja słyszę, klient skradł lodowate serduszko?
-Tak czy nie?
-Oliwko kochanie tobie to ja nie odmówię. - Trochę zbyt łatwo idzie, ale nie wnikam, o co chodzi. - Podaj dane.
-Łukasz Nowicki, areszt na Zamoyskiej.
-Z jakiego powodu?
-Zdrowie.
-Robi się kochanie. - Wkurza mnie i tą gadką, i tonem rozmowy.
-Dzięki...
-Ale nie za darmo - wchodzi mi w zdanie, a ja przewracam oczami, wiedziałam.
-Czego chcesz co?
-Kopnęłaś mnie w jaja.
-Nie mieszaj spraw osobistych z zawodowymi! - drę się na cały głos i nie zwracam uwagi na przechodniów.
-Dobra, dziś o osiemnastej.
-Co?
-Idziesz ze mną na kolację. - Słyszę, jak się ze mnie śmieje. - Osobistą nie zawodową.
-Wiesz co, pieprz się!
-Ok, nie to nie.
-Zaraz! - Odchylam głowę do tyłu i spoglądam w niebo. - Dobra, tylko już.
-Możesz iść do biura.
Rozłącza się bez czekania na odpowiedź, a mnie rozsadza wkurw, nie znoszę tego faceta. Wracam do środka i od razu idę do biura komendanta. Facet rzeczywiście rozmawia już z prokuratorem, więc przynajmniej nie muszę tłumaczyć co mnie sprowadza. Z wrednym uśmiechem siadam naprzeciwko niego i cierpliwie czekam na dokumenty. Facet jest trochę zaskoczony interwencją, ale nie odzywa się w temacie, za to ja na odchodnym wspominam mu, że jeśli okaże się, że uszkodzenia mojego klienta będą wymagały interwencji lekarskiej, to jeszcze się zobaczymy.
Idę pustym korytarzem i rzucam strażnikom papiery na blat, nie muszę nic mówić, doskonale wiedzą co robić i jeden z nich od razu idzie po więźnia. Ja wychodzę na zewnątrz i zawiadamiam znajomą lekarkę o nowym pacjencie wiezionym na obserwację. Zaraz po skończonej rozmowie odbieram telefon od Roberta i oczywiście musi pokazać swoją wyższość nade mną i czeka na pochwały jego sprawności adwokackiej, jasne jakbym miała wujka prokuratora, to też by mi było sporo łatwiej. Ja musiałam sama do wszystkiego dojść.
Dogadujemy się w końcu gdzie i o której się spotkamy i wracam do aresztu. Mój klient odbiera już swoje rzeczy i szczerzy się, zerkając na mnie kątem oka, kretyn.
-Gotowy? - pytam spokojnie, a facet odwraca się do mnie twarzą, no mimo wszystko jest w nim coś... nie wiem co.
-Na panią zawsze. - Uśmiecha się trochę cwaniacko, a trochę uwodzicielsko.
-Niech się pan nie wysila - mruczę i spoglądam na zegarek na nadgarstku, bo jak zaraz stąd nie wyjdę to spóźnię się do sądu- odwiozą pana do szpitala na Pradze, lekarz jest już poinformowany.
-Zostawi mnie pani samego?
-Duży z pana chłopiec, tylko tym razem bez wybryków, prokurator i tak mi po głowie jeździ za to zwolnienie. Niech pan nawet nie pyta, co musiałam zrobić, żeby panu to załatwić - przypominam sobie tryumfalny głos Roberta i odwracam głowę.
Facet nagle przestaje się uśmiechać i wygląda bardziej jakbym go do łagrów odsyłała, niż do szpitala. Zanim załatwimy wszystkie formalności zerkam na swojego klienta i w duchu sama z siebie się śmieję, że facet na mnie działa. Przecież to dziecko, kurwa o czym ja myślę? No myślę, bo jego masywne ramiona i idealnie wyrzeźbione plecy pod obcisła koszulką robią wrażenie pewnie nie tylko na mnie. Nieważne, żegnam się z panem Nowickim i wychodzę, bo już słyszę dzwoniący w torebce telefon.
Zatrzymuję się przy swoim aucie i w końcu odbieram, facet mało mnie przez słuchawkę nie przeciągnie, bo jeszcze nie dotarłam, matko, mam jeszcze dwadzieścia minut, na piechotę bym dolazła, ale nie, jemu muszę grzecznie wytłumaczyć, że spokojnie zdążę przed rozpoczęciem rozprawy.
Przez miasto jadę wyjątkowo szybko, żadnych korków, żadnych objazdów, bajka drogowa. W drodze do sali rozpraw zakładam togę i wyjmuję z teczki niezbędne akta, żeby wyglądać na świetnie przygotowaną, choć tak naprawdę, to nawet nie pamiętam o co będę się kłócić i z kim. Z daleka widzę wkurzonego klienta i przypominam sobie całą sprawę i kręcę z uśmiechem głową. Wojna z ex o psa, świetnie. Na szczęście to prosta rozprawa, więc zakończy się na jednym spotkaniu.
-Już myślałem, że mnie pani zostawiła - facet woła, zanim do niego podejdę.
-Nie jestem aż taka zła. - Uśmiecham się, żeby nieco rozładować napięcie, bo facet jest wyraźnie podenerwowany.
-A jak nam się nie uda? - Patrzę na łzy w jego oczach i żal mi faceta, ja jestem zimna, ale jakby ktoś mi zabrał Kapsla, to też bym chyba ryczała.
-Uda się. - Kładę dłoń na jego ramieniu. - To jest prosta sprawa, naprawdę. Umowa adopcyjna ze schroniskiem jest na pana nazwisko, więc pies jest pana, poza tym to pan widniał w ewidencji weterynaryjnej jako właściciel, pan psa utrzymywał, pan go karmił i leczył. Nie wiem kto podpowiedział pańskiej żonie, że skoro ona go wybrała i dała mu imię to jest jej. - Przewracam oczami. - To tak nie działa. To jak z samochodem, jak pan kupi auto, ubezpieczy je, a żona nim tylko jeździ, to pan jest właścicielem, a żona użytkownikiem, koniec tematu. Wchodzimy. - Wskazuję mu głową otwarte drzwi do sali rozpraw.
Facet chwilę patrzy pod nogi, jakby się wahał, aż w końcu robi krok do przodu. Ja natomiast wyjmuję z kieszeni telefon i odbieram połączenie od Wery.
-Mów szybko, bo wchodzę na rozprawę.
-Fajny ten twój klient. - Laska się odzywa, a ja przystaję na moment i głośno wypuszczam powietrze z ust.
-Super, że ci się podoba.
-A tobie nie?
-Tylko z tym dzwonisz? To zadzwoń za dwie godziny co?
-Dobra, dobra zazdrośnico - wzdycha i się rozłącza.
Biorę uspokajający oddech i wchodzę do sali. Pozwana siedzi naburmuszona i udaje, że na nas nie patrzy i, co ciekawe, jest sama, czyżby zrezygnowała z adwokata i chciała się bronić samodzielnie? Powodzenia.
-Nie ma adwokata? - szepczę do swojego klienta.
-Pewnie nie ma pieniędzy, nigdy nie pracowała i teraz pewnie ledwie wiąże koniec z końcem.
-Bardzo dobrze - burczę i otwieram teczkę z aktami.
-Czemu?
-Bo to kolejny argument za tym, że nie może opiekować się zwierzęciem, o ile mnie pamięć nie myli, to pies jest po operacji biodra i musi być pod stałą opieką weterynaryjną, a to kosztuje.
-Ja za leczenie bym zapłacił. - Patrzy na mnie błagalnie.
-Nie rozumiem. - Marszczę brwi, bo chyba się przesłyszałam. - Chce pan odzyskać psa, czy płacić byłej żonie za jego utrzymanie?
-On już się pewnie przyzwyczaił. - Łzy w jego oczach mnie obezwładniają, ale do cholery, skoro chciał zrezygnować, to wystarczyło powiedzieć.
Jak na złość do sali wchodzi sędzia, ja pierdolę, koniec imprezy.
-Rozpoczynam przewód sądowy z powództwa... - Zanim facet skończy zdanie, wstaję z ławy i unoszę lekko dłoń. Sędzia milknie niezadowolony i już wiem, że co by się nie stało, to nie będzie zbyt przychylny.
-Przepraszam wysoki sądzie, ale czy moglibyśmy zrobić przerwę? - mówię szybko.
-Pani mecenas nie zauważyła, że jeszcze nie zaczęliśmy?
-Przepraszam, ale mój klient źle się poczuł, potrzebuje na chwilę wyjść. - Spoglądam na siedzącego obok mnie faceta, ale nawet udawać nie musi, bo serio wygląda na ciężko chorego.
Sędzia przenosi wzrok ze mnie na niego i z niedowierzaniem kręci głową.
-Dziesięć minut przerwy - odzywa się po chwili - proszę tego nie protokołować.
Kiedy wychodzimy na korytarz, dopadam do faceta i ostatkiem siły powstrzymuję się, żeby go nie szarpnąć za fraki.
-Co pan wyprawia? - Staram się pytać spokojnie.
-Bo dotarło do mnie, że ja z nim tak mało czasu spędzałem, wie pani...
-Nie wiem! - Rozkładam bezsilnie ręce. - No nie wiem!
-Ona całe dnie z nim spędzała, ja wiecznie byłem w pracy, a jak wracałem, to padałem na ryj i spać.
-Aha... - wzdycham ciężko - Czemu się państwo rozwiedli?
-Nie rozwiedliśmy... - zawiesza głos - to znaczy, bo formalnie nie byliśmy małżeństwem. - Facet jakby zawstydzony opuszcza głowę i zaplata ręce na klatce piersiowej. - Wie pani jak to jest, awans, nowe obowiązki, wyjazdy, większe pieniądze...
-I co w związku z tym? - pytam i próbuję dostrzec w nim szczerość.
-Ona poszła w odstawkę, miałem coraz mniej czasu dla niej, coraz więcej się kłóciliśmy, miała żal, że z nią nie rozmawiam, że o wszystko musi dbać sama, a ja sądziłem, że skoro przynoszę kasę do domu, a ona i tak nie pracuje, to normalne, że ona wszystko ogarnia nie?
-I co się stało?
-Jak to co? - Na jego ustach gości szyderczy uśmiech - Spotkała na jakimś spacerze faceta, który chciał z nią pogadać o pogodzie, który interesował się jej wizytą u dentysty, tym, że zmieniła fryzurę i z którym jadła obwarzanki siedząc na trawie w parku.
-Jasne - mruczę i kiwam głową.
-A wie pani, co było w tym wszystkim najlepsze? Że myślałem, że skoro mam stanowisko i pieniądze, to jej wystarczam, a ten jej... - zawiesza głos - wie pani kim był? Budowlaniec, zwykły robol noszący cegły na budowie! Ale po pracy miał czas, żeby do niej zadzwonić i życzyć dobrej nocy, potrafił jadąc z jednej roboty na drugą, przywieźć jej ptysia z cukierni, bo miała okres i chciała słodkiego, a ja w tym czasie opierdalałem sekretarkę, że mi kawy nie przyniosła. Rozumie pani różnicę?
-Przepraszam, ale czemu mówi pan o nim w czasie przeszłym?
-Zginął w wypadku samochodowym trzy miesiące temu.
-I chce jej pan jeszcze psa odebrać? - Facet podnosi na mnie wzrok. - Przepraszam, nie powinnam oceniać, to nie moja sprawa, ale proszę zdecydować, czego pan chce. Może pan życzyć sobie pełnej opieki nad zwierzęciem i to załatwimy w ciągu godzinnej rozprawy, bo pańska była nie ma do niego żadnych praw. Może pan zostawić jej psa i łożyć na utrzymanie i leczenie oraz zażądać regularnych widzeń.
-Trochę jak z opieką nad dziećmi. - Uśmiecha się.
-Jak się psa traktuje jak członka rodziny, to tak. Może pan też odpuścić i zrzec się jakichkolwiek roszczeń, kończąc proces zanim się rozpocznie.
Facet kiwa ze zrozumieniem głową, ale się nie odzywa, a tu przerwa się kończy. Drzwi sali się otwierają i protokolantka woła nas na rozprawę.
-Decyzja - warczę trochę zdenerwowana.
-Pies zostaje z Alicją, a ja dam pieniądze na utrzymanie - mówi do mnie już w sali i oddycham z ulgą.
-Dobra decyzja.
Po krótkiej rozprawie wychodzimy na korytarz i z lekkim uśmiecham patrzę jak para byłych się obejmuje, dziewczyna płacze, a on gładzi jej plecy i całuje w głowę, no cóż, może nie tylko pies na tym skorzysta. Żegnam się z nimi i wychodzę na parking, jest piętnasta więc mam teraz chwilę na spotkanie z więźniem, a później kolacja z Robertem, szlag by go trafił.
Tym razem ulice są trochę bardziej zawalone, wlokę się przez miasto, ale w końcu udaje mi się dotrzeć pod szpital. W windzie spoglądam w lustro i poprawiam trochę włosy. Wysiadam na czwartym piętrze i idę w stronę pokoju lekarskiego.
-Skąd ty go wzięłaś? - Weronika dopada do mnie i szturcha w ramię.
-Z aresztu, myślałam że wiesz. - Rzucam torebkę na fotel i nalewam sobie wody do szklanki. - Co z nim?
-Nic, obity trochę, ale cały. - Wyszczerza się i mruga okiem.
-Co się cieszysz?
-Miło było go badać. Aż żałuję, że nic poważnego mu nie jest.
-Laska błagam. - Zasłaniam twarz dłońmi i nie wierzę, że się na niego tak napaliła. - Weź go do domu.
-Przestań Michał by mnie pogonił.
-To przestań się tak ślinić.
-Ciebie nie ruszył?
-Nie, wkurwia mnie.
-Zawsze jakieś emocje nie? Mało budujące, ale lepsze takie niż obojętność.
-Filozof od siedmiu boleści. - Kręcę głową i łapię torebkę. - Gdzie leży?
-W trójce, zaprowadzić cię?
-Trafię sama, później jeszcze zajrzę.
Zatrzymuję się na kilka sekund przed drzwiami do sali i w końcu decyduję się nacisnąć klamkę. No proszę, widok jaki zastaję wcale mnie nie zaskakuje. Chłopak ubrany w szare, dresowe spodnie i czarny t-shirt leży sobie wygodnie na łóżku, a pielęgniarka zmienia mu opatrunek na rozciętej brwi. Śliczny obrazek, bo laska mało się na niego nie położy, tak się pochyla. Kręcę głową i głośno pukam w już otwarte drzwi.
-Mogę, czy mam poczekać na korytarzu?
-Pani o każdej porze. - Klepie dłonią w łóżko obok siebie. - Zapraszam.
-Przykro mi, ale chyba nie mam odpowiedniego stroju. - Przechodzę obok pielęgniarki i siadam w fotelu pod oknem, czekając, aż laska łaskawie wyjdzie.
-Nie jestem aż tak chory. - Nowicki podciąga się na rękach i opiera o wysoko ułożoną poduszkę.
-Źle panu? Jeszcze dziś może pan wrócić do aresztu, żaden problem. Mi to nawet byłoby na rękę, bo mam bliżej z domu i z pracy.
-Dla pani to ja jestem gotowy zamieszkać na ulicy.
-Bez poświęceń co? - burczę i wyjmuję dokumenty na stolik. - Do pracy, bo nie mam czasu. Dotarłam do dwóch osób z pańskiej listy.
-To i tak sporo, miałem nadzieję, że do nikogo pani nie dotrze.
-Wie pan co? - Rzucam trzymaną teczkę na stolik. - Ja naprawdę nie muszę pana bronić. Dostałam przydział z urzędu, ale to nie znaczy, że za wszelką cenę będę się pana trzymać. Więc albo zacznie pan podchodzić do sprawy poważnie, albo nasza współpraca nie ma sensu. Mam wystarczająco dużo na głowie, żeby jeszcze użerać się z panem. I jeśli specjalnie daje mi pan lewe kontakty tylko po to, żeby nam się dłużej zeszło, to źle pan trafił, nie będę na siłę starać się wyciągnąć pana z pierdla, skoro pan sam tego nie chce.
Kończę swój jakże poruszający wywód i patrzę facetowi w oczy, chyba pierwszy raz widzę, że jest poważny i dotarło do niego co mówię.
-Przepraszam. - Pociera dłonią tył głowy. - To było niepotrzebne. Oczywiście jeśli pani nadal chce mnie reprezentować to obiecuję, że będę współpracował.
-Czemu ja panu ni w ząb nie wierzę? - burczę bardziej do siebie niż do niego i wyjmuję zeznania świadków.
Facet faktycznie spoważniał i odpowiada bardzo konkretnie na moje pytania, a co najlepsze, zgadza się na wszystkie moje sugestie dotyczące jego obrony. No proszę czyli można.
Po zakończonych negocjacjach wstaję z fotela i spoglądam na zegarek, mam pół godziny, świetnie, więc do domu już nie zdążę.
-Poinformuję pana jak tylko dostanę termin rozprawy. Do widzenia.
-Zaraz! - Facet wstaje z łóżka i łapie mnie za łokieć, który od razu wyrywam. - Nie będzie pani jutro?
-A po co? Lekarz panu potrzebny, nie adwokat. Wszystko mamy omówione, teraz proszę się tylko trzymać ustaleń na rozprawie. Do tego czasu jest pan tutaj.
-Wolałbym w pani towarzystwie. - Przechyla głowę lekko na bok i tak wydaje się być jeszcze bardziej pociągający, Boże co ja pierdolę?
-Niestety. - Uśmiecham się sztucznie. - Nie lubię szpitali.
-A jak wyjdę to się spotkamy?
-Nie spotykam się prywatnie z klientami i uprzedzę pańskie pytanie, z byłymi klientami również nie. Żegnam.
Tym razem udaje mi się wyjść i jak furia wpadam do pokoju lekarskiego.
-Weź Nowickiemu podaj jakieś środki przeczyszczające! - gadam już w progu.
-Uuu, nie zadowolił cię? Może jesteś zbyt wymagająca?
-Kurwa, po co ja z tobą gadam? - przewracam oczami i wychodzę na korytarz.
-E! Stara! Wróć! - drze się za moimi plecami jak podczas musztry.
-Szybko, bo czas mnie goni. - Zawracam, ale stoję w progu.
-Za miesiąc wesele, co z panieńskim?
-Szlag, zapomniałam, że to już. - Podryguję nogą. - Zadzwonię do ciebie jutro co? - Wybiegam na korytarz i lecę do windy.
Kiedy wchodzę do restauracji, Robert już czeka przy stoliku i wstaje na mój widok. Udając zadowolenie, podchodzę bliżej i na powitanie dostaję niewielki bukiet czerwonych róż, banał, ale zawsze to milej, niż z pustymi rękami, swoją drogą nie podejrzewałam, że z niego taki romantyk.
-Piękna jak zawsze - odzywa się i podaje mi kwiaty.
-Nie udawaj takiego dobrze wychowanego, za długo się znamy, żebym dała się złapać. - Uśmiecham się sztucznie.
-Raz się dałaś złapać. - Kładzie dłoń na moim biodrze i przyciąga mnie do siebie.
-Drugi raz tego błędu nie popełnię. - Staram się odsunąć. - Możesz trochę... - Nie daje mi do kończyć i na siłę przyciska swoje usta do moich...

Niebezpieczny klient [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz