Rozdział 8

375 50 9
                                    

Łukasz

Zaciskając zęby, biorę zamach i z całej siły walę stojącego naprzeciwko mnie faceta. Celuję w głowę, ale skurwiel się uchyla i znów dostaję pałą w żebra. Serio wyszedłem z wprawy. Podnoszę na niego wzrok i kolejne wspomnienia wracają, ładując mnie nową siłą. Tylko jeden z nas z tego wyjdzie. Opuszczam kij i spokojnie zbliżam się do wyszczerzonego faceta. Jest niepewny i odruchowo zaczyna się rozglądać, na to czekałem. Nie czekając, aż się ogarnie, zaciskam dłonie na kiju i uderzam w tył jego głowy. Facet pada na glebę i tym razem nie dam mu uciec. Mimo bólu żeber, dociskam kolanem jego mostek i zaczynam się pastwić.
-Mówiłem, że cię dojadę sukinsynu – syczę wściekły między uderzeniami.
-Warto było. – Próbuje się wyszarpnąć i serio dobrze mu idzie. – Miała sporo kasy przy sobie.
No zaraz nie wytrzymam. Trzymając go za gardło, próbuję sięgnąć leżący obok kij, ale w tym momencie Francuz mi się wymyka i dostaję mocnego kopa w brzuch. Obejmuję swoje ciało ręką i pochylam się w przód, czując jak wszystko mi wraca. Kolejne uderzenie policyjnej pałki ląduje na moich plecach i uderzam twarzą w glebę. Kolejne uderzenia czuję na nerkach i staram się odwrócić. Widzę jak facet bierze zamach i w ostatnim momencie przewracam się na bok, unikając ciosu. Pała uderza centymetry od mojej twarzy i wykorzystując moment zaskoczenia, chwytam za nią i wyrywam facetowi z ręki. Zostaliśmy obaj bez broni i możemy liczyć wyłącznie na własne siły. Póki co patrzymy na siebie jak dwa wściekłe wilki, jakbyśmy w wyobraźni już się mordowali.
Czas się zatrzymuje, słyszę hałas za plecami i bicie własnego serca, i wiem, że to ten moment. Specjalne kieruję cios tam, gdzie spodziewa się dostać, żeby go zmylić i zanim go uderzę, zmieniam plany i podcinam mu nogi. Francuz upada zbyt daleko od leżącej na trawie broni, i to mi daje przewagę. Siadam na jego brzuchu i zaciskam dłoń na jego krtani. Szarpie się i rzuca, próbując mnie z siebie zepchnąć, ale to na mnie nie działa. Zaczynam okładać pięścią jego twarz, a kiedy facet nie ma już siły wstaję i sięgam po kij. Nie potrafię się powstrzymać. Uderzam w żebra, brzuch i nogi. Jak w amoku wyładowuję na nim swój gniew i ból po stracie matki, a świadomość zwycięstwa dodaje mi energii. Francuz próbuje uniknąć ciosów, przekręcając się na bok, a ja od razu walę go kijem w plecy. Najchętniej zatłukłbym go na śmierć. Nie byłoby mi żal. Niestety jest twardszy, niż się spodziewałem. W końcu dla złapania oddechu odsuwam się o krok i pozwalam mu się podnieść. Robi to tylko częściowo, klęczy i opiera się na dłoniach, wypluwając co chwilę krew z ust.
-No dawaj! – odzywam się i poprawiam uścisk na baseballu.
Francuz bez słowa próbuje się podnieść, ale tylko uderza twarzą w ziemię. Sam nie wiem co we mnie wstępuje, bo nigdy nie lubiłem znęcania się nad kimś. On już czuje się przegrany, i to większy ból, niż ten fizyczny, jednak ja nie potrafię tak po prostu go zostawić. Podchodzę bliżej i kupię go tak, że obraca się na plecy. Kolejny kopniak ląduje na jego brzuchu i z satysfakcją patrzę jak kuli się z bólu.
-Zatłukę cię – mówię spokojnie, chociaż do spokoju to mi daleko i biorę kolejny zamach.
Zanim znów mu przypierdolę, ktoś blokuje mój ruch, a po sekundzie czuję silne uderzenie w tył głowy. Wypuszczam kij z ręki i odwracam głowę w stronę napastnika. Zanim go dostrzegę, dostaje w ryj i po chwili ciepła krew spływa mi po policzku. Stoję jak debil naprzeciwko trzech gości i znikąd pomocy, bo w zasięgu wzroku nie ma nikogo z naszych.
-Koledzy nawalili? – słyszę ochrypnięty głos Francuza. – Nic nadzwyczajnego, nikt za ciebie karku nie nadstawi.
Domyślam się, że nie wyjdę z tego w jednym kawałku. Nie mam już niczego do stracenia i zanim mnie zatłuką, to parę razy i ja im dołożę. Mój cel to ten zjeb i to przeciw niemu kieruję całą złość. Nie czekając, aż sami zaczną, biorę zamach i z całej siły uderzam. Specjalnie nie robię tego celnie, żeby próbował się obronić, tym samym tracąc orientację. W końcu udaje mi się go trafić. Celuję w głowę, bo tak najszybciej pozbawię skurwiela życia, ale jest twardy, jego koledzy również i zanim się zorientuję, leżę już na trawie. Przestaję czuć ból, a to niedobry znak. Na szczęście w oddali słyszę znajome głosy i już po chwili pachołki Francuza odpuszczają. Nade mną trwa wojna, a ja nawet podnieść się nie mogę. Po kilku głębokich oddechach udaje mi się klęknąć i podpierając się na rękach, podnoszę w końcu ciało do pionu. Jacek z chłopakami tłuką, ile zdążą, a ja, mrużąc z bólu oczy, wyrywam jednemu z naszych łom z ręki i jak taran idę w stronę mojego wroga. On albo ja. Będąc już kilka kroków od niego, unoszę łom i wykorzystując jego zaskoczenie, walę prosto w jego ryj. Facet pada jak długi, a z jego skroni płynie strumień krwi. Nie żałuję. Czuję jak ktoś mnie ciągnie za łokieć i odwracam głowę.
-Spadamy! – Łysy kiwa głową i posłusznie wracam do zaparkowanych samochodów. Zaraz będą tu pały i lepiej, żeby mnie nikt tu nie nakrył.
Wsiadam z Jackiem do auta i ruszamy z piskiem opon, a za nami reszta chłopaków. Na pierwszym skrzyżowaniu rozjeżdżamy się w różne strony, ale słychać za nami policyjne koguty.
-Jacuch, nie mogą mnie złapać, pójdę siedzieć – mówię cicho i ocieram twarz z krwi.
Patrzę jak wyjmuje telefon i szybko coś piszę, po czym nagle się zatrzymuje. Wyskakuję z auta, przesiadając się do chłopaków. Wjeżdżamy w najbliższy las, a na końcu dróżki czeka na mnie kolejny samochód. Nie wiem ile przesiadek zaliczam, ale sam już nie wiem z kim jadę i dokąd, ale ważne, że glin już nie mamy za plecami. Teraz spokojnie dzwonię do Miśki, żeby sprawdziła czy ktoś nie kręci się pod domem. Krążymy jeszcze dobrą godzinę, zanim nie dostaniemy cynku, że droga do domu jest czysta i w końcu chłopaki podwożą mnie pod sam blok. Niestety, zanim wejdę do klatki, dopada do mnie Łysy i szarpie za szmaty.
-Wiesz co zrobiłeś skurwielu? – krzyczy, a ja chyba nie bardzo go rozumiem. - Nie tyka się siostry kumpla! Miała być dla ciebie jak siostra i co? – Dostaję otwartą dłonią w skroń i krzywię lekko usta, bo sam wiem, że nie powinienem z nią wtedy, ale co mam teraz zrobić? Czasu nie cofnę.
-Stary… - odzywam się spokojnie – dorośli jesteśmy. Co ty myślisz, że ja nie wiem, że nie powinienem? Wiem, wtedy też wiedziałem. – Bez uprzedzenia dostaję pięścią w ryj i zaciskając powieki, staram się wrócić do przytomności. – Łysy, nie zgwałciłem jej. Wiem, że dla ciebie ona jest ciągle maleńką siostrzyczką, dzieckiem, ale zauważ do chuja, że ona ma dwadzieścia lat!
-To moja siostra! – drze się na pół osiedla.
-I co? Z tego powodu miałaby umrzeć jako dziewica? Weź się zastanów! – Dopiero kiedy to powiedziałem, dotarło do mnie, co on z tego zrozumie i nie mylę się. Wkurw w jego oczach oznacza dla mnie tylko solidny wpierdol. Nawet się nie uchylam, przyjmuję kolejne uderzenia, wiedząc, że tym razem zasługuję. To pokuta za to, że ją wykorzystałem, bo świadomie wykorzystałem.
-Nie zbliżaj się do niej! – Jacek łapie mnie za koszulkę i targa w górę.
-Przeginasz. – Wiem, że tym jeszcze bardziej go wkurwiam. – Ale obiecuję, że nie dotknę jej nigdy więcej. To była głupota, przyznaję i jej też to powiem.
-Dziś!
-Dziś – mówię już bez sił i odrywam od siebie jego zaciśniętą pięść.
-Ale przyjaciółmi już nie będziemy – tym razem w jego głosie jest raczej żal niż złość i serio źle mi z tym.
-Jacek! – wołam, kiedy ode mnie odchodzi, ale nawet się nie zatrzymuje. Niby wiem, że za parę dni mu minie i znów będzie jak dawniej, ale szkoda, że w ogóle do tego wszystkiego doszło.
Po powrocie do domu otwieram zimne piwo i wypijam od razu pół butelki, czysta przyjemność. No nic trzeba się jakoś ogarnąć, bo czuję jak śmierdzę. Obolały idę w stronę łazienki, ale zanim do niej wejdę, przybiega Miśka. Ta dziewczyna serio ma wyczucie czasu. Zatrzymuje się na mój widok w progu i z daleka dostrzegam łzy w jej ślicznych oczach.
-Przeżyję – uśmiecham się krzywo, bo morda mnie boli.
-Dowcip to ty masz. – Podchodzi bliżej mnie i wyraźnie zaniepokojona ogląda moją twarz. – Masz jakieś opatrunki, cokolwiek?
-Nie mam, bo nie potrzebuję – burczę i odsuwam od siebie jej dłonie.
-Łukasz nie kozacz! Przecież zakażenie ci się w to wda, po co ci problemy? Jak nie masz, to ja przyniosę.
-Miśka daj mi spokój, naprawdę jedyne czego chcę, to odpocząć.
-A ja nie każę ci iść do pracy, choć nie powiem, gdybyś znalazł coś normalnego, zamiast latać po mieście z nożem, byłoby milej niż teraz.
-Przestań – warczę i wchodzę do łazienki, ale mimo wszystko Michalina mnie nie opuszcza – mogę zostać sam?
-Jasne, zostań sam – laska mruży oczy i prawie wybiega, trzaskając za sobą drzwiami.
Świetnie, serio lubię ją, ale czasem zachowuje się jak żona, a nie koleżanka. Opieram dłonie o umywalkę i patrzę w swoją poharataną twarz. Nieźle mi się oberwało, obracał głowę, oglądając się prawie dookoła i odkręcam letnią wodę. Zmywam z twarzy krew, pot i kurz i już czuję ulgę. Zanim się wytrę, słyszę otwierane drzwi i przewracam oczami, nie mam już siły do tej dziewczyny.
-Chodź – wręcz rozkazuje i wraca do kuchni.
Nie mam zamiaru słuchać jej gderania i posłusznie siadam na krześle przy stoliku, upijając łyk zimnego piwa.
-Krew ci się rozrzedzi po alkoholu – mruczy, grzebiąc w koszyku z opatrunkami.
-Aż tyle nie wypiję, nie bój się.
-W ogóle nie powinieneś – odzywa się i polewa rozciętą skórę wodą utlenioną.
Nie odzywam się, bo nie mam zamiaru z nią dyskutować, nie zrozumie po co to wszystko. Kiedy już wszystkie rany są oczyszczone przykleja mi kilka plastrów, a siniaki smaruje maścią. Na szczęście tylko te na twarzy, bo na reszcie ciała mam ich sporo więcej. Kiedy wychodzi, biorę do ręki telefon i dopiero teraz sprawdzam wiadomości od Krzewskiej. Milion nieodebranych połączeń i setki smsów, świetnie, już mnie pewnie bardziej lubi. Oddzwaniam, ale tym razem, to ona nie odbiera. Staram się być spokojny, ale mimo zmęczenia roznosi mnie energia. Spoglądam na zegarek i wkurzam się, że jest dopiero osiemnasta. Po głębokim oddechu i odklejeniu plastrów z twarzy, łapię pęczek kluczy i idę do garażu.
-No hej landaro – mówię do stojącego na blokach Opla – pobawimy się dzisiaj co? – Odkładam klucze na szafkę i podnoszę maskę.
Remont samochodu idzie mi powoli, ale z drugiej strony wcale się nie spieszę. Traktuję to raczej jak hobby, niż obowiązek. Lubię w ciężkim czasie podłubać pod maską i patrzeć jak wszystko zaczyna nabierać pożądanych kształtów. Dziś biorę się w końcu za zawieszenie, do którego części kupiłem pół roku temu.
Leżąc pod samochodem, słyszę szybkie i dość głośne kroki. Wyjeżdżam spod podwozia tylko tyle, żeby zobaczyć kto to tak hałasuje i ciężko wzdycham. Chowam się z powrotem, bo coś czuję, że dostanę po łbie.
-No proszę, witam pana! – Krzewska krzyczy na całe podwórko.
-Dobry wieczór – burczę nadal schowany i nie przerywam pracy.
-Byliśmy umówieni! – Nie schodzi ani z lekceważącego tonu, ani z natężenia głosu. – Ja wiem, że pan ma to w dupie, ale ja nie bardzo. Nie lubię przegrywać spraw, nawet tych z urzędu, a pan robi wszystko, żeby przegrać. Mógł pan chociaż odebrać jak dzwoniłam!
-Mówiłem, że będę zajęty. – Sięgam ręką po klucz i odruchowo zerkam na jej nogi w dopasowanych, dżinsowych spodniach i czarnych szpilkach.
-Zgodził się pan na spotkanie do cholery! Marnuje pan mój czas!
Jej krzyk wzmaga ból mojej głowy i starając się jakoś nad sobą panować, wyjeżdżam spod wozu. Staję naprzeciwko niej i dopiero teraz dziewczyna spogląda mi w twarz. Widzę jak poważnieje i wygląda jakby nie wiedziała co powiedzieć.
-Bardzo panią mecenas przepraszam, ale dzwoniłem do pani zaraz po naszej rozmowie, miała pani wyłączony telefon, nagrałem się, najwyraźniej nie odsłuchała pani – wzruszam szybko ramionami.
-Co? – patrzy na mnie trochę nieprzytomna.
-Nic, moja wina – odzywam się dość chłodno, ale nie chcę, żeby krzyczała.
-Musiał pan? – Pyta dość niespodziewanie i dotyka palcami mojego policzka.
Przepadłem, kurwa, utonąłem i nawet oddechu wziąć nie mogę. Ten jeden dotyk zmienił wszystko. Jej palce cicho sunące po mojej obitej szczęce niosą ukojenie i jednocześnie pobudzają wszystkie nerwy. Miękkie opuszki powoli schodzą na szyję poniżej ucha, a ja jak pierwszoklasista nie wiem jak zareagować. Z jednej strony chciałbym, żeby wiedziała co poczułem, a z drugiej, to zniszczyłoby wszystko. Patrzę jej w oczy i jedyne, o czym marzę, to wziąć ją w ramiona i nigdy nie wypuścić. Sam wiem, że to niemożliwe, a jednak umysł robi swoje. Staram się poruszyć i dopiero kiedy dostrzega moje emocje, zabiera rękę, a ja opuszczam głowę.
- Lekarz pana widział? – odzywa się i robi krok w tył, jakby sama się przestraszyła.
-Nie ma takiej potrzeby. To powierzchowne.
-No tak. – Z lekkim uśmiechem kiwa głową. – Jestem idiotką, pan nie chce pomocy nie? Pan chce życia na krawędzi, bójek i ustawek z kibolami. Pan to po prostu lubi, a ja burzę pana piękny świat pełen adrenaliny, chcąc panu pomóc i wyciągnąć zza krat, za które pan sam się pcha. Szkoda – wzdycha i widzę, że chce odejść, a ja najchętniej to przyparłbym ją do ściany i całował. – Przed jutrzejszą rozprawą radzę zaangażować jakąś kobietę do zamalowania tego. – Głową wskazuje na moją twarz. – Żaden sąd nie uwierzy, że się pan na śliskiej podłodze wywrócił.
-Zaczekaj! – Łapię jej rękę, kiedy się odwraca i pierwszy raz jej nie wyrywa, tylko wpatrzona w moje oczy czeka co powiem. – Nie rozumiesz, musiałem.
-Ok. Nie rozumiem, ale nie muszę. – Dopiero teraz porusza ręką, jakby chciała ją zabrać, a ja nie mam najmniejszego zamiaru jej wypuszczać. – Panie Nowicki, to pana życie, proszę tylko w tym wszystkim uwzględnić moją pracę i nie zrobić jutro żadnej głupoty co? – Dziwi mnie, że jest spokojna i jakby obojętna. – Tak osobiście pana proszę, nie jako adwokat, tylko jako…
-Jako kto? – odzywam się, kiedy przez kilka sekund nie kończy zdania.
-Jako Oliwia. – Mruży lekko oczy, a kiedy przybliżam się do niej, opuszcza wzrok.
No czemu nic nie potrafię zrobić, czemu nie mogę jej objąć i choćby przytulić. Przecież to normalna kobieta, wystarczy się zbliżyć i opleść to cudowne ciało ramionami, nic wielkiego, a jednak się waham. Czuję jak moje oddechy przyspieszają, a serce zaczyna jakoś nierówno bić. Spoglądam w te śliczne oczy i widzę, że nie jestem jej tak obojętny jak mówi. Nie wiem co czuje, ale coś się w niej zmienia. Przyciągam ją lekko do siebie i nieśmiało kładę dłoń na jej biodrze. Dziewczyna szybko mruga, jakby nagle się ocknęła i dopiero teraz reaguje. Oczywiście odsuwa się i znów robi groźną minę, co mnie w tej sytuacji bawi.
-Widzimy się jutro przed sala sądową. – Wyrywa się z moich rąk i owija się długim swetrem.
-Oczywiście. – Marszczę brwi zły sam na siebie, że daję jej odejść.
-Chce pan coś jeszcze dodać przed rozprawą?
-Nie – mówię cicho i robię krok w jej stronę. Niepewnie wyciągam rękę, chcąc dotknąć jej ramienia i z jednej strony obawiam się, że w końcu da mi po łapach, a z drugiej mam wrażenie, że ona właśnie na to czeka. Wstrzymuję oddech, kiedy udaje mi się przyciągnąć ją do siebie i lekko pochylam do niej twarz. Jej zapach rozprzestrzenia się po moim ciele i jest już dla mnie narkotykiem, nie chcę żadnego innego, to już mój tlen. Jej piersi szybko unoszą się od nerwowych oddechów, a kiedy mam już ją dotknąć, słyszę szelest.
-Przepraszam! – Podnoszę wzrok na stojącą w wejściu Michalinę, a Oliwia od razu się ode mnie odsuwa. – Przyjdę później, nie chciałam przeszkadzać.
-Ja już idę. – Oliwia opuszcza wzrok i przygryza wargę, a mnie zaraz rozsadzi od środka. – Mamy wszystko ustalone, lepiej nie będzie. – Uśmiecha się sztucznie. – Do zobaczenia jutro i proszę nie odwoływać.
Zanim zdążę się odezwać, odwraca się do mnie plecami i kiwnięciem głowy żegna się z Michaliną .
-Naprawdę nie chciałam – dziewczyna się odzywa, a ja powoli zamykam oczy na jej słowa.
-Nic się nie stało.
-Nowa dziewczyna? – pyta niby słodko, ale wiem, że jej przykro.
-Adwokat, jutro mam rozprawę – kiwam głową i patrzę, jak dziewczyna siada pod ścianą na małym stołku. – Pomożesz mi jakoś zamalować to, co mam na twarzy? Nie chcę, żeby sąd się dopytywał czemu mam pobojowisko zamiast ryja.
-Jasne – mówi tak cicho, że prawie niesłyszalnie.
Siedzi ze mną do późnego wieczora. Nie rozmawiamy ze sobą, nie spoglądamy na siebie. Ja jestem zajęty, a ona po prostu jest. Cholera, może to właśnie z nią powinienem się związać? Pani mecenas nie posiedzi ze mną w garażu, nie wypije ze mną piwa w ogródku pod blokiem, nie obejrzy meczu, zagryzając chipsami. Jesteśmy z dwóch różnych światów, dwóch planet. Ona albo jest, albo zgrywa wyniosłą, ale tak jej najwyraźniej dobrze, skoro właśnie tak żyje, a ja lubię się bawić i nie udaję kogoś kim nie jestem. Odwracam głowę w stronę znudzonej dziewczyny, a kiedy na mnie spogląda, to mrugam okiem.
-Nudzisz się co? – pytam, choć wiem – idź do domu.
-Przeszkadzam?
Wyjeżdżam spod samochodu i siadam na leżance, wycierając ręce ze smarów. Czeka mnie poważna rozmowa, a ja nie wiem nawet jak mam zacząć.
-Misia – podnoszę się z podłogi i opieram o samochód, tak żeby stać naprzeciwko niej – znamy się od dziecka nie? Zawsze się lubiliśmy, skakaliśmy po trzepakach, chodziliśmy na wagary i w ogóle…
-Powiedz wprost, boisz się, że po tym co zaszło, będę się zachowywać jak twoja dziewczyna, że wymuszę na tobie decyzję o poważnym związku i tak dalej?
-Nie. – Uciekam od niej wzrokiem. – No trochę tak, to znaczy ja mniej, bardziej Jacuch.
-Rozmawiał ze mną, ma żal, nie o to, co zrobiłam, tylko że z tobą. Dla niego to jak kazirodztwo – uśmiecha się tak ślicznie, że nie umiem oderwać od niej oczu. – nie rozumie, że dla mnie tak było łatwiej, niż z kimś obcym, kto by się zabawił i zostawił.
-Michalina, nie chcę cię w żaden sposób urazić czy rozczarować, ale… - Mrużę oczy, bo serio nie chcę jej odtrącać, lubię ją. – Ten jeden raz był niepotrzebny. To nie to, że się zabawiłem i teraz… 
-Wiem – mówi cicho i całkiem jak nie ona, po czym podnosi się ze stołka i kładzie delikatnie dłoń na moim policzku, dotykając palcem rany pod okiem. – Ja nie żałuję, ale masz rację, to nie wyjdzie. Nie będę kłamać, jest mi trochę przykro, bo myślałam, że chociaż spróbujesz, ale cieszę się, że jesteś szczery. Mam nadzieję, że między nami nic się nie zmieni. – Stuka mnie palcem w mostek i od razu mocno ją do siebie przytulam.
-Zawsze będziesz moją małą Miśką. – Całuję ją w czubek głowy i lekko kołyszę. – Przepraszam, że się zawiodłaś.

Niebezpieczny klient [Zakończona]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz