20. ten, w którym w końcu się spotykają

323 36 57
                                    

Lot Harrego był istną tragedią. Leciał niewielkim samolotem wojskowym, a jego lęk wysokości i zwykły strach przez wzbijaniem się w powietrze, powodował, że kręciło mu się w głowie i przez te kilka godzin miał mdłości, ledwo powstrzymując się przed zwymiotowaniem na swoje kolana. Był zmuszony siedzieć w kokpicie samolotu, więc wciąż widział otaczający go bezkres, co powodowało jedynie więcej strachu. Słuchawki na jego głowie, dzięki którym słyszał, jak pilot kontaktuje się z bazą na lądzie, oraz pas, który ściskał jego pierś i drażnił szyję, wcale nie powodowały, że czuł choć namiastkę komfortu. Co prawda Michael, wojskowy pilot, polecił mu spróbować się zdrzemnąć lub siedzieć z zamkniętymi oczami, żeby nie widzieć, jak wznoszą się nad poziom ciężkich chmur, jednak Harry był zbyt zdenerwowany, żeby go posłuchać. W głowie miał tylko Louisa i to, co może się z nim dziać.

W Iraku wylądował przed trzecią nad ranem, niemal wypadając na gorące powietrze i oddychając tak, jakby cały lot starał się ograniczać tlen. Nie miał czasu, by się zastanawiać, co robić dalej, ponieważ do ręki wciśnięto mu niewielką kartkę z jakimś adresem i komórkę z zapisanym jedynym numerem oraz grafikami map miasta.

Później został całkowicie sam.

Stał przed lotniskiem, mając przy sobie jedynie plecak z kilkoma butelkami wody, opakowaniami leków i żywnością, która była bogata w proteiny i minerały – wszystko, co mogło pomóc Louisowi. W kieszeniach bagażu poupychał bandaże i wodę utlenioną, ponieważ bał się, że tych podstawowych przedmiotów może brakować, odkąd szpital mieści się w prywatnym mieszkaniu, a ilość sprzętu jest znacznie ograniczona.

Nie czekając nawet chwili, ruszył przed siebie, całkowicie nie znając drogi i miasta, w którym się znalazł. Musiał dostać się do szpitala przed świtem, co dawało mu niecałe cztery godziny, by pieszo pokonać ponad piętnaście kilometrów, nie mając pojęcia, gdzie się znajduje. W tej chwili był zdany tylko na siebie, bo nikt nie będzie go szukał, gdyby zaginął, a nie może poprosić mieszkańców o pomoc – jego angielski zdradziłby go w ułamki sekund, a to mogłoby się równać z natychmiastową śmiercią.

Dlatego z zaciśniętymi zębami i ustami ułożonymi w wąską linię, Harry ruszył przed siebie, próbując w ciemnościach odnaleźć odpowiednią ulicę. Latarnie w większości były przestrzelone lub zwyczajnie nie działały, więc drogę oświetlały mu jedynie światła z mieszkań, przejeżdżających samochodów czy jeszcze istniejących galerii, sklepów. Nie chciał zwracać na siebie zbędnej uwagi, więc wcisnął telefon głęboko w jedną z kieszeni, zapamiętując kolejność ulic, po których ma przejść przez następne minuty. Serce waliło u z zawrotną prędkością, dłonie i kark były mokre od potu, a brzuch zaciskał się boleśnie. Wzdrygał się na nawet najcichszy szmer, a z każdym krokiem chciało mu się coraz bardziej płakać. Był głodny, wyczerpany i przerażony, a to dopiero początek jego przygody.

Gdy tak szedł, myślał jedynie o Louisie i jego listach. O tym, jak chłopak starał się między wierszami przekazać, jak bardzo zależy mu na ich związku i jak bardzo boi się, że to koniec. O tym, ile Tomlinson musiał przeżyć, ile zobaczyć i jak bardzo musiał się bać. O tym, że teraz cierpi i prawdopodobnie myśli, że nikt nie wie o jego stanie i zostanie całkiem sam. I to doprowadzało Harrego do naprawdę bolesnych refleksji, gdy musiał używać rękawa swojej koszuli, żeby ścierać drobne łzy z policzków. Najczęściej wtedy, kiedy zdawał sobie sprawę, że mógł tu przyjechać po to, by pożegnać się z Louisem, który zwyczajnie umierał. Ta myśl bolała go najbardziej, jednak nie potrafił wyprzeć jej ze swojej głowy.

Do domu przy ulicy pełnej powywracanych koszy na śmieci, zbitego szkła i łusek po nabojach, dotarł kwadrans po szóstej. Na zewnątrz robiło się już odrobinę jaśniej, więc rozejrzał się kilka razy, zanim nie wślizgnął się do odpowiedniego budynku, zamykając za sobą drzwi na metalową zasuwę. Oparł się plecami o ścianę, żeby choć na krótką chwilę złapać porządny oddech, który nie utykał mu w gardle z obawy, że ktoś go śledził i sprowadził niebezpieczeństwo na żołnierzy w szpitalu – na Louisa.

Fight for me || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz