Następne dni były dziwne. Louis codziennie miewał inny humor – raz był szczęśliwy i chciał wciąż rozmawiać z Harrym; później stawał się przerażony i bał się każdego, kto nie był loczkiem, którego imienia czasem nie mógł sobie przypomnieć; a jeszcze innym razem milczał, wpatrując się w poplamiony od wilgoci sufit lub zerkając na przygnębionego chłopaka, którego w ogóle nie rozpoznawał. Jednak już nigdy nie dał Stylesowi się przytulić lub chwycić dłoni, gdy był w pełni świadomy, a jego ciałem nie wstrząsał silny lęk.
A Harry zawsze był obok. Podawał mu jedzenie i picie. Przypominał o lekach, niejednokrotnie musząc namawiać szatyna, by zgodził się je wziąć. Zmieniał opatrunki, choć od zawsze bał się widoku ran i krwi. Chciał też pomóc Louisowi się umyć, jednak ten nie pozwalał się dotknąć i jedynie przyjmował wilgotny ręcznik, którym obmywał powierzchniowo swoje ciało.
Styles nierzadko się go bał, gdy wściekły Louis ciskał przedmiotami przez salę lub wrzeszczał na pielęgniarza i rzucał obelgami na wszystkie strony świata. Jednak nigdy nie powiedział nic obraźliwego w stronę bruneta. Nie podniósł nawet na niego głosu, jedynie odpowiadając ciszą lub prychnięciem pod nosem. Harry starał sobie jakoś wytłumaczyć jego wybuchy agresji i upewnić się, że nic mu nie grozi, jednak w głębi serca obawiał się tej wersji swojego ukochanego.
Louis zawsze był dla młodszego chłopaka nad wyraz opiekuńczy. Dbał o niego, troszczył się, obchodził jak z jajkiem. Całował w skronie, odgarniał włosy z czoła, sunął kciukami po gładkich policzkach. Ustępował miejsca, dbał o jego wygodę i komfort.
Nagle stał się oschłym i całkiem obcym facetem, który wszelkie uczucia skrywał pod grubą warstwą bólu i lęku, który wciąż paraliżował jego ciało. Wciąż potrafił być troskliwy, gdy zdarzały mu się dobre dni, jednak w przeważającej większości był boleśnie obojętny i zdystansowany.
I mimo wielkich nadziei, jak i miłości, jaką Harry darzył Louisa, młodszy chłopak wciąż bał się, że to już nigdy nie wróci. Że już nigdy nie będą Louisem i Harrym – dwoma zakochanymi chłopakami, którzy nie potrafili uwolnić się od własnych objęć i magicznych spojrzeń w błyszczące szczęściem oczy.
- Smacznego, Lou – powiedział Harry, siląc się na uśmiech na swojej wyczerpanej twarzy. Spędził w Iraku koło miesiąca, a z dnia na dzień czuł się gorzej. Nie spał wiele, ponieważ wciąż czuwał nad rannym chłopakiem. Wolał nie wyjadać zapasów, oddając wszystko Tomlinsonowi. Jedyne, co robił, to chodzenie naokoło szpitalnej pryczy i wolne tracenie sił, jak i nadziei, że uda im się stąd wydostać. Był blady, wychudzony i wyczerpany, jednak starał się, żeby Louis go takim nie widział. Dopiero gdy chłopak usypiał, Harry pozwalał sobie na łzy bezsilności, które płynęły po jego policzkach niemal całą noc.
- Ty znów nie jesz – westchnął. Dziś czuł się nawet dobrze. Jedynie ból nogi i zdrętwienie całego ciała męczyło go już od poranka. Obudził się wypoczęty, jego skóra nie była oblana potem, a gorączka nie pojawiała się od trzech dni. To i dla Harrego był dobry dzień, ponieważ Tomlinson często go zagadywał i pozwalał sobie pomóc przy opatrunku czy lekach, a to niestety było rzadkością.
- Jadłem już, nie przejmuj się – machnął ręką i usiadł na stołku, żeby nie opaść z braku sił. Wiedział, że nie powinien doprowadzać się do tego stanu, jednak nie potrafił się sobą zająć, gdy widział, że Louisowi wcale się nie poprawia. Jego chwilowo dobry nastrój minie, a on znów ulegnie bólom i lękom.
- Może nie jestem najlepszym przyjacielem, ale widzę, co się z tobą dzieje – odparł, a serce Harrego z głośnym trzaskiem pękło na kolejnych tysiąc kawałków. Przyjaciele. Jedno słowo, a jak bardzo raniło. – Powinieneś zadbać też o siebie. Jesteś dla mnie zbawieniem, ale kiedyś zabraknie ci sił, a wtedy żadne z nas sobie nie poradzi – dodał z wyraźnym żalem. Louis doskonale wiedział, że jego życie leży teraz głównie w rękach bruneta. Był od niego całkowicie zależny, co właściwie nie byłoby złe, gdyby Tomlinson tylko pamiętał, co było między nimi zanim tu trafił. Potrzebował jakiegoś bodźca, czegoś, co upewni go w tym, że Harry nie zniknie tak szybko, jak pójdzie spać.
CZYTASZ
Fight for me || Larry Stylinson
FanfictionWojsko od zawsze było próbą charakteru. Codzienne pobudki o świcie. Treningi sprawdzające wytrzymałość. Stracony oddech gdzieś przy setnej pompce. Oczy załzawione przez zbyt wielki wysiłek. Płonące pod skórą mięśnie, napięte do granic możliwości. Po...