40. ten ze smutną rozmową

284 35 79
                                    

Był piękny poranek. Słonce świeciło na bezchmurnym niebie, powodując, że woda w jeziorze przybierała najpiękniejsze kolory błękitu mieszającego się z zielenią. Wiatr delikatnie wiał z północy, więc upał był wręcz przyjemny, a skóra nie lepiła się od słonego potu, który skraplał się na czole przy najmniejszym ruchu dłonią.

Wokół panowała cisza. Delikatny szum wysokich traw, które bujały się na wietrze. Co jakiś czas zaćwierkał jakiś ptak, woda chlupnęła w jeziorze. Jednak przyjemna, wręcz kojąca cisza zalewała okolice, pozwalając dwóm chłopakom nacieszyć się sobą i chwilą.

Leżeli obok siebie na piasku. Ich ramiona przerzucone przez wzajemne barki, a oczy zamknięte. Jeden z nich mruczał nisko wymyśloną melodię, a drugi wsłuchiwał się w kojącą piosenkę kochanka, rozpływając się w jego bezpiecznym uścisku.

Obaj byli szczęśliwi. Uśmiechy błądziły po ich wargach, które chwilę temu łączyły się w słodkich pocałunkach, zapamiętując każde z muśnięć czy każdy ruch języka. Dłonie teraz splecione, jeszcze kilka minut temu błądziły we włosach i okrytych jedynie bawełnianą koszulką plecach. Nawet stopy, które przywiodły tu ich w biegu, leżały teraz spokojnie, poruszając się niezauważalnie w rytm melodii.

Było im dobrze. Tak pięknie. Tak spokojnie.

Powietrze aż pachniało miłością, która tworzyła się między nimi, rodząc się z niewypowiedzianych słów.

Nikt nie był świadkiem tego, co widziały ich oczy. Tylko ich dwoje wiedziało, jaka jest prawda i jakie tajemnice skrywają ich serca. Tylko oni – ten zakochany i ten kochający – wiedzieli, że są dla siebie.

Czuli, że tak pięknie powinno być już zawsze.

- Nie odchodź – chłopak przerwał piosenkę, by szepnąć te dwa słowa, mocniej splatając palce ich dłoni. – Proszę, nie odchodź – powtórzył, a jego błagalny ton rozrywał jego gardło szlochem.

- Zapomnisz nas – odparł drugi, całując jedynie pobielałe od uścisku knykcie ukochanego. – Musisz to zrobić – dodał szeptem, powoli uciekając od dotyku.

Znikał tak, jakby rozpływał się w powietrzu. Oddalał się zbyt szybko, żeby zraniony chłopak mógł go dogonić. Biegł co sił w nogach, jednak coraz bardziej przezroczysty cień jego ukochanego niknął w wysokiej trawie, posyłając mu pozbawiony emocji uśmiech.

Wtedy się zaczęło.

Niebo zaszło czarnymi chmurami. Wiatr zerwał się tak silny, że drzewa zginały się w pół. Woda w jeziorze wirowała wzburzona. Huk piorunów roznosił się po dotychczas cichej i bezpiecznej przystani tej dwójki. Deszcz gęsto padał z nieba, zalewając ziemię.

Chłopak nie mógł się nawet ruszyć. W jego głowie grała melodia, którą chwilę temu ułożył dla tego, którego kochał.

A teraz był sam.

Opuszczony i pozbawiony bezpieczeństwa, pozbawiony nadziei. Pozbawiony chłopaka, który zniknął, zaciskając w pięści jego serce.

Upadł na kolana, czując, jak wiatr szarpie jego włosy i zbyt cienkie, przemoczone ubrania. Ziemia pod jego nogami stała się grząska, zbyt miękka, by mógł chociaż wstać. Brzeg jeziora zbliżał się w zastraszającym tempie, a on mógł jedynie patrzeć, jak woda zbliża się do jego kolan, później sięgając wyżej, aż wspięła się do jego szyi.

Sapnął ciche ''kocham'', zanim nie zniknął pod taflą ciemnej wody, znikając na zawsze. Tak, jak miłość i nadzieja jego życia.

- Lou – szepnął Harry, potrząsając delikatnie ramieniem chłopaka. – Lou, obudź się – dodał z lekkim strachem słyszalnym w jego głosie i ze łzami cieknącymi po jego policzkach. Harremu śnił się najgorszy koszmar jego życia. – Proszę – wyszlochał, nie mogąc opanować drżenia swojego ciała.

Fight for me || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz