Kilka dni później niebezpiecznie zaczęły się zbliżać święta Bożego Narodzenia. Śnieg ciężko sypał każdego poranka, przez co Harry sapał na podjeździe, odśnieżając kawałek betonu przez piętnaście minut codziennie, zastępując swój jogging pracą z łopatą.
Robiło się też zimniej, więc Louis nie wychodził już na taras, żeby zapalić papierosa i wypić filiżankę gorącej, gorzkiej czarnej kawy, rozkoszując się cicho nucącym i robiącym śniadanie Harrym, który co chwila sprawdzał, czy nic mu nie potrzeba, czy nie zmarzł, czy nie chciałby już wrócić. To była naprawdę miła część ich rutyny, jednak dziesięciostopniowy mróz nie nadawał się na spędzanie miłego poranka w śniegu i lodowatym wietrze. Nieważne, jak bardzo Louis to kochał, nie chciał ryzykować zapaleniem płuc i kolejnym problemem dla swojego przyjaciela.
Dwudziestego drugiego grudnia, który już od poranka zaszczycił ich pięknym, bezchmurnym niebem i ostrym słońcem, Louis obudził się kilka minut po siódmej. Spędził tę noc zaskakująco dobrze, choć spodziewał się, że jego złe samopoczucie z poprzedniego dnia wpłynie na nocne koszmary i Harry, który znów postanowił spać na kanapie, by mieć na niego oko, znów zarwie noc i będzie go uspakajał przez wiele godzin. Jednak noc była dobra, a poranek, który zaczął się miłym nuceniem z głębi kuchni, wywołał szeroki uśmiech na wargach Louisa.
Z ociąganiem się i głębokim ziewnięciem, wstał z łóżka. Stawiając stopy na chłodnych panelach, musiał zagryźć mocno wargę, żeby nie jęknąć na paraliżujący ból lewego kolana, na którym wciąż nosił opaski uciskowe. Co prawda noga już nie była spuchnięta, a chuda i zbyt delikatna, jednak ćwiczenia z Harrym znacznie pomagały w uśnieżeniu bólu. Louis bardzo chciał znów chodzić, i choć sprawiało mu to ból, codziennie z brunetem stawał ma miękkim dywanie, otoczony stertami poduszek, by zrobić trzy kroki i opaść z bólem, który Harry niwelował, wbijając zręcznie palce w mięśnie.
Obaj wiedzieli, że to bardzo czasochłonny proces. Od wypadku minęło już prawie pięć miesięcy, a od samej operacji cztery, jednak postępy były znikome, wręcz niezauważalne. Doktor Geller, który w istocie był zarówno fizjoterapeutą, jak i ortopedą, zakładał, że po dwóch miesiącach Louis będzie mógł przejść niewielki dystans. I cóż, to było bardzo optymistyczne założenie, przez które Tomlinson denerwował się dwa razy bardziej, gdy po dwóch krokach wisiał już w ramionach zaniepokojonego Harrego, prosząc, by pomógł mu usiąść, bo ból jest zbyt silny.
- Pomóc ci? – zawołał Styles, który, jak zakładał Louis, miał szósty zmysł, dzięki któremu wiedział, że chłopak choćby drgnął. To było zagadką dla szatyna, jednak nieraz cholernie się cieszył, że Harry jest wyczulony na każdy jego ruch i zawsze jest gotowy, by zaoferować mu pomocną dłoń.
- Radzę sobie – sapnął, robiąc krok uszkodzoną nogą, zanim nie poślizgnął się na własnej skarpetce i z hukiem upadł na tyłek, jęcząc z bólu i niezadowolenia. – Żartowałem, pomocy! – prychnął wściekle, a Harry w sekundę chwycił go pod pachami, delikatnie podnosząc do pionu.
- W porządku? – zapytał nerwowo, od razu sięgając do nogawki Louisa, żeby ją podwinąć i sprawdzić, czy z kostką wszystko w porządku. Odkąd stopa szatyna została wystawiona na próbę chodzenia, nierzadko zdarzało się, że puchła lub robiła się sina, więc Harry biegł po lód z zamrażarki i robił Louisowi kojące okłady. – Musisz bardziej uważać. Miałeś nie chodzić sam, Louis. Zawsze mogłeś upaść niefortunnie i zrobić sobie krzywdę, a wtedy...
- Spokojnie – zaśmiał się pod nosem, przerywając słowotok, w jaki Harry wpadał za każdym razem, gdy się denerwował. To na swój sposób było urocze. – Obiecuję, że będę już grzecznym chłopcem, dobra? Po prostu chciałbym móc sam wstać na siku, a nie potrzebować eskorty do łazienki – wywrócił oczami, a Styles zaśmiał się cicho, gdy zmarszczka zdenerwowania zniknęła z jego czoła.
CZYTASZ
Fight for me || Larry Stylinson
FanfictionWojsko od zawsze było próbą charakteru. Codzienne pobudki o świcie. Treningi sprawdzające wytrzymałość. Stracony oddech gdzieś przy setnej pompce. Oczy załzawione przez zbyt wielki wysiłek. Płonące pod skórą mięśnie, napięte do granic możliwości. Po...