Do komnaty barona Vincenta wkroczył zamkowy strażnik, zapowiadając stawienie się wezwanego na spotkanie zwiadowcy.
– Panie, przybył...
– Wpuście go. – Baron skinął ręką, zniecierpliwiony. O ile należał do ludzi statecznych, kolejne spóźnienie członka korpusu elitarnych łuczników zaczynało działać mu na nerwy. Mężczyzna wyprostował się i założył ręce na piersi, opierając je na nieco wystającym mięśniu piwnym. Poza tym drobnym mankamentem, jego ciało było szczupłe i żylaste, zahartowane latami rycerskiego treningu. Pan na twierdzy Rocheada nie należał do domatorów. Niegdyś doskonale dogadywał się z mieszkającym po sąsiedzku zwiadowcą, regularnie towarzyszącym mu na polowaniach w okolicznych lasach. Teraz jednak na widok mężczyzny w zielonym płaszczu zmarszczył czoło, krzywiąc się z niechęcią.
– Zwiadowca Chase, panie – ogłosił strażnik oficjalnym tonem.
Baron odczekał, aż wojskowy zamknie za sobą drzwi.
– Dostałem odpowiedź od dowódcy korpusu – oznajmił sucho. Krytycznym wzrokiem przyjrzał się twarzy zwiadowcy, chwilę temu zasłoniętej obszernym kapturem.
Pod prawym okiem widniał parodniowy siniak. Świeże rozcięcia na brwi i policzku wyglądały, jakby w każdej chwili mogły zacząć krwawić. Udręczenie i niewyspanie dodawały mu zbędnych lat, pomimo wciąż jeszcze dość młodego wieku.
Brak reakcji ze strony zwiadowcy zmusił barona do rozwinięcia myśli.
– Zwiadowca Silas z lenna Thiscord wkrótce przechodzi na emeryturę. Pojedziesz tam i zameldujesz się u barona Brysona. Na twoje miejsce przyjedzie nowo wyszkolony zwiadowca, tak jak ty przyjechałeś do nas pięć lat temu. Mam nadzieję, że do tego czasu ogarniesz dupę i pozbierasz się do kupy. Co się z tobą dzieje, Chase? – dodał odrobinę mniej oschle.
– Bójka w gospodzie. Nic wielkiego.
– Twoim zadaniem jest powstrzymywanie burd, nie ich wywoływanie.
Chase tylko wzruszył ramionami.
– Zmiana otoczenia dobrze ci zrobi.
Zwiadowca przeszedł się po komnacie, odgarniając brązowe, w ostrym świetle słońca wręcz złote, włosy. Sprawiał wrażenie, jakby kompletnie nie interesowało go to, co Vincent miał mu do powiedzenia. Baron stanął obok. Mimo, że wyborowy łucznik był wysoki w porównaniu do innych w swoim fachu, Vincent i tak go przewyższał. Chwycił za umięśnione ramię Chase'a i lekko nim potrząsnął.
– Jeśli zajmiesz czymś myśli, będzie ci łatwiej. Silas koniecznie chce się z tobą widzieć, zanim przejdzie na emeryturę. Nie chce nic powiedzieć, dopóki nie zobaczy się ze swoim następcą, ale podejrzewam, że ma jakieś niedokończone sprawy.
– Za ile dni mogę jechać?
– Nic się nie stanie, jeśli wyjedziesz już jutro.
Chase kiwnął głową. Vincent puścił go, z satysfakcją obserwując nieznaczną zmianę na twarzy zwiadowcy. Wciąż stał z pochmurną miną, lecz teraz jego oczy zdradzały dobrze ukrywane zaintrygowanie.
– Wyjadę rano.
Tym razem baron uniósł kącik ust.
– Właśnie dlatego nie powinieneś rezygnować z pracy. Jeszcze znajdziesz kogoś, kto to zaakceptuje.
– Albo nie.
– Zawsze zakładasz najgorsze.
– To podstawa. Pierwsza zasada bycia zwiadowcą.
CZYTASZ
Zwiadowcy: Brud, smród i zwiadowcy trud
FanfictionZgorzkniały zwiadowca zostaje oddelegowany do nowego lenna, aby zastąpić przechodzącego na emeryturę staruszka. Po przybyciu na miejsce okazuje się, że czeka na niego zupełnie nowe, dużo bardziej skomplikowane zadanie. Aby odwrócić uwagę od nieszczę...