Rozdział 25

59 8 9
                                    

Tak jak ustalili, Mavis i ogłuszony bandyta zostali zabrani przez wojskowych znajomych Iana z rozkazu Sienny. Mimo że wszyscy bandyci z syndykatu znali prawdziwą tożsamość Chase'a, on mógł dalej udawać szlachcica dla mydlenia oczu.
Zwiadowcy ustalili kolejne spotkanie na jutrzejszy wieczór. Widząc stan Chase'a, Sienna zgodziła się samodzielnie odprowadzić schwytanych do lochów, a także Silasa, aby zapewnić mu wygodną komnatę na zamku. W tym celu poczekała na eskortę z fortecy, o którą poprosiła Teda i jego towarzysze. Pojawili się po godzinie, gotowi pomóc jej z transportem więźniów i starego zwiadowcy. Dwóch żołnierzy podeszło do staruszka, aby ostrożnie podnieść go z podłogi. Ich ruchy zbudziły śpiącego.
– Co... co się dzieje.. – Zdezorientowany, oglądał się na boki.
– Przenosimy cię do zamku – poinformował wyższy rangą żołnierz. – Tam będziesz mógł wyzdrowieć.
– Nie, nie! – zawołał w panice. Oczy niemal wyszły mu z orbit. – Ty! – Wskazał palcem na Siennę. – Nie daj im mnie zabrać! Nie! – Zaczął szarpać się w objęciach zamkowych strażników, wyciągając rękę ku zszokowanej dziewczynie. Jedna rana pod bandażem otwarła się na nowo.
– Spokojnie! – Złapała go za dłoń. Ścisnął ją mocno, aż jęknęła z bólu. – Będziesz bezpieczny.
– Nie! Nie będę! Zabierz mnie stąd! Ze sobą! – krzyczał dalej.
– Opuście go! – rozkazała zwiadowczyni. – Zanim zrobi sobie jeszcze większą krzywdę!
Zdezorientowani zaistniałą sytuacją, mężczyźni posłuchali. Odłożyli starca tam, skąd go podnieśli. Jego gwałtowne ruchy słabły. W końcu przestał się rzucać, sapiąc ciężko. Sienna nachyliła się nad nim.
– Co ty wyprawiasz...? – syknęła.
– Nie daj im mnie zabrać! Nie można im ufać!
– No dobrze – westchnęła ciężko. – Pożyczcie mi wóz! – Dodała głośniej, odwracając się do żołnierzy. – Odstawię go jutro w południe, kiedy przyjadę przesłuchać więźniów.
Mężczyźni spojrzeli po sobie, po czym odstąpili od niewielkiego wozu, zaprzężonego w jednego, krępego i niskiego konia. Nikomu nie chciało się z nią wykłócać w środku nocy. Większość chciała po prostu wrócić na zamek i w spokoju zaznać trochę snu, nim przyjdzie ranek i początek dziennej służby. Pomogli załadować staruszka na wóz i odeszli w stronę zamku, podtrzymując bardziej rannych aresztowanych za ramiona.
Sienna zabrała się w drogę powrotną. Silas poinstruował ją, aby nie jechać do domu w Hornym Jarze, do którego i tak by się nie dostali przez spalony most, lecz do jednego z jego tymczasowych schronień. Pod koniec nocy, kiedy zaczynało już świtać, dotarli do puszczy na południowy wschód od Cothary. Znaleźli tam podupadły domek myśliwski, z zewnątrz wyglądający na opuszczony. Za to w środku znaleźli dwa wiadra, zapas jedzenia, a nawet parę bandaży. W kącie leżał zwinięty siennik. Dziewczyna ułożyła na nim zwiadowcę, upewniając się, że ma wygodnie. Przed pójściem spać dała mu wody do popicia, sama również zaspokoiła pragnienie. I jej zaczęły doskwierać zmęczenie i senność, więc gdy tylko oporządziła konia i przywiązała go do liny rozpostartej między drzewami, zdjęła spódnicę, zawinęła się w nią, podłożyła pod głowę worek z paszą, znaleziony na wozie, i zasnęła.
Chase za to odmówił powrotu z pozostałymi zwiadowcami, chcąc wrócić na noc do "Lisiej Przystani". Nie tylko krótsza droga przekonała go to takiego wyboru. Przede wszystkim musiał zobaczyć się z Elizą. Napędzany przez niepokój o jej zdrowie i stan po traumatycznym przeżyciu, pokonał trasę zwyczajowym, szybkim tempem, nie zważając na doskwierające mu bóle mięśni. Specyfiki od Mavis skutecznie mu w tym pomagały.
Przed drzwiami naczekał się minutę, aż przebywające w środku kobiety upewniły się, że nie stanowi zagrożenia. Otworzyła mu Sia. Kelnerka miała na sobie koszulę nocną, długie, proste włosy miała rozpuszczone i nieco w nieładzie.
– Jest u siebie – bąknęła tylko, zamykając drzwi na dwie zasuwy. Zabrała świeczkę, postawioną na najbliższym stole i wróciła do swojej sypialni. Zwiadowca ruszył na piętro przez zaplecze, po drodze zabierając jedną z lampek. Drzwi do pokoju karczmarki zakluczono, więc zastukał kilka razy. W środku paliło się nikłe światło.
Usłyszał skrzypnięcie łóżka i ciche kroki. Chrupnął zamek. Z ulgą Chase zobaczył Elizę, całą i, na pierwszy rzut oka, nienaruszoną. Podobnie jak Sia, ubrana była w cienką koszulę nocną z długimi rękawami, sięgającą jej do kostek.
– Chase... – Padła mu w ramiona, tuląc się do jego piersi. Mężczyzna objął ją prawą ręką, w drugiej trzymając świeczkę. Poczekał cierpliwie, aż kobieta się odsunie, po czym odstawił lampkę na komodę.
– Ellie...
– Zakluczmy najpierw.
Zwiadowca skinął głową ze zrozumieniem. Ściągnął buty i odstawił je pod ścianę, podczas gdy karczmarka zaryglowała drzwi.
– Jesteś cała? – Objął ją w pasie. Chciał dać jej chociaż trochę czułości i bezpieczeństwa. Bandyci nie powinni byli jej w to wciągać.
– Tak. Czego oni od ciebie chcieli? Dlaczego?
– Typowi bandyci-idioci. Kazali mi przegrać walkę, aby mogli ustawić zakłady.
– I co? Przegrałeś? – Spuściła wzrok.
– Nie. – Dotknął jej policzka. – W przerwie kobieta-zwiadowca przekazała mi, że cię uratowali – skłamał gładko.
– Gratuluję. – Pocałowała go w policzek. – Kobieta-zwiadowca? – zapytała, marszcząc brwi.
– Tak się przedstawiła. Zwiadowca. Bez tego śmiesznego płaszcza. Najważniejsze, że cię uratowała.
– Tak – mruknęła krótko, odchodząc na środek pokoju, gdzie stało jej podwójne łóżko. – Jestem zmęczona. Chodźmy spać.
Chase skinął głową. Opuścił spodnie i wskoczył do łóżka po drugiej stronie. Pocałował karczmarkę w czoło, zawinął się w kawałek kołdry i niemal natychmiast zasnął, zmęczony wszystkimi wydarzeniami tego długiego dnia.
Obudził go ruch. Prawdopodobnie gdyby nie gramoląca się Eliza, spałby dalej, aż do południa.
– Hej, wszystko w porządku? – Na powitanie przysunął się bliżej kobiety, dotykając jej głowy. Stęknął, czując ból w wielu mięśniach.
– Chyba to ja powinnam zadać ci to pytanie. – W odpowiedzi pogładziła jego policzek lewą dłonią, opierając się na prawym ramieniu.
– Bywało gorzej. Tym razem przynajmniej nie mam kaca. – Złapał ją za przedramię, chcąc zatrzymać jej rękę przy swojej twarzy.
Eliza skrzywiła się i wydała z siebie ciche syknięcie. Zdezorientowany zwiadowca puścił ją, patrząc pytająco.
– To nic. Drasnęli mnie.
– To nie wygląda na draśnięcie. – Obnażył jej zabandażowane przedramię, podwijając jej rękaw. – Byłaś z tym u uzdrowiciela?
– Tak, nie przejmuj się.
Bandaż, czysty i poprawnie założony, potwierdzał jej wersję. Zaraz jednak Chase poczuł ukłucie niepokoju. Coś nie dawało mu spokoju. Spiął się, a żeby to zamaskować, wyciągnął ramię, złapał Elizę za bok i przyciągnął do siebie trochę gwałtowniej, niż zamierzał. Znowu jęknęła, przykładając rękę do brzucha.
– No dobra, tam też mnie drasnęli – wymamrotała, odsuwając się od niego. – Masz pecha – zaśmiała się krótko. – Poza tymi dwoma ranami nic mi nie jest. – Nachyliła się nad nim, całując go w usta. Chase jednak nie odwzajemnił pocałunku, leżąc przy niej nieruchomo.
Zimny pot wstąpił mu na czoło, bynajmniej nie z powodu sprawienia bólu karczmarce. Zrobiło mu się gorąco. Uchylił usta, chcąc zaczerpnąć więcej powietrza, co Eliza wzięła za zachętę to namiętniejszego pocałunku. Chwilę później odsunęła się.
– Coś nie tak? – spytała, przekrzywiając głowę.
Normalnie to łobuzerskie naśladowanie jego własnego zachowania wywołałoby uśmiech na twarzy zwiadowcy. Teraz jednak westchnął ciężko i usiadł, opierając się o wezgłowie łóżka.
– Wybacz. Jestem bardziej obolały, niż mi się wydawało – wymamrotał.
– Nic dziwnego. To ty mi wybacz. Pójdę otworzyć gospodę. Każę przygotować nam śniadanie. Odpoczywaj, przyjdę po ciebie, kiedy będzie gotowe. – Wstała i podeszła do szafy. Chase wsunął się z powrotem pod kołdrę, chcąc ukryć drżenie rąk. Czuł, jak serce szamotało mu się w piersiach, bijąc tak szybko, jakby chciało się wyrwać się z klatki. W końcu Eliza przebrała się i wyszła.
Nie mógł spać. Leżał sparaliżowany, próbując zatrzymać gonitwę myśli.
Drgnął gwałtownie na dźwięk otwieranych drzwi. Przesadnie powoli odwrócił głowę, by spojrzeć na stojącą w progu karczmarkę. Uśmiechała się promiennie.
– Odpocząłeś? Przygotowaliśmy śniadanie. Przyda ci się do odzyskania sił.
– Dziękuję. – Wygramolił się z łóżka. Spowalniała go cała gama dolegliwości, przez co zwykłe ubranie się wymagało większego wysiłku i kosztowało go parę jęków.
– Pomóc ci? – Eliza podeszła bliżej, patrząc, jak mocuje się z butami.
– Aż tak mnie nie pobili – puścił jej oczko, starając się zachowywać jak gdyby nigdy nic.
– Prawdziwy z ciebie mężczyzna. Chodźmy, umieram z głodu.
– Mogłaś zacząć beze mnie.
– Chcę spędzić ten poranek z tobą.
Zeszli na dół. W gospodzie siedziało kilkunastu gości, spożywających swoje drugie śniadanie. Na takie luksusy pozwalali sobie głównie kupcy i bogatsi mieszczanie, czasem też marynarze. Patrząc po dzisiejszej klienteli nie brakowało nawet zwyczajnych parobków, grających w karty. Być może nie chciano ich przyjąć do elity Budrostromu, pomyślał Chase złośliwie.
Zasiedli po przeciwległych stronach stołu, mając dla siebie cały osobny kąt. Blat na środku zastawiono miskami i talerzami z jajecznicą, wędlinami, prostym wyborem warzyw. Z kuchni wyłoniła się Sia, niosąc deskę ze świeżo wypieczonym bochenkiem chleba. Postawiła go przy swej szefowej, po czym zawróciła do kuchni. Po chwili pojawiła się znowu, niosąc kubki z parującym napojem. Po zapachu zwiadowca rozpoznał kawę.
– Dziękuję, Sia. To wszystko. – Eliza odesłała kelnerkę. Rozejrzała się po przygotowanym jedzeniu. – Smacznego!
Chase skinął jej głową i bez słowa sięgnął po odkrojona pajdę. Nałożył sobie trochę jajecznicy, po czym niemrawo sięgnął po łyżkę.
– Słodzisz kawę? – Po zaspokojeniu pierwszego głodu właścicielka gospody w końcu spojrzała na swego specjalnego gościa.
– Tak. Ale wolę miód.
Nie zauważył niewielkiego słoiczka, zasłoniętego przez bochen chleba. Eliza roześmiała się i podsunęła mu go pod nos.
– Musisz się jeszcze obudzić.
– Pewnie tak – wymamrotał, nakładając sobie odrobinę miodu.
– Może chcesz coś na ból? Jestem pewna, że kucharz coś wykombinuje – zasugerowała, nachylając się ku niemu.
– Dziękuję, nie trzeba.
Eliza zjadła parę kęsów, ale nie wytrzymała zbyt długo w milczeniu.
– Panie Chase, jak się panu podobało na walkach? Tłum był zachwycony. Na pewno wkrótce pojawi się grono chętnych, aby się z tobą zmierzyć. Może roześlemy wieści do Skandii? Podobno co roku wybierają tam jakiegoś championa, zdaje się, że jedną z decydujących konkurencji są bójki właśnie. A może zapasy? Nie pamiętam.
– Czemu nie – mruknął, przełykając kolejny kęs jajecznicy. Smaczne jedzenie zaczęło rozbudzać w nim apetyt, choć żołądek nadal miał ściśnięty.
– Chase? – Eliza nachyliła się jeszcze bardziej, patrząc mu w oczy.
– Tak? – Uniósł głowę. Nie uciekł wzrokiem przed jej spojrzeniem. Nie był w stanie odwzajemnić jej pogodnego uśmiechu. Odgryzł kawałek chleba, by nie siedzieć sztywno.
– Jak bardzo podoba ci się takie życie? – spytała, dotykając jego lewej dłoni. – Walki, polowania, skromne luksusy, nasze schadzki? – Przy ostatniej wymienionej aktywności zniżyła głos.
– Na tyle, by nie planować jeszcze swojego powrotu do rodzinnego lenna – odpowiedział, dopiero teraz uśmiechając się łobuzersko.
– Ten powrót nie nastąpi zbyt szybko, co?
Chase zamarł na moment. Eliza spotęgowała napięcie, milcząc przez kilka sekund dłużej. W końcu dodała:
– Skoro kupujesz kamienicę, to chyba chcesz zostać. – Chase odetchnął w duchu. – Tak czy inaczej, mam dla ciebie propozycję. Myślę, że dobrze na tym wyjdziemy.
– Słucham? – Przekrzywił głowę.
– Trzymaj się ze mną. Mam gospodę i posłuch w mieście. Ty masz umiejętności i zasoby. Możemy rządzić tym miastem.
– Co masz na myśli? – starał się brzmieć na zaciekawionego.
– Możesz prowadzić znacznie wygodniejsze życie, równie ekscytujące co dotychczas, tylko lepsze. Nigdy nie będzie ci doskwierać samotność ani brak funduszy, nikt nie będzie cię ograniczać. – W miarę jak mówiła, jej głos wyrażał coraz większy entuzjazm, dostrzegalny także w jej żywych oczach.
– Ellie...
– Chase, pomyśl o tym. Widziałam cię na walkach. Ty tym żyjesz. Nie wierzę, że pasuje ci bycie jedynie pachołkiem na usługach tego królestwa. Słabego...!
– Dlaczego mi to wszystko mówisz? – przerwał jej ten pełen fascynacji wywód.
– To proste. Pomożesz mi dalej rozwijać moje przedsięwzięcie, moje wpływy. One mogą być nasze. A ja zyskałabym większe bezpieczeństwo i stabilność.
– Twój Budrostom? Dlaczego ryzykujesz tak wiele, mówiąc mi o tym teraz? – wypalił.
– Dzięki ryzyku jestem tu, gdzie jestem. Ty też lubisz ryzyko. – Pogładziła jego opuchnięty policzek. Po zabraniu ręki z powrotem oparła plecy o poprzeczną deskę ławy.  – Skończmy te podchody. Ja wygrałam. Wkrótce wszyscy, których aresztowali zwiadowcy, zostaną wypuszczeni. Z nami nie można wygrać, Chase.
Głowy wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu gości zwróciły się ku ich stolikowi.

Zwiadowcy: Brud, smród i zwiadowcy trudOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz