Nad ranem, przy akompaniamencie rżenia, do chatki powrócił Silas. Radosny alarm podniesiony przez konie w stajni zdążył obudzić Chase'a, tak że przywitał on doświadczonego zwiadowcę w pełni gotowy na potencjalne zagrożenia ze strony rozbójników, rzekomo grasujących w okolicy.
Teraz miał okazję lepiej mu się przyjrzeć. Staruszek zdjął pobrudzony płaszcz, prezentując luźno wiszący na nim wysłużony mundur. Trzymał się niemal idealnie prosto, nie licząc lekko wysuniętej do przodu głowy, z pomarszczoną, opaloną twarzą, kontrastującą z ziemistą cerą młodszego mężczyzny. Brakowało mu połowy lewego ucha. Ruchy miał sprężyste, energiczne, wręcz agresywne, jakby podeszły wiek i siwizna na przedpotopowo ułożonych włosach nie rzutowały na jego sprawność fizyczną. W przypadku sprawności psychicznej, Chase nie miał co do tego aż takiej pewności.
Tymczasem Silas również spojrzał na niego oceniająco.
– Na co ci ta kupa mięsa? – Krytycznie skomentował atletyczną sylwetkę. – Jesteś dojebany jak sam Solny Piotr.
– Kim, do cholery, jest Solny Piotr?
– To taka legenda, nieważne. – Machnął ręką na młodzieńczą ignorancję, zrezygnowany. – To raczej nie pomaga ci w skradaniu się.
– Daję radę.
– Lepiej, żebyś dawał. Musimy rozpracować gang, choć równie dobrze mógł się on przekształcić w kryminalny syndykat.
– Co wiemy o tym gangu? – Chase usiadł przy stole, składając sobie kanapkę ze starego chleba, znalezionego w kuchennej szafce.
– To jest coś więcej niż pośledni gang. Czuję to.
– Czujesz to? – Nieprzekonany, przechylił głowę. Absurdalność tego stwierdzenia jednocześnie bawiła go i irytowała, podczas gdy on próbował potraktować starca na poważnie.
– Instynkt mnie nie zawodzi. Pojedziesz do Cothary, też to poczujesz. To miasto przestępców. – Silas zmarszczył brwi, zorientowawszy się, że młodszy mężczyzna więcej uwagi poświęca swojej kanapce, aniżeli jego słowom. Uderzył pięścią w stół. – Bandyci zrobili się bezczelni. Organizują nielegalne walki i polowania, zakładają domy hazardu i burdele. Dwa miesiące temu przypuścili zamach na moje życie.
– Co się stało?
– Wywrócił się na mnie stragan.
Chase nie przerywał żucia, uniósł tylko brew.
– Takie rzeczy nie dzieją się przez przypadek, młodzieńcze!
– Pojadę dzisiaj do barona. Jak się zdaje, Cothara jest po drodze?
– Pojedziesz, a jakże. Ale nie jako zwiadowca. Ciebie nie znają, masz szansę wmieszać się w tłum i odkryć ich brudne zamiary kryminalistów. A baron Bryson... za grosz nie ufam szumowinie.
– W porządku. Pojadę w przebraniu.
– Będziesz synem arystokraty z lenna Araluen. Przyjechałeś, bo jesteś młody i potrzebujesz adrenaliny, jaką zapewnią ci nielegalne polowania. Znudziło ci się życie w otoczeniu innych bogatych dzieciaków.
– Polowania? Czy to trochę nazbyt nie oczywiste dla zwiadowcy? Wolałbym walki.
– Na polowaniu możesz skupić się na rozeznaniu bez angażowania się w ryzykowne zabawy. Z całym szacunkiem dla twoich zwiadowczych umiejętności, na walki przychodzą prawdziwi pięściarze. – Widząc, jak Chase otwiera usta, zagłuszył go kolejnym zdaniem. – Nie będziesz ryzykował poważnych kontuzji. Teraz musisz być w pełni sprawny.
CZYTASZ
Zwiadowcy: Brud, smród i zwiadowcy trud
FanfictionZgorzkniały zwiadowca zostaje oddelegowany do nowego lenna, aby zastąpić przechodzącego na emeryturę staruszka. Po przybyciu na miejsce okazuje się, że czeka na niego zupełnie nowe, dużo bardziej skomplikowane zadanie. Aby odwrócić uwagę od nieszczę...