Rozdział 3

214 17 10
                                    

Nad ranem, przy akompaniamencie rżenia, do chatki powrócił Silas. Radosny alarm podniesiony przez konie w stajni zdążył obudzić Chase'a, tak że przywitał on doświadczonego zwiadowcę w pełni gotowy na potencjalne zagrożenia ze strony rozbójników, rzekomo grasujących w okolicy.

Teraz miał okazję lepiej mu się przyjrzeć. Staruszek zdjął pobrudzony płaszcz, prezentując luźno wiszący na nim wysłużony mundur. Trzymał się niemal idealnie prosto, nie licząc lekko wysuniętej do przodu głowy, z pomarszczoną, opaloną twarzą, kontrastującą z ziemistą cerą młodszego mężczyzny. Brakowało mu połowy lewego ucha. Ruchy miał sprężyste, energiczne, wręcz agresywne, jakby podeszły wiek i siwizna na przedpotopowo ułożonych włosach nie rzutowały na jego sprawność fizyczną. W przypadku sprawności psychicznej, Chase nie miał co do tego aż takiej pewności. ​​

Tymczasem Silas również spojrzał na niego oceniająco.

– Na co ci ta kupa mięsa? – Krytycznie skomentował atletyczną sylwetkę. – Jesteś dojebany jak sam Solny Piotr.

– Kim, do cholery, jest Solny Piotr?

– To taka legenda, nieważne. – Machnął ręką na młodzieńczą ignorancję, zrezygnowany. – To raczej nie pomaga ci w skradaniu się.

– Daję radę.

– Lepiej, żebyś dawał. Musimy rozpracować gang, choć równie dobrze mógł się on przekształcić w kryminalny syndykat.

– Co wiemy o tym gangu? – Chase usiadł przy stole, składając sobie kanapkę ze starego chleba, znalezionego w kuchennej szafce.

– To jest coś więcej niż pośledni gang. Czuję to.

– Czujesz to? – Nieprzekonany, przechylił głowę. Absurdalność tego stwierdzenia jednocześnie bawiła go i irytowała, podczas gdy on próbował potraktować starca na poważnie.

– Instynkt mnie nie zawodzi. Pojedziesz do Cothary, też to poczujesz. To miasto przestępców. – Silas zmarszczył brwi, zorientowawszy się, że młodszy mężczyzna więcej uwagi poświęca swojej kanapce, aniżeli jego słowom. Uderzył pięścią w stół. – Bandyci zrobili się bezczelni. Organizują nielegalne walki i polowania, zakładają domy hazardu i burdele. Dwa miesiące temu przypuścili zamach na moje życie.

– Co się stało?

– Wywrócił się na mnie stragan.

Chase nie przerywał żucia, uniósł tylko brew.

– Takie rzeczy nie dzieją się przez przypadek, młodzieńcze!

– Pojadę dzisiaj do barona. Jak się zdaje, Cothara jest po drodze?

– Pojedziesz, a jakże. Ale nie jako zwiadowca. Ciebie nie znają, masz szansę wmieszać się w tłum i odkryć ich brudne zamiary kryminalistów. A baron Bryson... za grosz nie ufam szumowinie.

– W porządku. Pojadę w przebraniu.

– Będziesz synem arystokraty z lenna Araluen. Przyjechałeś, bo jesteś młody i potrzebujesz adrenaliny, jaką zapewnią ci nielegalne polowania. Znudziło ci się życie w otoczeniu innych bogatych dzieciaków.

– Polowania? Czy to trochę nazbyt nie oczywiste dla zwiadowcy? Wolałbym walki.

– Na polowaniu możesz skupić się na rozeznaniu bez angażowania się w ryzykowne zabawy. Z całym szacunkiem dla twoich zwiadowczych umiejętności, na walki przychodzą prawdziwi pięściarze. – Widząc, jak Chase otwiera usta, zagłuszył go kolejnym zdaniem. – Nie będziesz ryzykował poważnych kontuzji. Teraz musisz być w pełni sprawny.

Zwiadowcy: Brud, smród i zwiadowcy trudOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz