Rozdział 12

80 11 5
                                    

Za godzinę rozpocząć się miała biesiada. Chase'owi zostało niewiele czasu na infiltrację spotkania przestępców. Według informacji podanych przez schwytanych bandytów, musiał udać się do jednej z kamienic sąsiadujących z kuźnią. Nie nadszedł od strony ulicy, nie prześlizgnął się też od strony podwórka. Zwiadowca wspiął się na dach zupełnie innego budynku, korzystając z pustki w jednym z zaułków. Przemknął grzbietami dachów. Przykucnął, nasłuchując. Nic nie zdradzało obecności większej grupy. Ostrożnie spojrzał w dół. Zeskoczył na parapet uchylonego okna i po cichu wsunął się do pogrążonego w mroku pokoju. Nadal nie słyszał niczego niepokojącego. Przezornie schował się za ścianą, po czym wystawił nogę i stopą pchnął niedomknięte drzwi. Dalej nic się nie wydarzyło.

Chase zaczynał się irytować. Godzina i miejsce musiało się zgadzać. Dokładnie pamiętał, co przekazali mu przestępcy podczas przesłuchań. Pokręcił się po całym piętrze, potem po kamienicy, na próżno szukając oznak spotkania, czy w ogóle ludzkiej obecności. Wszystko wskazywało na to, jakoby spotkanie w ogóle się nie odbyło.

*

Aresztowanie miejscowego awanturnika zakończyło się sukcesem, dając Siennie dodatkową motywację do pracy. Dziś w równie dobrym humorze wyruszyła na objazd Chessville i okolicznych wiosek w promieniu kilkunastu kilometrów od twierdzy Rocheada. Pawnee zostawiła sobie na koniec. Jak do tej pory, spotykała się z różnymi reakcjami na swój przejazd, od strachu, przez zdziwienie, po zmarszczone brwi i skrzywione z zakłopotania twarze, tak teraz parę osób, głównie przekupek, pomachało jej ze swoich stoisk. Rozpoznała wśród nich i piekarkę, machającej do niej z daleka.

– Panienko zwiadowco! – Zawołała, wychodząc przed stragan. – Panienka pozwoli!

Sienna zsiadła z Werwy, spokojniejszej po niemalże całym dniu wędrówki. Koń grzecznie i powoli dreptał za właścicielką, spuszczając głowę i co chwilę muskając pyskiem rękę w skórzanym karwaszu.

– Panienko, upiekłam panience placek, proszę! – Przysadzista kobieta wcisnęła jej zawiniątko.

– Dziękuję bardzo, ale zapłacę, pani...?

– Perry. Jolene Perry.

– Pani Perry, proszę. – Wręczyła jej dwie drobne monety.

– Ależ kochana, naprawdę, nie trzeba!

– Pilnowanie porządku to moja praca. Tak samo, jak pani pracuje, piekąc te dobroci. – Spróbowała kawałek placka. – Mmm, pyszne!

– Jedz, dziecko, na zdrowie.

Siennę zaalarmował nagły ruch przy swoim ramieniu. Werwa uniosła głowę, patrząc za siebie. Zwiadowczyni również się odwrócila, przestraszając zakradającą się od tyłu postać. Przygarbiona kobieta z wychudzoną twarzą wzdrygnęła się. Zamarła w bezruchu pięć kroków przed nimi.

– Pani to zwiadowca? Ta, która zamknęła starego Samsona? - odezwała się stłumionym głosem.

– Tak, to ja.

– Pani zwiadowco, jestem Mary Clements. Czy mogę z panią porozmawiać? – Mamrotała, rozglądając się na boki zza obszarpanego kaptura połatanej peleryny.

– Czy coś ci grozi? – Sienna dotknęła ramienia mieszkanki wsi.

Kobieta jeszcze raz obrzuciła ulicę wzrokiem. W okolicy stało jeszcze parę kramów, choć część przekupek zbierało swoje towary, zamykając stoiska. Czwórka dzieci bawiła się w rzucanie kamieniami do celu. W oddali rolnik sprowadzał dwie łaciate krowy z pastwiska, wolno powłóczące nieproporcjonalnymi do reszty ciała krótkimi kończynami. Pani Clements, nie widząc zagrożeń w postaci wścibskich par uszu, zbliżyła się do Sienny.

Zwiadowcy: Brud, smród i zwiadowcy trudOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz