Za godzinę rozpocząć się miała biesiada. Chase'owi zostało niewiele czasu na infiltrację spotkania przestępców. Według informacji podanych przez schwytanych bandytów, musiał udać się do jednej z kamienic sąsiadujących z kuźnią. Nie nadszedł od strony ulicy, nie prześlizgnął się też od strony podwórka. Zwiadowca wspiął się na dach zupełnie innego budynku, korzystając z pustki w jednym z zaułków. Przemknął grzbietami dachów. Przykucnął, nasłuchując. Nic nie zdradzało obecności większej grupy. Ostrożnie spojrzał w dół. Zeskoczył na parapet uchylonego okna i po cichu wsunął się do pogrążonego w mroku pokoju. Nadal nie słyszał niczego niepokojącego. Przezornie schował się za ścianą, po czym wystawił nogę i stopą pchnął niedomknięte drzwi. Dalej nic się nie wydarzyło.
Chase zaczynał się irytować. Godzina i miejsce musiało się zgadzać. Dokładnie pamiętał, co przekazali mu przestępcy podczas przesłuchań. Pokręcił się po całym piętrze, potem po kamienicy, na próżno szukając oznak spotkania, czy w ogóle ludzkiej obecności. Wszystko wskazywało na to, jakoby spotkanie w ogóle się nie odbyło.
*
Aresztowanie miejscowego awanturnika zakończyło się sukcesem, dając Siennie dodatkową motywację do pracy. Dziś w równie dobrym humorze wyruszyła na objazd Chessville i okolicznych wiosek w promieniu kilkunastu kilometrów od twierdzy Rocheada. Pawnee zostawiła sobie na koniec. Jak do tej pory, spotykała się z różnymi reakcjami na swój przejazd, od strachu, przez zdziwienie, po zmarszczone brwi i skrzywione z zakłopotania twarze, tak teraz parę osób, głównie przekupek, pomachało jej ze swoich stoisk. Rozpoznała wśród nich i piekarkę, machającej do niej z daleka.
– Panienko zwiadowco! – Zawołała, wychodząc przed stragan. – Panienka pozwoli!
Sienna zsiadła z Werwy, spokojniejszej po niemalże całym dniu wędrówki. Koń grzecznie i powoli dreptał za właścicielką, spuszczając głowę i co chwilę muskając pyskiem rękę w skórzanym karwaszu.
– Panienko, upiekłam panience placek, proszę! – Przysadzista kobieta wcisnęła jej zawiniątko.
– Dziękuję bardzo, ale zapłacę, pani...?
– Perry. Jolene Perry.
– Pani Perry, proszę. – Wręczyła jej dwie drobne monety.
– Ależ kochana, naprawdę, nie trzeba!
– Pilnowanie porządku to moja praca. Tak samo, jak pani pracuje, piekąc te dobroci. – Spróbowała kawałek placka. – Mmm, pyszne!
– Jedz, dziecko, na zdrowie.
Siennę zaalarmował nagły ruch przy swoim ramieniu. Werwa uniosła głowę, patrząc za siebie. Zwiadowczyni również się odwrócila, przestraszając zakradającą się od tyłu postać. Przygarbiona kobieta z wychudzoną twarzą wzdrygnęła się. Zamarła w bezruchu pięć kroków przed nimi.
– Pani to zwiadowca? Ta, która zamknęła starego Samsona? - odezwała się stłumionym głosem.
– Tak, to ja.
– Pani zwiadowco, jestem Mary Clements. Czy mogę z panią porozmawiać? – Mamrotała, rozglądając się na boki zza obszarpanego kaptura połatanej peleryny.
– Czy coś ci grozi? – Sienna dotknęła ramienia mieszkanki wsi.
Kobieta jeszcze raz obrzuciła ulicę wzrokiem. W okolicy stało jeszcze parę kramów, choć część przekupek zbierało swoje towary, zamykając stoiska. Czwórka dzieci bawiła się w rzucanie kamieniami do celu. W oddali rolnik sprowadzał dwie łaciate krowy z pastwiska, wolno powłóczące nieproporcjonalnymi do reszty ciała krótkimi kończynami. Pani Clements, nie widząc zagrożeń w postaci wścibskich par uszu, zbliżyła się do Sienny.
CZYTASZ
Zwiadowcy: Brud, smród i zwiadowcy trud
FanficZgorzkniały zwiadowca zostaje oddelegowany do nowego lenna, aby zastąpić przechodzącego na emeryturę staruszka. Po przybyciu na miejsce okazuje się, że czeka na niego zupełnie nowe, dużo bardziej skomplikowane zadanie. Aby odwrócić uwagę od nieszczę...