W leśnej gęstwinie, schowana za krzewem, stanowisko objęła Sienna, z łukiem w pogotowiu. Przez ostatni tydzień połowa pułapek spełniła swoje zadanie, opóźniając żołnierzy i myśliwych, wysłanych na poszukiwania zwiadowców. Pozrywane liny, poodsłaniane doły, drewniane kolce z oznakami zaschniętej krwi, wszystko to coraz bardziej spowalniało i straszyło grupę niefortunnych poszukiwaczy. Kolejne grupy nadciągały nieubłaganie. Kwestią czasu było uruchomienie wszystkich pułapek, a wtedy tylko drzewa osłaniały zwiadowczą chatkę przed nieuchronnym nalotem sprzymierzonych sił barona i Budrostomu.
O ile trzask łamanych gałęzi w lesie pełnym zwierzyny nie należał do niczego nadzwyczajnego, tym razem poprzedzał on odgłosy kroków i przyciszonych rozmów. Sienna skupiła się na dostrzeganiu ruchów. Gdyby nie jaskrawo niebieska kamizelka jednego z przedzierających się przez las nieprzyjaciół, zwiadowczyni dojrzałaby ich dużo później. Teraz powoli nakładała strzałę na cięciwę, odczekując cierpliwie, aż oddział poszukiwawczy znajdzie się w dogodnym zasięgu, niezasłonięty liśćmi i gałęziami. Jeszcze kilka kroków.
Na czoło wyszedł jaskrawo ubrany, łysy mężczyzna. Mocował się z myśliwskim ogarem, uporczywie napierającym na smycz. Pies pojękiwał cicho, chcąc wysforować się bardziej na przód, czując trop zwierzyny. Być może Sienny.
Psiarczyk sapnął, zirytowany zachowaniem ogara.
– Ludzie, przecież tu nikogo nie ma! – zawołał do swych towarzyszy.
– Pułapki nie wzięły się znikąd – odpowiedział mu głos należący do kogoś, kto jeszcze nie wyłonił się zza drzew.
– Ja pierdolę... – westchnął łysy, rozglądając się dookoła.
On oraz dwoje żołnierzy znaleźli się wystarczająco blisko. Sienna machinalnie naciągnęła cięciwę i wypuściła strzałę w żołnierza, znajdującego się najbliżej jej kryjówki. Celowała w nogę, aby nie zabić, lecz okaleczyć i uniemożliwić dalszą wędrówkę. Z lekkością wypuściła pocisk, posyłając go prosto nad kolano nieszczęśliwego gwardzisty. Powietrzem wstrząsnął przenikliwy wrzask.
– Kryć się! – nakazał inny, trzeźwo myślący członek grupy. – Martin, wypuść psa!
Krzyki rannego zagłuszyło podekscytowane ujadanie ogara. Czworonóg pognał prosto na Siennę. Dziewczyna, przygotowana na taką ewentualność, wpakowała strzałę w szeroko rozdziawioną paszczę. Pies zawył krótko. Przewrócił się na bok, ginąc na miejscu.
– Co się dzieje?! – krzyknął któryś z żołnierzy.
– Zranił Tosta! Tost! – Psiarczyk zagwizdał przeciągle. – Tost!!!
– Zamknij mordę, do cholery! – Ponownie zabrzmiał głos opanowanego gwardzisty, prawdopodobnie dowodzącego operacją. – Zwiadowco! Mamy wiadomość od szefowej!
Odpowiedziała mu absolutna cisza.
– Nie wiem, z kim rozmawiam – kontynuował dowódca. – Szefowa nakazuje, co następuje: zwiadowca Chase ma czas do jutra do południa, aby stawić się na zamku. Ma przyjść bez broni. Kobieta-zwiadowca Sienna ma przyjechać do gospody "Lisia Przystań", gdzie dostanie prowiant na drogę powrotną do swojego prawowitego lenna. Zostanie odprowadzona do granicy.
Bandyci porwali i przetrzymują grupę mieszczan w swoich kwaterach. Za każdą godzinę opóźnienia będą zabijać po dwie osoby. Nie próbujcie żadnych sztuczek. Życie członków naszych rodzin od was zależy. Może to przywróci wam rozsądek – zakończył, wymawiając ostatnie słowa z odrazą.
– To co, wracamy? – odezwał się któryś z żołnierzy.
– Ale... ale Tost...
– A niech cię szlag, psi synu – warknął dowódca na Martina. – Zarządzam odwrót! Pomóżcie Skylerowi!
Sienna ostrożnie wyjrzała z pomiędzy liści. Dwóch mężczyzn podniosło rannego, zarzucając sobie jego ramiona na własne barki. Odgłosy oddalających się kroków i niknącej w gęstwinie niebieskiej kamizelki potwierdziły wymarsz oddziału. Daleka od pochopnych decyzji, zwiadowczyni odczekała kwadrans, zanim ruszyła w drogę powrotną. Przedzierając się przez chaszcze, klucząc między drzewami i pułapkami, coraz bardziej się rozpędzała. Dysząc, wybiegła na polanę, niemal wpadając na Ścigacza.
– Sienna – przywitał ją Chase, zsiadając z konia. – Ktoś cię goni?
– Nie, nie. – Musiała złapać oddech, zanim kontynuowała. – Oddział barona przekazał mi wiadomość od szefowej. Mamy czas do jutra, do południa, inaczej zaczną zabijać mieszkańców. Och, Chase, dobrze, że już jesteś. – Objęła go na krótko.
– Hej, spokojnie. Jeszcze raz, na co mamy czas do południa?
– Szefowa chce, żebyś się oddał w ręce barona. Ja mam dać się odprowadzić do granicy lenna i wyjechać.
– Raczej nie spełnimy tych żądań.
– Nie! Tylko co zrobimy z tymi ludźmi? Nie mamy wiele czasu.
Chase zamyślił się. Obszedł dziewczynę i nachylił się, by rozpiąć popręg od siodła.
– Wiesz, gdzie trzymają tych ludzi?
– W kwaterach bandytów.
– Czyli kamienica Dereka i "Lisia Przystań". – Zwiadowca zdjął lejce z szyi Ścigacza i poprowadził go do stajni.
– Damy radę ich odbić? – Siennę wyraźnie dręczyły wątpliwości. – Pewnie się nas spodziewają?
– Nawet jeśli, damy radę się przedrzeć. Powinniśmy odwrócić uwagę strażników. Na przykład pożarem. – Chase zamknął zagrodę za Ścigaczem. Wierzchowiec od razu wsadził pysk do poidła, chłepcąc wodę przyniesioną uprzednio przez kogoś z rodziny Brown. – Stodoła Elizy się nada.
– To bardzo blisko jej siedziby.
– Oprócz tego mamy kamienicę Dereka albo kuźnię Owena, odporną na ogień. Stodoła zapali się szybko i skutecznie.
– A zwierzęta?
– Z racji organizowania walk, nie trzymają tam żadnych zwierząt. Nawet szkoda, wystraszone konie zwiększyłyby chaos.
– Można wypuścić jakieś konie na ulicę. Byle nie nasze.
– Nie nasze – zgodził się Chase. – Stajnia przy kamienicy Dereka się nada. Najpierw wypuścimy konie i podpalimy stodołę przy "Lisiej Przystani." Odbijemy zakładników, jednocześnie w obu miejscach, by nie zdążyli ich przenieść albo zabić. Unieszkodliwimy jak najwięcej bandytów, najlepiej pozostawić ich przy życiu, przynajmniej na jakiś czas, by ich przesłuchać i sporządzić raporty. Na koniec trzeba aresztować barona, kiedy wyłapiemy tych z listy i spiszemy zeznania. Wtedy nikt nam nie zarzuci, że nie ma dowodów na to, że baron wiedział.
– Trzeźwość ci służy. – Sienna puściła mu oczko.
– Po wszystkim pójdę się napić w spokoju. Ale najpierw czeka nas zlot.
– No tak, zlot! – Dziewczyna spojrzała na niego oczami okrągłymi niczym złote monety, wygrane przez niego na walkach. – Zupełnie nie miałam głowy by o tym myśleć! Nie dostałam wiadomości o tegorocznym miejscu.
– I nie dostaniesz. Budrostom przechwytuje moje listy, jak się okazało.
– To kiedy jest zlot? Ben ci powiedział? Widziałeś się z nim?
– Tak. Zlot rozpoczyna się w ten piątek.
– To zaledwie tydzień! Nie zdążymy...
– Zdążymy. Do Borów Rzywopłockich dojedziemy w niedzielę. Pojawimy się na ostatnim dniu zlotu, pod warunkiem, że będziemy w stanie po dzisiejszej nocy. Idę się zdrzemnąć, obudź mnie na pół godziny przed zmrokiem. Muszę zebrać siły, jeśli mamy mieć jakieś szanse.
– Tak, oczywiście. Przygotuję nam jedzenie i oporządzę Ścigacza i Werwę.
– Dzięki. Do później. – To mówiąc, zdjął płaszcz, zawiesił go na drzwiach boksu, zawinął się w koc i zaległ na słomie.
Uciekł w głęboki sen. Nie docierały do niego zniecierpliwione nawoływanie. Dopiero potrząsanie przez Siennę go wybudziło.
– Chodź, pora na nas – oznajmiła dziewczyna grobowym tonem. Głos jej przy tym zadrżał.
Chase, żyjący z dnia na dzień, bez planów sięgających dalej niż przyszły tydzień, nie denerwował się aż tak mocno. Niemniej jednak niechętnie wstał, czując nieprzyjemne mrowienie na myśl o konfrontacji z wrogimi mu mieszkańcami Cothary.
Szykując się i kompletując wyposażenie, pominął długi łuk i strzały, nieprzydatne mu w takim stanie. Jeszcze dwa tygodnie dzieliły go od odzyskania jako takiej sprawności. Za to z chatki zabrał pas z nożami służącymi niegdyś Silasowi, zakładając zarówno ten, jak i własny. Nadal mógł rzucać i atakować wręcz. Widząc go wyszykowanego, Sienna wyraziła skinieniem głowy aprobatę dla dodatkowej broni.
– W drogę – rzuciła krótko, wsiadając na Werwę.
Ścigacz stał obok, oporządzany i osiodłany. Zwiadowca wsiadł na niego, tym razem każąc mu podążać za nakrapianą klaczą, w bezpiecznej odległości od jej ogona. Sienna lepiej znała rozmieszczenie pułapek, zdał się więc na nią.
Zwiadowcy porzucili wierzchowce nad rzeką, uwolnione z osprzętów, pozostawione same sobie na piaszczystej plaży brodu. Dalej udali się sami, dwa cienie w świetle księżyca. Bezchmurna noc dawała im wystarczająco światła, by sprawnie dotrzeć do miasta.
Skradać zaczęli się już na obrzeżach Cothary, nieustannie omiatając otoczenie czujnymi spojrzeniami. W milczeniu porozumiewali się za pomocą gestów, co jakiś czas zmieniając zaułek, rozchodząc się i schodząc. Odnajdując dogodne miejsce na wspinaczkę po ścianie kamienicy, Chase dotknął ramienia towarzyszki. Zdobywając jej uwagę, wskazał na dach budynku, znajdującego się w tym samym rzędzie, co gospoda. Sienna skinęła głową, zaraz zabierając się na wspinaczkę. Tymczasowo niepełnosprawny zwiadowca odczekał chwilę, w głowie ustalając najlrostrzą trasę, gdzie nie musiałby nadwyrężyć kontuzjowanego ramienia. Zaczął od uchylonego okna, łatwego punktu podparcia. Mozolnie wspiął się na górę, stając na skrzypiącej ramie.
Nie przewidział tak głośnego skrzypnięcia. Zaraz z głębi mieszkania dobiegły go kroki, a do ziejącego ciemnością pokoju wkroczyła tęga kobieta z drewnianym wałkiem do ciasta w ręce.
– O ty skurwysynu, urwiesz mi okiennicę! – krzyknęła, wychylając się przez parapet.
Nie zdołała dosięgnąć intruza znajdującego się już na wysokości drugiego piętra. Rzuciła wiązanką wyzwisk, pomachała trochę wałkiem i na powrót schowała się do środka, zamykając za sobą okno.
Chase dotarł na dach, dołączając do Sienny. Dziewczyna uniosła brew z niemym pytaniem o zajście z wspinaczki.
– Było blisko – mruknął zwiadowca, rozmasowując dłonie, przez ostatnie tygodnie odwykłe od ciężkiej pracy. – Nie zatrzymujmy się.
Przemknęli po dachach prosto do "Lisiej Przystani". Należąca do Elizy gospoda otoczona była żołnierzami barona i ludźmi samej szefowej. W oknach migotały światła. Stodoła stała pusta, pozostawiona w spokoju do czasu kolejnego turnieju walk. Po drugiej stronie rzędu kamienic znajdowała się miejska stajnia. Ciche przeżuwanie i okazjonalne tupnięcie sygnalizowało obecność jej mieszkańców.
– Podpalę stodołę. Ty idź do koni, razem z nimi pobiegniesz do kamienicy Dereka – zasugerowała Sienna.
Chase skinął głową na znak zgody. Uścisnął ramię dziewczyny, życząc jej w ten sposób powodzenia. Potem uśmiechnął się cwanie, z ekscytacją na twarzy. Nie było w nim ani grama strachu czy zwątpienia, teraz, kiedy przegodził do działania. W pewien pokrętny sposób aż miło się na sercu robiło, widząc człowieka z pasją do swojej pracy, choć najpewniej oznaczała ona ranienie i zabijanie innych ludzi.
Sienna odetchnęła głęboko, po czym zbliżyła się do krawędzi dachu. Nie było sensu ryzykować skoku. Jej ubrania pomagały jej stać się niedostrzegalną, a umiejętności poruszania się zgodnie z cieniami i wiatrem pozwoliły jej na zajście z budynku. Przyklejona do ściany od strony zaułka, niczym wiki nietoperz zsunęła się na ziemię, wyłapując nierówności i dziury w strukturze budynku. Rozbiegane spojrzenie zwiadowczyni nie wyłapało żadnych podejrzanych ruchów naokoło. Poruszając się w cieniu stodoły, Sienna dotarła pod jej ścianę. Wspięła się po niej aż do okna na piętrze, wchodząc przez nie na strych. Skwar i letnia susza wystarczająco przygotowały siano i słomę, aby wywołać pożar w mgnieniu oka. Wyciągnąwszy krzesiwo i hubkę, dziewczyna wykrzesała kilka iskier, po czym powtórzyła czynność w drugim kącie stodoły. Kiedy dym zaczął być dostrzegalny, podpaliła jeszcze dach i rzuciła się biegiem do okna. Zjechała po dachu, zaczepiła się o poprzeczną belkę i stamtąd opuściła się na ziemię.
Dym, trzask pękających desek i coraz jaśniejsze światło najpierw zaalarmowało okolicznych mieszkańców. Na pierwszym piętrze kamienicy naprzeciwko stodoły otworzyło się okno. Wyjrzała przez nie staruszka. Dla lepszego widoku odsunęła chustkę z czoła i zmrużyła oczy. Zaraz otworzyła je szerzej.
– Ludzie! – zawołała starczym głosem. – Styjnia! Styjnia się pali!
– Czego się pani tak drze?! – wrzasnął jej sąsiad, wyglądając na nią przez własne okno.
– Styjnię ktoś tam podpalił! Styjnię ktoś podpalił! – skandowała staruszka, budząc kolejne osoby.
– Co się pali?! – niedosłyszała kobieta z kamienicy dalej.
– Styjnia! Styjnia się pali!
Tymczasem Sienna ukryła się w uliczce bliżej tylnego wejścia do gospody. Na zewnątrz wypadli przez nie ludzie Elizy, z wiadrami wody do gaszenia pożaru, trawiącego już połowę stodoły. Zwiadowczyni przysuwała się coraz bliżej i bliżej, czekając na dogodny moment. Wyciągnęła strzałę i założyła ją na cięciwę. Pierwszy z gaszących wylał wodę z dużej odległości, ale drugi, odważniejszy, podszedł bliżej, pod odsłonięty drewniany szkielet dachu. Widząc nadwyrężone belki tuż przy znajomym z twarzy bandycie, Sienna błyskawicznie napięła łuk i wystrzeliła w miejsce, gdzie belka jeszcze się trzymała. Siła uderzenia nadszarpnęła drewno i zakołysała nim niebezpiecznie nad głową mężczyzny. Zaraz po tym druga strzała przeszyła powietrze, zupełnie odrywając belkę, wspierającą konstrukcję. Zanim przestępca się zorientował, kilka płonących desek runęło, spadając blisko jego stóp. Jedna z nich spadła mu na ramię, stykając się na moment z jego koszulą. Rękaw zajął się ogniem. Trzeźwo myślący bandyta natychmiast zdjął koszulę. Tyle szczęścia nie miał inny jego towarzysz, zajęty laniem wody z dwóch wiader. Belka trafiła go w głowę, wywracając go i więżąc pod swoim ciężarem.
– Terrence! – krzyknął ten bez koszuli, rzucając się wraz z trzecim bandytą, aby pomóc nieprzytomnemu. Skopali deskę na bok, ugasili płonące ubrania wiadrami wody, przyniesionymi przez dwóch kolejnych kolegów. Gaszeniem stodoły zajęli się teraz strażnicy z garnizonu Thiscord.
W całym tym zamieszaniu Sienna zdołała wślizgnąć się do gospody. Szybko omiotła wzrokiem kuchnię, oświetloną dwoma z czterech lampek zawieszonych na ścianie. Wieczorami, kiedy robiło się ciemno, pomieszczenie musiało być jasne, aby kucharz był w stanie przyrządzać późne obiady i kolacje dla gości. Z kuchni prowadziły cztery wyjścia. Jedno na salę, drugie na wewnętrzny dziedziniec. Trzecie, jak się szybko okazało, do spiżarni, nie strzeżonej obecnie przez nikogo. Czwarte wyjście, prawdopodobnie na klatkę schodową, prawdopodobnie obwarowano. Sienna przysunęła się do ściany, wyciągnęła saksę, przygotowując się do ogłuszenia przeciwników, i przez moment nasłuchiwała. Ktoś na pewno stał za drzwiami. Przestąpił z nogi na nogę w ciężkich, żołnierskich butach. Zwiadowczyni przyjrzała się klamce i framudze. Solidny kopniak powinien je wyważyć. Z drugiej strony, ryzykowała nadzianie się na pikę, miecz lub kuszę. Znowu rozejrzała się po kuchni. Bezgłośnie podeszła do ściany z lampką. Wyjęła z niej świeczkę. W garze znalazła litr starego tłuszczu. Zabranym z blatu tasakiem rozsmarowała tłuszcz po ścianie drzwi, nakładając grubą warstwę. Ostrożnie odłożyła gar, podniosła świeczkę i przysunęła ją do lśniącej od smalcu powierzchni. Nie minęło kilka sekund, jak całe drzwi stanęły w ogniu. Dziewczyna odsunęła się za szafkę, czekając z łukiem i strzałą w pogotowiu.
– Pali się! – krzyknęła, szykując się do wymierzenia wtych, którzy pojawią się w przejściu. Zza ściany usłyszała głośne przekleństwo i kilka stłumionych słów. Płonące drzwi otworzyły się, ukazując dwóch zdezorientowanych żołdaków.
– Co jest, kurwa? – Jeden spytał drugiego. Tamten nie zdążył mu odpowiedzieć, trafiony strzałą w ramię, niebezpiecznie blisko szyi.
Jeszcze bardziej zdezorientowany żołnierz rozejrzał się, szukając zagrożenia. Strzała przebiła mu udo. Wpadł na drzwi, niefortunnie chwytając ich płonącej krawędzi. Rękaw tuniki zaczął mu dymić, pojawił się płomień. Z wrzaskiem dokuśtykał do wiadra z pomyjami, nieskutecznie próbując ugasić płonący rękaw.
Ten moment wykorzystał Sienna, przebiegając w dwóch susach odległość dzielącą ją od przejścia do kolejnego pomieszczenia. Przeskoczyła nad nieprzytomnym strażnikiem, docierając na klatkę schodową. Z dwóch dróg, prowadzących w dół i w górę błyskawicznie zdecydowała iść na dół. Z piwnicy nie było ucieczki, dlatego to tam prawdopodobnie trzymano uwięzionych mieszkańców. Zeskoczyła na dół i zapukała w zaryglowane od jej strony drzwi, umiejscowione na końcu schodów.
– Jest tam kto?!
– Tak, wyciągnijcie nas stąd, błagam! – Usłyszała głos ze środka.
Sienna zdjęła zasuwę i przezornie cofnęła się do zakrętu korytarza.
– Wychodźcie! – zawołała, cały czas pozostając gotową do strzału.
Szczęknęły stare zawiasy. Z piwnicy wyjrzała blada twarz starszej kobiety, z wybałuszonymi oczami i rozczochranymi włosami, opadającymi pojedynczymi szarymi kosmykami na czoło.
– Otwarte, chodźcie! – krzyknęła do towarzyszących jej ludzi.
W szeroko otwartych drzwiach ukazała się cała jej sylwetka, ze związanymi sznurem nadgarstkami. Kobieta potknęła się o stopień, łapiąc się ściany. Minęło ich kilku parobków, z czego ostatni złapał starszą panią pod ramię i pociągnął za sobą.
– To wszyscy? – spytała ich Sienna.
Z wrażenia nieomal spadli ze schodów. Wcześniej nie zauważyli jej drobnej, owiniętej płaszczem sylwetki.
– Jeszcze pani Travis i jej dzieci.
– Dzieci?
– Są w środku.
– Pójdę po nich. Zaczekajcie na mnie w kuchni, dalej będę was osłaniać! – Zwiadowczyni minęła ich na wąskich schodach.
Weszła do piwnicy, gdzie wysoka kobieta próbowała zaciągnąć trójkę dzieci ze sobą. Jedno, może trzyletnie, siedziało na podłodze, cicho płacząc. Drugie, starsze o parę lat, kurczowo trzymało się spódnicy matki. Trzecie, średnie wzrostem, bardzo chciało zostać przytulone. Wszyscy mieli związane ręce. Sienna wysunęła saksę i rozcięła więzy kobiety. Siłą odciągnęła najpierw jedno, potem drugie dziecko, oswobadzając również ich. Najmniejsze wzięła na ręce.
– Proszę stąd natychmiast uciekać. Złapcie matkę za ręce – zwróciła się do przestraszonych dzieci. Nie była w stanie stwierdzić, czy były to córki, czy synowie, obchodziło ją jedynie to, by jak najszybciej dołączyły do reszty oswobodzonych uciekinierów.
Z dzieckiem na rękach wybiegła na schody. Za nią, ciągnąc pozostałe dzieci, podążała pani Travis. Dotarły do kuchni. Tam zwiadowczyni oddała dziecko jednemu z mężczyzn, przykazując oddanie go pani Travis, kiedy znajdą się w bezpiecznym miejscu. Wyciągnęła łuk i strzałę, stając na dziedzińcu, tuż za wejściem.
– Gotowi do ucieczki? To biegiem na ulicę! – rozkazała grupce mieszczan.
Najpierw niepewnie, potem coraz szybciej, zaczęli biec w kierunku bramy prowadzącej na ulicę. Ktoś z bandytów zorientował się, że więźniowie uciekają. Zawołał na alarm. Sienna wystrzeliła w jego kierunku. Mężczyzna padł. Zbiegło się dwóch innych, również trafionych strzałami. Reszta szybko się wycofała, widząc skuteczność zwiadowczyni.
Ze środka gospody rozległy się kroki i dźwięk przesuwanego garnka. Sienna błyskawicznie odwróciła się, unikając ataku nożem. Naprzeciw niej stała młodsza dziewczyna, podobnej postury i wzrostu. Jedną ręką opierała się o blat, w drugiej dzierżyła połuskujący srebrem sztylet. Ubrana w białą bieliznę, z rozwianym włosem, ponownie zaatakowała ze zręcznością i szybkością kota. Cięła zapamiętale, z nienawiścią i zarazem pasją w oczach. Zwiadowczyni nie zdołała sparować wszystkich ciosów. Sztylet zrobił rozcięcia na jej nadgarstku, przedramieniu i boku.
Jej przeciwniczka na moment odsunęła się, krzywiąc się. Choć Sienna nie zadała jej ani jednej rany, koszula nocna na jej brzuchu zaczęła barwić się na czerwono. Nastolatka złapała się za brzuch, drugą ręką gotowa odpierać ataki. Nastąpił tylko jeden. Sienna rzuciła w nią nożem, trafiając blisko krwawej plamy. Broń wypadła jej przeciwniczce z ręki, a sama dziewczyna runęła na podłogę.
Zwiadowczyni nie dane było zająć się własnymi ranami. Z podwórza zaczęli wybiegać inni bandyci, wymieszani z żołnierzami. Sienna napięła łuk, zabijając strzałami dwóch najbliższych. Nie miała czasu ryzykować precyzyjne strzały w mniej oczywiste miejsca niż środek klatki piersiowej. Normalnie wolałaby oszczędzić nawet najgorszego przestępcę, teraz jednak nie miała wyboru.
Reszta skryła się za ścianami gospody. Kilka głosów przekrzykiwało się nawzajem, ale Sienna wyłapała najważniejsze słowo, "kusze". Rzuciła się w głąb gospody, słysząc zwalniane cięciwy i świst bełtów. Jeden przeleciał jej nad głową, drugi zahaczył o fałdę płaszcza. Schroniła się za ścianą, biegnąc w kierunku klatki schodowej. Musiała się schronić gdzieś, skąd dalej mogła uciekać.
CZYTASZ
Zwiadowcy: Brud, smród i zwiadowcy trud
FanfictionZgorzkniały zwiadowca zostaje oddelegowany do nowego lenna, aby zastąpić przechodzącego na emeryturę staruszka. Po przybyciu na miejsce okazuje się, że czeka na niego zupełnie nowe, dużo bardziej skomplikowane zadanie. Aby odwrócić uwagę od nieszczę...