Rozdział 7

123 14 9
                                    

Po popołudniowej drzemce Chase obmył się w wiadrze rześkiej wody, wyczyścił również Ścigacza, porządnie wyczesując jego rudą sierść. Przebrał się w lepsze, cywilne ubrania, ponownie przybierając rolę młodego szlachcica. Chatkę opuścił dwie godziny przed zmierzchem, aby jeszcze za dnia dotrzeć do "Lisiej Przystani".

Konia zostawił w stodole. Zwierzę, rozkulbaczone i wpuszczone do zagrody, obwąchało wszystkie kąty, po czym zabrało się za żucie siana, rzuconego na ściółkę w rogu. Chase powiesił siodło i uzdę na drewnianej ścianie. Upewnił się jeszcze, czy wiadrze nie brakowało wody, po czym zostawił wierzchowca, zmierzając w stronę gospody. Z ulicy słychać było głośne rozmowy, okazjonalne krzyki lub wybuchy śmiechu, wszystko przy akompaniamencie skocznej muzyki biesiadnej. Przed otwartymi na oścież drzwiami stali i siedzieli wszyscy, którzy nie zmieścili się do środka, albo wyszli zaczerpnąć świeżego wieczornego powietrza. Na razie nikt nie rzygał do rynsztoka.

Ludzie zgromadzeni wokół drzwi musieli go rozpoznać. Rozstąpili się przed nim. Zadowolony zwiadowca wyprostował się i z uniesionymi kącikami ust wkroczył do dusznej, przepełnionej sali. Przecisnął się między pierwszymi stołami i ławami, zapchanymi pośladkami pijących na potęgę biesiadników. Ktoś go rozpoznał, poklepał po ramieniu, wręczył kufel piwa. Ktoś inny pociągnął go do stołu, robiąc mu miejsce pośrodku ławy. Nieprzyzwyczajony do takich sytuacji, Chase pozwolił porwać się rozweselonej gawiedzi, lekko oszołomiony natłokiem głosów chwalących jego wczorajszą walkę i ilością rąk, wyciągniętych do uściśnięcia.

Podeszła do nich dziewczyna w fartuchu kelnerki. Podwinęła rękawy białej koszuli, ukazując bardzo szczupłe, lecz wyrobione od noszenia tacy, blade ramiona.

– Komuś jeszcze piwa? Arthur? Phil?

– Ja poproszę!

– Polej no, złotko...

– Panienko, pani, zobaczy! – odezwał się starszy, pomarszczony mężczyzna tonem sugerującym, że nie powinien już pić więcej. Mina rozczarowanego dziecka dopełniała obrazka typowego wiejskiego dziadka. – Mój kufel, zupełnie pusty!

– Jak do tego doszło? Nie wiem – skomentowała kelnerka ze znużeniem. Zebrała wszystkie zamówienia i odeszła w stronę kontuaru. Dzięki wyjątkowo drobnej posturze mogła w miarę łatwo poruszać się po lokalu.

Tymczasem Chase delektował się lokalnym piwem, słuchając rozmów innych gości. Z całej paplaniny ciężko było wyciągnąć cokolwiek przydatnego, jeśli nie skierowało się rozmowy na odpowiednie tematy. Zanim choćby spróbował zapytać o organizatorów walk, przyszła ta sama kelnerka z tacą pełną kolejnych drewnianych kufli. Sięgnęło po nie pół tuzina rąk.

– Pan Chase? – Poczuł na sobie dłoń dziewczyny. – Pani Eliza zaprasza pana do kontuaru.

– Nie dajmy jej czekać.

Wygramolił się zza stołu, obijając się o siedzących po obu stronach mieszczan. Korzystając z przejścia, robionego przez kelnerkę, dopchał się do lady. Za nią krzątała się Eliza, rozlewając piwo do kufli, stawiając je na tacach, gotowych do zabrania przez pracujące w gospodzie dziewczęta.

– Pani Elizo, przyprowadziłam go.

Karczmarka odwróciła się ze szmatką w ręku. Na widok gościa uśmiechnęła się w ten sam intrygujący sposób, co poprzedniego dnia na walkach.

– Dziękuję, Sia. Obsłuż proszę naszych gości ze Skandii.

– Oczywiście.

Dziewczyna odeszła, przy okazji zabierając nowo zapełnioną kuflami tacę. Eliza fuknęła na siedzącego przy kontuarze, a gdy ten, szemrając pod nosem, opuścił dotychczas zajmowany stołek, wskazała wolne miejsce młodemu zwiadowcy.

Zwiadowcy: Brud, smród i zwiadowcy trudOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz