Właściciel posiadłości zaprowadził go do stolika w kącie. Strzepnął okruchy po jakiejś przekąsce z siedzenia na kanapie i usadził odziane w fantazyjne szaty ciało. Obok miejsce zajął Chase.
– Interesuje mnie kamienica z własną stajnią.
– Posiadam co najmniej trzy takie kamienice w samej Cotharze.
– Ciekawe. Słyszałem o pańskim bogactwie, ale nie spodziewałem się aż tak dobrej sytuacji materialnej. Jakim cudem nie jest pan jeszcze lordem?
– Pracuję nad tym. – Machnął dłonią lekceważąco.
– I słusznie! Baron chyba nie wie, co czyni.
– Nie przyszliśmy tu rozmawiać o moim tytule – powiedział równie lekceważąco.
– A właściwie, to o jego braku. Widzi pan, słyszałem wiele interesujących rzeczy od barona, jak i jego świty.
– Doprawdy? Słucham z zainteresowaniem. – Oligarcha dobrze maskował sarkazm. Rozsiadł się wygodniej, przypominając swoją postawą i drwiącą nonszalancją samego zwiadowcę. Jednak, jak na wysoko postawionego człowieka przystało, emanował nią z dużo większą klasą.
– Jako główny poborca podatkowy, chyba nie powinien mieć pan problemów z zaufaniem u barona?
– Za kamienicę chcę dwa tysiące złotych monet – uciął Derek z chłodnym szacunkiem w głosie. Podkręcił wąsa i upił łyk ze swojego kielicha.
– Mam dojścia do wysoko postawionych ludzi w Araluenie. Gdyby były jakieś problemy z baronem, może mógłbym coś zaradzić.
– Z baronem sobie poradzę.
Chase cały czas obserwował fikuśnie ubranego mężczyznę. Nie zdawał się poirytowany opieszałością i niechęcią ze strony barona, jakby tytuł w ogóle go nie obchodził. Nie bał się też go ani nie darzył szacunkiem należnym możnowładcy. Nie cechowała go młodzieńcza pycha. Derek wierzył w swoją wyższość i niezależność. Same pieniądze nie mogły mu zagwarantować aż takiej swobody.
Im dalej brnął w niezobowiązującą rozmowę, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że złoży Derekowi nocną wizytę. Starał się przy okazji rozejrzeć po sali, szukając słabych punktów, kryjówek, gorzej oświetlonych miejsc. Okna były solidne, odpadało więc wejście przez jedno z nich, całkowicie niezauważonym.
– Czuję, że dobijemy targu – skwitował, czując jak rozmowa chyli się ku końcowi, a cierpliwość Dereka wisi na włosku. – Może oprowadziłbyś mnie po siedzibie Bedeesemu?
– Budrostomu – poprawił Derek.
– Paskudna nazwa. To znaczy, za długa. Chciałbym zobaczyć lekcje grania na lutni.
– Właśnie dobiegły końca.
– Tym lepiej, nie będziemy przeszkadzać.
Ekstrawagancki oligarcha obdarzył go umęczonym spojrzeniem, ale mimo wszystko nie chciał stracić potencjalnego kupca. Wolnym, dostojnym krokiem zaprowadził zadowolonego z siebie Chase'a na górę.
*
Noc była parna i duszna, nie przynosząc wiele ukojenia po gorącym dniu. Chase błogosławił w duchu lżejszą wersję swojego płaszcza, jednocześnie przeklinając pogodę. W drodze pojawił się delikatny wietrzyk. Zanosiło się na burzę. Ostatnim razem nawałnica ominęła lenno Thiscord, nie przynosząc upragnionego deszczu i chwili wytchnienia od wszechobecnego upału. Tym razem miało być inaczej.
Deszcz mógł służyć na jego korzyść. Zwłaszcza, jeśli towarzyszył mu huk grzmotów, będących w stanie zagłuszyć ewentualne wyważenie drzwi, czy wybicie szyby w oknie. Po drodze zabrał z drogi większy kamień, chowając go sobie do kieszeni.
CZYTASZ
Zwiadowcy: Brud, smród i zwiadowcy trud
FanfictionZgorzkniały zwiadowca zostaje oddelegowany do nowego lenna, aby zastąpić przechodzącego na emeryturę staruszka. Po przybyciu na miejsce okazuje się, że czeka na niego zupełnie nowe, dużo bardziej skomplikowane zadanie. Aby odwrócić uwagę od nieszczę...