Droga do Thiscord prowadziła przez dwa inne lenna. Jej pokonanie zajmowało przeciętnemu podróżnikowi tydzień, ale Chase miał wytrzymałego i szybkiego wierzchowca, samemu nie potrzebował też zbyt wiele wypoczynku, będąc młodym i silnym mężczyzną. Podróż zajęła mu nieco ponad pięć dni. Zanim dotarł w okolice zamku Thiscord, minął trzy pomniejsze wsie, w ostatniej zatrzymując się na porządniejsze śniadanie i zasięgając języka. Wychodząc z gospody, odnalazł strażnicę.
Wieża, do której wszedł, była mała, ciemna i obskurna, z jednym otyłym żołnierzem z twarzą oszpeconą przez wysypkę, siedzącym za drewnianym biurkiem, jedynym solidnym meblem w całym pomieszczeniu. Klepisko lepiło się od błota, muchy latały przy wiadrze zastępującym wychodek. Broń nie była przechowywana prawidłowo, gdzieniegdzie stal zbrukana była plamkami rdzy. Z piętra dochodziło ciche pochrapywanie.
Tłusty strażnik oderwał się od jedzenia. Przez chwilę mężczyźni mierzyli się wzrokiem. W końcu zwiadowca podszedł do żołnierza, na powrót ciamkającego papkę z chlebem, i bez żadnego przywitania spytał:
– Którędy do chaty zwiadowcy?
– Tutaj, y... u nas w Thiscordzie, tak?
– Tak.
Strażnik wydał z siebie pomruk, przypominający westchnięcie starego knura.
– Jedzie pan wozem? Czy konno?
– Mogę iść nawet piechotą.
Niezadowolony z niejasnej odpowiedzi żołnierz skrzywił się, przełknął spory kęs i odpowiedział nieprzyjemnym tonem.
– Najkrótsza droga przez las wiedzie, wozem nieprzejezdna.
– Nie ma problemu, ja zwiadowcą jestem.
– Co pan jest? – Oczy miejscowego rozszerzyły się ze strachu.
Chase z dyskretnym rozbawieniem przekrzywił głowę i patrzył, jak niepokój na twarzy mężczyzny stopniowo przechodzi w podejrzliwość, a oczy ze spodków zamieniają się w wąskie szparki. Prosty człowiek nie był pewien, czy stojący przed nim osobnik nie robi sobie z niego żartów. Ten chwilę rozkoszował się tym widokiem, aż w końcu, nie uzyskując żadnej dodatkowej reakcji, uśmiechnął się półgębkiem.
– Nieważne. To którędy do tej chaty? – Oparł się o stół, nachylając się nad strażnikiem.
– Gościńcem na lewo od gospody. – Podejrzliwy mężczyzna wymamrotał niechętnie.
– A dalej?
– Jak "dalej"?
– Gościniec chyba jest normalnie przejezdny?
– Dalej trzeba się przez rzekę przeprawić. Tam nie ma mostu, most spalił się tydzień temu.
– To właśnie chciałem usłyszeć. – Chase odepchnął się od blatu, prostując plecy. – A swoją drogą, macie tu straszliwy burdel. Ogarnijcie to ze śpiącym królewiczem. – Tu spojrzał wymownie na sufit. – Zamiast żreć trzecie śniadanie, wyczyść broń. Nie wiem, za co płacą takim jebanym leniom.
Strażnik, do tej pory dość ospały, teraz wstał gwałtownie, wygrażając wyszczekanemu nieznajomemu pięścią.
– Słuchaj, szczylu zafajdany...!
– Jestem królewskim zwiadowcą i moim obowiązkiem jest pilnować porządku, więc nie wkurwiaj mnie bardziej i bierz się do roboty.
– Ty mnie nie wkurwiaj, włóczęgo, zdejmij ten kaptur z poharatanego ryja...
– Kto się tak tam drze?! – Ze skrzypiących schodów zbiegł zaspany, porządnie zdenerwowany drugi załogant strażnicy. – Będziesz miał ze mną do czynienia, pajacu!
CZYTASZ
Zwiadowcy: Brud, smród i zwiadowcy trud
FanfictionZgorzkniały zwiadowca zostaje oddelegowany do nowego lenna, aby zastąpić przechodzącego na emeryturę staruszka. Po przybyciu na miejsce okazuje się, że czeka na niego zupełnie nowe, dużo bardziej skomplikowane zadanie. Aby odwrócić uwagę od nieszczę...