Rozdział 2

234 24 5
                                    

Droga do Thiscord prowadziła przez dwa inne lenna. Jej pokonanie zajmowało przeciętnemu podróżnikowi tydzień, ale Chase miał wytrzymałego i szybkiego wierzchowca, samemu nie potrzebował też zbyt wiele wypoczynku, będąc młodym i silnym mężczyzną. Podróż zajęła mu nieco ponad pięć dni. Zanim dotarł w okolice zamku Thiscord, minął trzy pomniejsze wsie, w ostatniej zatrzymując się na porządniejsze śniadanie i zasięgając języka. Wychodząc z gospody, odnalazł strażnicę.

Wieża, do której wszedł, była mała, ciemna i obskurna, z jednym otyłym żołnierzem z twarzą oszpeconą przez wysypkę, siedzącym za drewnianym biurkiem, jedynym solidnym meblem w całym pomieszczeniu. Klepisko lepiło się od błota, muchy latały przy wiadrze zastępującym wychodek. Broń nie była przechowywana prawidłowo, gdzieniegdzie stal zbrukana była plamkami rdzy. Z piętra dochodziło ciche pochrapywanie.

Tłusty strażnik oderwał się od jedzenia. Przez chwilę mężczyźni mierzyli się wzrokiem. W końcu zwiadowca podszedł do żołnierza, na powrót ciamkającego papkę z chlebem, i bez żadnego przywitania spytał:

– Którędy do chaty zwiadowcy?

– Tutaj, y... u nas w Thiscordzie, tak?

– Tak.

Strażnik wydał z siebie pomruk, przypominający westchnięcie starego knura.

– Jedzie pan wozem? Czy konno?

– Mogę iść nawet piechotą.

Niezadowolony z niejasnej odpowiedzi żołnierz skrzywił się, przełknął spory kęs i odpowiedział nieprzyjemnym tonem.

– Najkrótsza droga przez las wiedzie, wozem nieprzejezdna.

– Nie ma problemu, ja zwiadowcą jestem.

– Co pan jest? – Oczy miejscowego rozszerzyły się ze strachu.

Chase z dyskretnym rozbawieniem przekrzywił głowę i patrzył, jak niepokój na twarzy mężczyzny stopniowo przechodzi w podejrzliwość, a oczy ze spodków zamieniają się w wąskie szparki. Prosty człowiek nie był pewien, czy stojący przed nim osobnik nie robi sobie z niego żartów. Ten chwilę rozkoszował się tym widokiem, aż w końcu, nie uzyskując żadnej dodatkowej reakcji, uśmiechnął się półgębkiem.

– Nieważne. To którędy do tej chaty? – Oparł się o stół, nachylając się nad strażnikiem.

– Gościńcem na lewo od gospody. – Podejrzliwy mężczyzna wymamrotał niechętnie.

– A dalej?

– Jak "dalej"?

– Gościniec chyba jest normalnie przejezdny?

– Dalej trzeba się przez rzekę przeprawić. Tam nie ma mostu, most spalił się tydzień temu.

– To właśnie chciałem usłyszeć. – Chase odepchnął się od blatu, prostując plecy. – A swoją drogą, macie tu straszliwy burdel. Ogarnijcie to ze śpiącym królewiczem. – Tu spojrzał wymownie na sufit. – Zamiast żreć trzecie śniadanie, wyczyść broń. Nie wiem, za co płacą takim jebanym leniom.

Strażnik, do tej pory dość ospały, teraz wstał gwałtownie, wygrażając wyszczekanemu nieznajomemu pięścią.

– Słuchaj, szczylu zafajdany...!

– Jestem królewskim zwiadowcą i moim obowiązkiem jest pilnować porządku, więc nie wkurwiaj mnie bardziej i bierz się do roboty.

– Ty mnie nie wkurwiaj, włóczęgo, zdejmij ten kaptur z poharatanego ryja...

– Kto się tak tam drze?! – Ze skrzypiących schodów zbiegł zaspany, porządnie zdenerwowany drugi załogant strażnicy. – Będziesz miał ze mną do czynienia, pajacu!

Zwiadowcy: Brud, smród i zwiadowcy trudOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz