Rozdział 13

102 12 14
                                    

Wczesno-poranne promienie słońca po raz kolejny zastały Siennę obudzoną, szykującą śniadanie dla Werwy. Rezolutna zwiadowczyni chciała jak najlepiej wykorzystać długie, letnie dni. Wstawała wcześnie, późno zasypiała. Miała zamiar wyruszyć do młyna w Chessville jeszcze przed południem. Najpierw musiała jeszcze objechać niezbadany dotąd rejon w dole rzeki, co powinno zająć jej do trzech godzin. Potem szybkie drugie śniadanie, kupione na rynku w Chessville, po drodze do młyna. Jeśli Barrett da jej powody do zaaresztowania, musiałaby udać się z nim do twierdzy. Od razu załatwiłaby zapomogę dla Blair i jej dziecka u skarbnika. Baron Vincent był jej przychylny, co zdecydowanie zamierzała wykorzystać na korzyść mieszkańców lenna. Na obiad zadowoli się czymś z zamkowej kuchni, a Werwę dokarmiliby stajenni barona.

Zwyczajowo, zabrała ze sobą cały arsenał broni, mimo że do tej pory nie miała okazji użyć żadnej z nich. Ubrała lekkie ubrania i letnią wersję maskującego płaszcza. Poranek nie był aż tak upalny, lekki wietrzyk przyjemnie chłodził twarz. Dziewczyna zrezygnowała z kaptura, chcąc cieszyć się pogodą i widokami zielonych lasów i kwiatów na łąkach. Żwawym stępem przemierzała drogę w stronę wschodniej granicy lenna. Uśmiechnęła się do siebie na widok saren, susami przemierzającymi pola.

Po drodze do granicy nie napotkała nic podejrzanego. Zaczęło robić się gorąco. Sienna nałożyła kaptur, chroniąc twarz przed poparzeniami. Zeszła z Werwy, poluźniła jej popręg i zabezpieczyła lejce, pozwalając zwierzęciu na popas. Koń najpierw podszedł do brzegu rzeki, uzupełniając płyny. Zaraz potem przeniósł się na łąkę, skubiąc wysoką, miejscami pożółkłą od słońca trawę.

Sama zwiadowczyni wspięła się na przygraniczne wzgórze, skąd rozciągał się widok na granicę z lennem Caraway. W oddali majaczyły szczyty domów w jakiejś wsi nad rzeką Troomną, otoczone polami uprawnymi i pastwiskami obleganymi przez stada krów. Traktem poruszał się jeden wóz i kilka osób pieszych, zapewne wieśniaczek zmierzających na targ. Zza zakrętu wypadł samotny jeździec. Kobiety rozstąpiły się przed nim gwałtownie, unikając stratowania przez niewielkiego konia. Sienna wytężyła wzrok. Pędzący podróżny miał na sobie płaszcz zwiadowcy, a przy siodle juki, świadczące o dłuższej wyprawie. Zaciekawiona tym niecodziennym widokiem, postanowiła wyjść mu na spotkanie. Zbiegła na dół i przywołała Werwę, niestety nieskutecznie. Własnoręcznie odciągnęła ją od trawy.

Wyjechały na trakt trochę za wcześnie. Niewielka klacz kręciła się niecierpliwie, a widok nadciągającego, siwego konia nie pomagał w zachowaniu spokoju nerwowemu zwierzęciu o stadnej naturze.

Nieznajomy zaczął zwalniać. Jego koń, doskonale wyszkolony, nie wyrywał się ani nie zarzucał łbem, ostatnie metry dojeżdżając truchtem. Dosiadający go mężczyzna gwałtownym ruchem odgarnął kaptur, ukazując nieregularny kształt głowy bez połowy lewego ucha. Na starczej twarzy malowała się determinacja.

– Ty! – Wskazał palcem na Siennę, bez żadnego powitania.

– Słucham? – Ze zdziwienia jej głos zabrzmiał słabo. Nie zdążyła powtórzyć, gdyż staruszek kontynuował.

– Jesteś potrzebna w Thiscord. Pomożesz nam w rozbiciu syndykatu przestępczego.

Dziewczyna popatrzyła na niego podejrzliwie.

– Nie dostałam żadnych rozkazów od dowództwa. – Widząc, że jej rozmówca nie schodzi z konia, sama dosiadła Werwy.

– To by za długo zajęło. Jestem Silas z Thiscord, więc z sytuacją jestem obeznany zgoła lepiej, niż mistrz Korpusu.

– A ja jestem Sienna i dopiero co zaczęłam pracę w Rochead.

– Rochead nic nie będzie, baron sobie poradzi. – Machnął dłonią lekceważąco. – Daleko masz swoją chatę?

Zwiadowcy: Brud, smród i zwiadowcy trudOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz