Rozdział 8

109 15 8
                                    

Pierwsze, słabe promienie słońca obudziły zwiadowcę. Karczmarka chrapała w najlepsze, rozłożona na środku, zawinięta w znacznie większą część kołdry. Chase przeciągnął się. Usiadł na materacu, spojrzał na śpiącą kobietę i uśmiechnął się pod nosem. Pozbierał swoje ubrania, zakładając na siebie wszystko. Powinien wyruszyć wcześnie, jeśli chciał zdążyć dojechać do Pharapetu przed bandytami. Spakowany, po cichu ruszył do stajni.

Ścigacz kończył porcję owsa, otrzymaną w ramach śniadania. Stajenny rozdawał siano dla pozostałych stacjonujących w stodole koni. Skinął zwiadowcy głową, nie przerywając pracy. Za to rudy wierzchowiec oderwał się od opróżnionego żłobu i zarżał na powitanie. Posłusznie dał założyć sobie uzdę i siodło. Chase zadbał o to, aby popręg nie uciskał Ścigacza, będącego świeżo po śniadaniu. Wyprowadził zwierzę, z tego samego powodu na razie go nie dosiadając. Tak jak poprzednim razem, przeszli przez targ z owocami i wypiekami, znajdując coś dla siebie na dobry początek podróży. Po upływie pół godziny od wyjazdu, Chase w końcu dosiadł konia i pozwolił mu biec lekkim galopem. Zatrzymali się przy chatce Silasa, gdzie młody zwiadowca przebrał się w mundur i zabrał całą broń, szykując się na odparcie rozbójników od Jaxa.

Wyczuwając kolejną długą trasę, Ścigacz aż rwał się do biegu. Znając granice możliwości swego wierzchowca, Chase nie pozwalał mu na pełen galop, każąc poruszać się wolniejszym i mniej obciążającym, choć wciąż dynamicznym chodem. Mknęli po leśnych ścieżkach i polnych traktach, mijając po drodze kilka wsi i wolnostojących gospodarstw. Im dalej od Cothary, tym biedniej prezentowała się wszelka zabudowa. Niebo zrobiło się pomarańczowe, gdy na horyzoncie pojawiły się dachy drewnianych chat w Pharapecie. Niewielkie miasteczko nie mogło mieć więcej, jak jednego szewca. Warsztat powinien znajdować się w pobliżu centrum, przy głównej ulicy. Zanim przekroczyli palisadę, odgradzającą mieszkańców od reszty świata, Chase wyhamował konia. Strażnik przy bramie tylko rzucił okiem na zwiadowczy płaszcz, opuszczając koniec włóczni. Nie chciał kłopotów.

Z daleka w oczy rzucał się duży but, zawieszony nad wejściem do solidnego drewnianego domu. Przed nim wbito w ziemię belkę do wiązania koni. Tam też został przywiązany Ścigacz, kiedy jego właściciel podszedł do drzwi i zapukał w nie z łomotem.

– Zamknięte!

Nie poddając się, zwiadowca zastukał jeszcze raz.

– Przecież mówię, że zamknięte, nie widzisz, która to godzina?

– Otwieraj, jestem królewskim zwiadowcą.

– Królewskim zwiadowcą?! – Rozległ się stłumiony łomot i głośne przekleństwo. – Czego zwiadowca miałby szukać u biednego szewca w takiej czarnej dziurze?

– Nie ekscytuj się tak. Niczego od ciebie nie chcę, za to wiem o ludziach, którzy zamierzają cię okraść.

– Jacy znowu ludzie? Czemu mieliby mnie okraść? A że ty mnie o tym informujesz? Panie, za przeproszeniem...

– Zamknij mordę i słuchaj. – Zwiadowca zniecierpliwił się gadaniną miejscowego rzemieślnika. – Zależy mi na tym, żeby złapać złodziei na gorącym uczynku. Ukryję się za rogiem, a kiedy tu wpadną, obezwładnię sukinsynów i oddam w ręce władzom.

– Ależ nie ma potrzeby używania tak mocnego języka! Poza tym, trochę, tak tylko troszeczkę wygląda mi to na ustawione włamanie.

– Mogę zaczaić się na nich na ulicy. Dopiero po zdemolowaniu twoich drzwi i warsztatu, po ograbieniu ciebie z dobytku i, prawdopodobnie, pobiciu, złapię ich po dokonaniu napadu. Tylko czy aby na pewno ci się to opłaca?

Szewc po namyśle pokręcił głową.

– Myślę, że lepiej będzie, jeśli zostaniesz, panie, u mnie – wymamrotał pod nosem, spokorniały.

Zwiadowcy: Brud, smród i zwiadowcy trudOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz