W ciągu dnia panie Brown pomogły Chase'owi wykopać dwa doły i zamontować trzy siatki i kilka cienkich lin na różnych odcinkach ścieżek, prowadzących w głąb Hornego Jaru. Po tak pracowitym dniu wszyscy byli zmęczeni, a zwiadowcy dodatkowo dokuczały obite mięśnie i przede wszystkim obojczyk, zrastający się w bólach.
Pomagające mu wieśniaczki, pomimo przyzwyczajenia do pracy na polu, również zmęczyły się ciężką robotą fizyczną. Nie narzekały ani razu, czując do zwiadowcy dystans. Jak inni mieszkańcy Thiscord, nie ufały jego pobratymcom. Poza wyjątkiem Sienny, kobiety, która traktowała je z chłodną uprzejmością i, co najważniejsze, odnosiła się do nich z wyczuciem właściwym wrażliwym istotom. Tymczasem zapijaczony mężczyzna z kamienną twarzą, odzywający się tylko w najwyższej konieczności, zdecydowanie nie wzbudzał poczucia bezpieczeństwa. Niemniej jednak podziękował im za poprawnie wykonaną robotę, samemu zabierając konie i odjeżdżając w las.
Omijając wszystkie pułapki, Chase dojechał na skraj Hornego Jaru, tam, gdzie zaczynał się bród Inby. Konie przywiązał z dala od siebie. Sam usiadł blisko Ścigacza. Pierwszą godzinę wysiedział, potem postanowił ułożyć się do snu. Konie zaalarmowałyby go, gdyby ktoś się zbliżał.
Tak też się stało. Późnym ranem usłyszał cichy, powitalny pomruk Werwy. Na przeciwległym brzegu pojawiła się rozmazana na tle drzew sylwetka w maskującym płaszczu. Mężczyzna podniósł się, opierając się na zdrowej ręce, po czym leniwie machnął nią na powitanie. Skupiona na forsowaniu rzeki dziewczyna odwzajemniła gest równie oszczędnie.
– Wiem, wiem, trochę mi to zajęło – zawołała do niego, wychodząc z wody. – Lady Alice wyjechała, przy okazji wywożąc mnie poza miasto.
– Cwanie.
Słysząc komplement z jego ust, uśmiechnęła się, a jakże, cwanie.
– Przywiozłam ci coś. – Zza pazuchy wyciągnęła zawinięty worek i potrząsnęła nim przed sobą. Zawartość nie dzwoniła jak monety, nie wydawała żadnego dźwięku. – Zioła na opuchliznę i ból. Zahaczyłam o Mavis. Większość jest dla Coopera, ale mam dużą porcję. I tobie coś wydzielę.
– Dziękuję, Sienna. – Popatrzył jej w oczy z rzadko przejawianą powagą. Dziewczyna skinęła głową.
– Jak wam poszło z pułapkami?
– Dobrze. Oprowadzić cię po wszystkich? Wolałbym, żebyś w żadną nie wpadła.
– Jeśli tylko sam w nie nie wpadniesz.
– Spokojnie.
Przeszli się między drzewami, wchodząc między coraz gęstszy las. Na razie Chase pokazał jej tylko te rozmieszczone w prostej linii od chatki, aby w miarę sprawnie wrócić na śniadanie.
*
Kamienica Dereka deLeon zamieniła się istną fortecę. Dowódcy Budrostomu zbierali tam siły, szykując się na pełnowymiarową wojnę ze zwiadowcami. Podobnie wyglądała również gospoda "Lisia Przystań", obstawiona żołnierzami z zamkowego garnizonu. W pustym pokoju gościnnym ulokowano Się, wiercącą się na łóżku w niespokojnym śnie, podczas gdy jej organizm walczył o przeżycie. Budząc się, majaczyła. Potem znowu zasypiała. Iris zaglądała do niej co godzinę, pozostały czas poświęcając na planowanie z Derekiem oraz z Rhettem i uwolnionym z aresztu Owenem, najwyższymi stopniem w jej organizacji. W tym mocno okrojonym składzie najbardziej brakowało jej Jaxona, szefa wszystkich zbrojnych oraz Sii, jej niezastąpionej podopiecznej.
Szefowa wszystkich szefów usiadła przy stole w sali dla członków Budrostomu, obecnie zamienionej na prowizoryczny sztab. Rozmowy jej sprzymierzeńców przycichły.
CZYTASZ
Zwiadowcy: Brud, smród i zwiadowcy trud
FanfictionZgorzkniały zwiadowca zostaje oddelegowany do nowego lenna, aby zastąpić przechodzącego na emeryturę staruszka. Po przybyciu na miejsce okazuje się, że czeka na niego zupełnie nowe, dużo bardziej skomplikowane zadanie. Aby odwrócić uwagę od nieszczę...