Rozdział 10

106 12 18
                                    

Zapisy na niedzielne polowanie zajęły Chase'owi cały poranek. Po drodze zapomniał o jednej czy dwóch rzeczach, przez co krążył po zamku w tę i wewtę, załatwiając konieczne formalności. Miał absolutnie dosyć biurokracji. Na osłodę dnia, poszedł odwiedzić Elizę w jej karczmie.

O tej porze większość ludzi pracowała. Obsłużeni przybysze z Galii siedzieli przy jednym ze stołów, dyskutując o czymś we własnym języku. Znudzona kelnerka opierała głowę na pięściach, siedząc za kontuarem. Na widok przebranego za szlachcica zwiadowcy westchnęła, odepchnęła się od lady i wstała z wysokiego stołka.

– Co podać? – rzuciła od niechcenia.

– Nazwę miejsca, gdzie znajdę panią właścicielkę.

– Pani Eliza odbiera dostawę warzyw. Poczekasz ten kwadrans.

– Oczywiście.

– To co podać?

Chase przekrzywił głowę. Wydął wargi w zamyśleniu, rozplątał rzemyk sakiewki i rzucił na ladę drobną monetę.

– Herbatę.

Smakowała wybornie. Zwłaszcza po porannym załatwianiu spraw związanych z polowaniem. Okoliczności zmieniły się na jeszcze przyjemniejsze, kiedy młoda karczmarka pojawiła się w drzwiach, z lekkim nieładem na głowie i przybrudzonym fartuchem. Zauważając niespodziewanego gościa, rozpuściła włosy, ponownie spinając je klamrą. Podeszła do lady.

– Sia obsłużyła cię należycie? – Po przytaknięciu przez mężczyznę kontynuowała. – Bardzo dobrze. Nie spodziewałam się tak znamienitego gościa o tej porze.

– Plusy bycia szlachcicem bez zobowiązań. – Objął ją na powitanie. – Mogę przyjść później – rzucił zaczepnie, mając nadzieję na odrzucenie tej propozycji.

– Jeśli nie przeszkadza ci mój brudny fartuch, to zostań. Dostawa zakończona, a do największego ruchu jeszcze parę godzin.

– Fartuch można zdjąć – wymruczał jej do ucha.

– Muszę go przebrać, to prawda.

Eliza minęła zwiadowcę, posyłając mu prowokujące spojrzenie. Ten od razu załapał. Odepchnął się od lady i podążył za bujającą biodrami kobietą.

Spędzili miłe popołudnie, choć trwało ono dla nich niewiele ponad pół godziny. Eliza pierwsza podniosła się z łóżka, na powrót wciągając suknię, a także czysty fartuch, wygrzebany z dębowej skrzyni.

– Ktoś chce cię poznać – rzuciła przez ramię, kończąc sznurowanie kamizelki.

– Hmm? – mruknął tylko, podnosząc się do pozycji siedzącej.

– Zaraz go przyprowadzę. Ubierz się.

Przez głowę przemknęła mu niepokojąca myśl. Siedział bezbronny, wręcz nagi. Pewności co do tego, z kim tak naprawdę się widywał, też nie miał. Upewniwszy się, że Eliza wyszła na dobre, skoczył po koszulę i ubrał się w kilkanaście sekund. Ze sztyletem za pasem poczuł się odrobinę pewniej.

Nie musiał się aż tak spieszyć. Karczmarka powróciła po kwadransie, a wraz z nią przyszedł ogolony żołnierz z szeroką klatką piersiową i muskularnymi ramionami. Wielokrotnie złamany nos szpecił i tak już pokiereszowaną twarz. Po wybrakowanym mundurze dało się rozpoznać w nim gwardzistę z zamkowego garnizonu.

– Ian Pryce. Kapral piechoty z załogi zamku Discord. – Od razu podszedł do zwiadowcy, wymieniając z nim silny, męski uścisk.

– Chase, z Araluenu.

Zwiadowcy: Brud, smród i zwiadowcy trudOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz