Zapisy na niedzielne polowanie zajęły Chase'owi cały poranek. Po drodze zapomniał o jednej czy dwóch rzeczach, przez co krążył po zamku w tę i wewtę, załatwiając konieczne formalności. Miał absolutnie dosyć biurokracji. Na osłodę dnia, poszedł odwiedzić Elizę w jej karczmie.
O tej porze większość ludzi pracowała. Obsłużeni przybysze z Galii siedzieli przy jednym ze stołów, dyskutując o czymś we własnym języku. Znudzona kelnerka opierała głowę na pięściach, siedząc za kontuarem. Na widok przebranego za szlachcica zwiadowcy westchnęła, odepchnęła się od lady i wstała z wysokiego stołka.
– Co podać? – rzuciła od niechcenia.
– Nazwę miejsca, gdzie znajdę panią właścicielkę.
– Pani Eliza odbiera dostawę warzyw. Poczekasz ten kwadrans.
– Oczywiście.
– To co podać?
Chase przekrzywił głowę. Wydął wargi w zamyśleniu, rozplątał rzemyk sakiewki i rzucił na ladę drobną monetę.
– Herbatę.
Smakowała wybornie. Zwłaszcza po porannym załatwianiu spraw związanych z polowaniem. Okoliczności zmieniły się na jeszcze przyjemniejsze, kiedy młoda karczmarka pojawiła się w drzwiach, z lekkim nieładem na głowie i przybrudzonym fartuchem. Zauważając niespodziewanego gościa, rozpuściła włosy, ponownie spinając je klamrą. Podeszła do lady.
– Sia obsłużyła cię należycie? – Po przytaknięciu przez mężczyznę kontynuowała. – Bardzo dobrze. Nie spodziewałam się tak znamienitego gościa o tej porze.
– Plusy bycia szlachcicem bez zobowiązań. – Objął ją na powitanie. – Mogę przyjść później – rzucił zaczepnie, mając nadzieję na odrzucenie tej propozycji.
– Jeśli nie przeszkadza ci mój brudny fartuch, to zostań. Dostawa zakończona, a do największego ruchu jeszcze parę godzin.
– Fartuch można zdjąć – wymruczał jej do ucha.
– Muszę go przebrać, to prawda.
Eliza minęła zwiadowcę, posyłając mu prowokujące spojrzenie. Ten od razu załapał. Odepchnął się od lady i podążył za bujającą biodrami kobietą.
Spędzili miłe popołudnie, choć trwało ono dla nich niewiele ponad pół godziny. Eliza pierwsza podniosła się z łóżka, na powrót wciągając suknię, a także czysty fartuch, wygrzebany z dębowej skrzyni.
– Ktoś chce cię poznać – rzuciła przez ramię, kończąc sznurowanie kamizelki.
– Hmm? – mruknął tylko, podnosząc się do pozycji siedzącej.
– Zaraz go przyprowadzę. Ubierz się.
Przez głowę przemknęła mu niepokojąca myśl. Siedział bezbronny, wręcz nagi. Pewności co do tego, z kim tak naprawdę się widywał, też nie miał. Upewniwszy się, że Eliza wyszła na dobre, skoczył po koszulę i ubrał się w kilkanaście sekund. Ze sztyletem za pasem poczuł się odrobinę pewniej.
Nie musiał się aż tak spieszyć. Karczmarka powróciła po kwadransie, a wraz z nią przyszedł ogolony żołnierz z szeroką klatką piersiową i muskularnymi ramionami. Wielokrotnie złamany nos szpecił i tak już pokiereszowaną twarz. Po wybrakowanym mundurze dało się rozpoznać w nim gwardzistę z zamkowego garnizonu.
– Ian Pryce. Kapral piechoty z załogi zamku Discord. – Od razu podszedł do zwiadowcy, wymieniając z nim silny, męski uścisk.
– Chase, z Araluenu.
CZYTASZ
Zwiadowcy: Brud, smród i zwiadowcy trud
FanfictionZgorzkniały zwiadowca zostaje oddelegowany do nowego lenna, aby zastąpić przechodzącego na emeryturę staruszka. Po przybyciu na miejsce okazuje się, że czeka na niego zupełnie nowe, dużo bardziej skomplikowane zadanie. Aby odwrócić uwagę od nieszczę...