Nikt nie widział, jak Guy popołudniu dosiada konia i jedzie do Derby. Chciał pozostać niezauważony, potrzebował czasem chwili oddechu i samotności – szczególnie, jeśli chodziło o wizytę u Annie. Jak zawsze wziął ze sobą sakiewkę złota; nie planował zabawić tam długo, chciał tylko rzucić jej pieniędzmi i wyjść, wrócić do Nottingham, by w ramionach Anastazji spędzić kolejny, upojny wieczór. Tego właśnie potrzebował. Nie bardzo uśmiechało mu się, by jechać do Annie, ale powinność była dla niego priorytetem. Duma nakazywała mu, by opiekować się byłą kochanką i dzieckiem, które spłodził. Nie, nie umiał i nie chciał nazywać go synem. To było dla niego zbyt wiele. Jednak teraz, gdy zauważył Annie klęczącą przed chatką i trzymającą w dłoni lichy krzyżyk zrobiony z dwóch patyków, ogarnęło go dziwne uczucie. Czyżby coś się stało…?
- Annie! – zeskoczył z konia i podbiegł do niej.
Podniosła wzrok z niedowierzaniem, jakby nie spodziewała się, że go zobaczy.
- Sir Guy – jęknęła głosem pełnym cierpienia – Boże, dlaczego to na mnie spadło…
- Annie, spokojnie – przyklęknął obok niej – Co się stało? Gdzie Seth?
- Panie, on…
Z żałością wzniosła wzrok ku górze i podała Gisborne’owi krzyżyk. Rycerz patrzył na związane słomą patyki i przez chwilę nie wiedział, co myśleć. Wielkie łzy płynące po twarzy kobiety uświadomiły mu, że coś niedobrego musiało stać się z jego… jego dzieckiem. Pierwszy raz poczuł, że to małe stworzonko naprawdę było JEGO!
- Przestań płakać – powiedział, zniecierpliwiony – Mów, co się stało. Mów!
- Panie, nasz synek umarł – odparła cicho – Nie żyje…
Poczuł, jakby ktoś uderzył go w twarz. Słowa, które wypowiedziała, dźwięczały mu w głowie niczym nieznośny dzwon, którego niczym nie mógł uciszyć. Nie żyje… Nie żyje. Mały chłopiec, który niczemu nie był winien, który urodził się przypadkiem, wbrew woli swojego ojca, którego nawet nie chciał dotykać czy na niego patrzeć – nie żyje. Myślał, że znowu zobaczy go, usłyszy jego denerwujący płacz, krzyk, a tu martwa cisza. Dosłownie martwa… Guy poczuł dziwny ucisk w gardle. Nie rozumiał tego, przecież na co dzień był obyty ze śmiercią, sam ją nawet zadawał, a teraz okazuje się że dotknęło go to, że jakieś dziecko umarło. No i co z tego!? Setki dzieci umierają codziennie! Ale… nie każde było jego dzieckiem. Spojrzał bezradnie na Annie i poczuł ogromny żal.
- Powiedz mi – odezwał się w końcu, łapiąc ją za rękę – Jak to się stało?
- Chorował od kilku dni – łkała, nie patrząc mu w oczy – Wczoraj wieczorem… nie obudził się.
- Chorował? Dziewczyno, trzeba było posłać kogoś do Nottingham, poinformować mnie!
- Panie, nie chciałeś tego…
- Ale przysłałbym ci medyka!
- Medyk był, sąsiedzi zatroszczyli się o nas i pomagali, sprowadzili medyka ale powiedział, że jeśli nie poprawi się do wczorajszego popołudnia, Seth… - urwała, zanosząc się płaczem – Czym zawiniłam, panie!? Kochałam go, opiekowałam się, byłam z nim codziennie, a teraz Bóg zabrał mi go…
- Annie, nikt ci niczego nie zabrał! – Gisborne potrząsnął nią, nie wiedząc, jak ma się zachować.
- Odbierz mi życie, panie! – krzyknęła z żalem – Nie chcę już żyć! Zabij mnie i połóż obok mojego dziecka… Chcę do niego dołączyć…
Rzuciła mu się w ramiona, lamentując głośno. Guy z pewnym oporem otoczył ją ramieniem, podniósł z ziemi i wprowadził do chatki. Normalnie zostawiłby ją z hukiem i odjechał, ale… nie potrafił. Sam poczuł się okropnie przytłoczony śmiercią Setha. Nie znał tego dziecka, nie czuł z nim żadnej więzi i nigdy nie chciał, jednak teraz wszystko się odwróciło. Bądź co bądź, to był jego syn. Jego krew. Nie chciał go, nie kochał, ale teraz poczuł się, jakby jakaś część jego gdzieś odeszła.
CZYTASZ
Czarny Anioł
FanfictionOpowieść oparta na motywach serialu BBC "Robin Hood", gdzie w roli Guy'a of Gisborne - o którym traktuje tenże fanfik - występuje Richard Armitage. Opowieść nie ma na celu naruszenia praw autorskich. Powieść, mimo iż osadzona jest w realiach średnio...