9

274 14 6
                                    

Guy nie był człowiekiem, który miewał przeczucia. Cenił sobie twarde, niepodważalne fakty, a jednak tego poranka coś kazało mu opuścić przytuloną do niego Anastazję. Było mu z nią dobrze, uwielbiał jej kojącą bliskość, potrzebował jednak pomyśleć. Rozejrzeć się dookoła. Wstał i podszedł do okna. Ktoś siedział na zewnątrz, oparty o ścianę... Zaintrygowany Guy bezszelestnie odsunął się i wciągnął na siebie spodnie. Starając się nie zrobić hałasu, wyszedł przed dworek. Tak... nieudolni banici znowu w akcji. Przyklęknął przed pogrążonym we śnie przyjacielu Robin Hooda. Nie miał pojęcia, jak ten nieudacznik się nazywał, ale już napawał się swoim triumfem. Postukał go delikatnie w ramię, a gdy ten otworzył leniwie jedno oko, Guy gwałtownie przycisnął dłoń do jego ust, drugą ręką ściskając jego ramię. Widział przerażenie pomieszane ze zdumieniem w jego oczach.

- Myślałeś, że mnie oszukasz, leśny kmiocie? - uśmiechnął się jadowicie - O nie. Ale dla odmiany zapamiętasz mnie na całe życie...

Gisborne zamachnął się i uderzył go pięścią w twarz, tak mocno, że polała się krew. Uderzył go jeszcze z drugiej strony, przydusił, a w końcu szarpnął nim i podniósł go. Wykręcił mu ręce do tyłu i wprowadził do środka, gdzie chwycił linę i związał go.

- Jak się nazywasz? - syknął wściekle.

- Nie powiem... - jęknął Alan, plując krwią.

- JAK się nazywasz!? Mów, albo skrócę cię o głowę, i to zaraz!!!

- Robin zaraz...

- Robin zaraz zginie. Obiecuję ci to. Jak masz na imię, pytam po raz ostatni?

- Alan...

Guy pchnął go, tak że upadł z łoskotem na podłogę. Do izby natychmiast wbiegła wystraszona hałasem, owinięta jedynie pledem Anastazja.

- Guy! Co się stało?

- Nic - niedbale otarł usta dłonią - To leśne ścierwo czatowało pod oknem.

- Kim on jest?

- Jeden ze sługusów Robin Hooda. Śledził nas, najpewniej przygotowali zasadzkę.

- Nie ma żadnej zasadzki - odezwał się Alan - Wysłuchaj mnie...

- Nie słucham śmieci. Anastazjo, idź się ubrać, zaraz ruszamy do Nottingham.

- Ależ panie... Szeryf...

- Mamy coś, co poprawi mu humor - Guy uśmiechnął się ironicznie - Wesołą egzekucję na wieczór.

Gestem nakazał jej, by się oddaliła, a sam kopnął leżącego na podłodze Alana. Napawał się widokiem wroga kulącego się pod jego kopniakami. Jak mógł być tak głupi i siedzieć całą noc tuż pod jego nosem?

- Nie wierzę. Twój wspaniały Robin wystawił się na takie niebezpieczeństwo! Nadal bezgranicznie mu wierzysz?

- Jest moim przyjacielem - westchnął ciężko Alan - To, że tu jestem, to nasza wspólna decyzja.

- Wspólna? Dorośnij! Robin nie pozwala nikomu współdecydować. Jesteś tu, bo on tak chciał.

- Hej, nie rób ze mnie niewolnika! Nie chcę być zabawny, ale to samo można powiedzieć o tobie. Szeryf nie pozwala ci decydować.

Tego już Gisborne nie wytrzymał. Kopnął Alana tak mocno, że ten zwijał się z bólu, a sam Guy wściekły wyszedł do drugiego pomieszczenia. Najchętniej rozwaliłby wszystko dookoła. Jak ten śmieć mógł powiedzieć, że szeryf na coś mu nie pozwala? Jak śmiał porównywać się do niego? Był zwykłym banitą, a on - szanowanym rycerzem. Za takie słowa powinien od razu stracić głowę.

Czarny AniołOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz