Lily poznaje prawdę; Black
Lily jak powiedziała, tak zrobiła, więc już wieczorem mogliśmy ją zobaczyć w dormitorium chłopaków. Remus bardzo się denerwował i żadne słowa pocieszenia do niego nie docierały. Pomimo wielu prób uspokojenia Lunatyka, cały czas chodził w tę i spowrotem po pokoju.
-No więc? Co jest tak tajne, że nikt nie może tego usłyszeć? -Zaczęła Lily, stojąc na środku pomieszczenia. We trójkę siedzieliśmy jak na szpilkach, ponieważ przebywaliśmy ze zestresowanym Remim przez bite pięć godzin i jego zachowanie nam się udzieliło.
-Remus...
-Ekchem, tak. Eee... Lily, długo myślałem nad naszą dzisiejszą rozmową i musisz coś wiedzieć... -Zaczął. Po chwili wstał, a także my razem za nim. -Mam pewnien problem ii ja... Znamy się tyle lat i nadal nie wiem jak to odbierzesz... Ale chyba to już czas ii...
-Tak? -Lilianna patrzyła bystro na chłopaka, który nie mógł wydobyć z siebie słowa. "Te" rozmowy były dla niego trudne, nigdy nie wiedział jak dana osoba zareaguje. Innym Huncwotom nie musiał tego mówić, sami to odkryli i zaproponowali mu pomoc. -Remus, zrozumiem jeśli "to coś" jest dla ciebie trudne do powiedzenia...
-Nie, Lily. Teraz albo nigdy. Gdy miałem cztery lata, gdy była pełnia, do mojego pokoju wpadł wilkołak. -Zacisnął oczy, a ręce zacisnął w pięści. Przywołał przerażające wspomnienia, które zmieniły jego życie. Gdy prowadziliśmy poważne rozmowy, zawsze pytał się: "Jakby to było, gdybym był normalny? Gdyby w tamtą noc...". -No i tak się jakoś... Ugryzł mnie, no i ja teraz też...
Lily zdębiała, może jednak nie wiedziała o futerkowym problemie Remusa? Przez chwilę wpatrywali się w siebie, chłopak miał łzy w oczach, ale Ruda podeszła do niego i zamknęli się w szerokim, niedźwiedzim uścisku.
-Remi...Musisz zrozumieć, że jesteśmy przyjaciółmi i nie zostawię cię z tym samego. Ty pierwszy wyciągnąłeś do mnie pomocną dłoń i nigdy tego nie zapomnę. Przyjaciele są po to, aby sobie pomagać, tak czy nie?
-No tak. Dziękuję, Lily.
-No, super, kochacie się i w ogóle, ale wiecie, że nie byłbym sobą gdybym się o to nie zapytał. Wyjdziemy gdzieś w sobotę, Lily?
-Wow, to już nie: "Evans, umówisz się ze mną?".
-No tak się jakoś... To jak?
-Nie. Może... Kiedyś.
-No, to ja już spadam, bo mam jednak własne życie. -Powiedziałam i co prawda wiem, że zniszczyłam "ten" moment, ale NAPRAWDĘ musiałam szybko gdzieś iść. -No to pa!
*
W sowiarni nikogo nie było o tej porze, za 30 minut zaczynała się kolacja. Dziś rano dostałam list od rodziców, w którym pisali o mojej siostrze. Było z nią źle. Podobno jakaś mugolska, nieuleczalna nawet czarami, choroba. Nie byłam z nimi zżyta, ale to moja siostra. Czuję do niej zbyt dużą więź żeby się tym nie przejąć. Z listu taty, który dostałam tydzień wynikało, że trafiła do Munga, ale przeniesiono ją do jakiegoś mugolskiego szpitala.
Założyłam rękawicę na rękę i wystawiłam ją. Przyleciała do mnie szkolna sowa z brązowymi piórami.-Londyn, Ebury Street, dom z metalową sową na dachu. -Powiedziałam, gdy podałam sowie list, który napisałam zaraz z rana, od razu po dostaniu listu od rodziców. Sowa odleciała, a ja odwróciłam się z zamiarem wrócenia do wieży Gryffindoru.
-Proszę, proszę, Carter! Co taka zaskoczona?!
-Jesteś szalona, Black. -Odezwałam się, ale stałam jak słup. Przez ostatni rok nie miałam z nią styczności. Po chwili patrzenia na siebie, ruszyłam z zamiarem wyminięcia Bellatrix.
-Już chcesz iść?- Dziewczyna zatarasowała mi drogę, a gdy próbowałam ją wyminąć, cały czas naśladowała moje ruchy. -Dopiero przyszłam, Carter. Nie miałyśmy okazji do rozmowy...
-Ty chcesz rozmawiać? Czy ja dobrze słyszę?
-Oj, no wiesz, może nie POROZMAWIAĆ, ale wbić ci coś do głowy. -Zaśmiała się złowieszczo aż przeszły mnie ciarki. Zdecydowanie była najstraszniejszą dziewczyną w Hogwarcie.
-O-o czym? -Zająkałam się, czego nie miałam w zamiarach, bo pokazałam jak bardzo się jej boję.
-Zauważyłam, że inaczej patrzysz się na mojego kuzyna, tego zdrajcę. -Nie rozumiałam o co jej chodzi, przecież to tylko patrzenie. Poczyłam ucisk w gardle, spojrzałam w dół, ślizgonka groziła mi różdżką.
-Nie prawda.
Uspokój się, nie może poznać, że się boisz.
-Oj, widzę i słyszę więcej niż myślisz, dlatego... -Zniżyła głos. -Nie chciałabym być w twojej skórze, gdy będziesz chciała być dla niego kimś więcej.
Oatatnie słowa prawie wypluła.
-Co? O co ci chodzi?
-Nie chcemy niepotrzebnych ofiar, więc nie zbliżaj się do niego, bo pożałujesz.
-Co tu się dzieje?-McGonagall, uff.
-Nic, sorko, rozmowa znajomych. -Black objęła mnie ramieniem, przewyższała mnie o conajmniej dziesięć centymetrów. Wzdrgnęłam się na jej dotyk, w dodatku teraz trzymała różdżkę przy moim boku.
-Tak, tak. -Powiedziałam szybko, gdy Black dźgnęła mnie w żebro.
-Dobrze, zaraz cisza nocna, proszę się rozejść. -McGonagall patrzyła na nas czujnym wzrokiem. Wyrwałam się z uścisku czarnowłosej, ale gdy ona odeszła, profesor mnie zatrzymała. -Wszystko w porządku?
-Tak, dziękuję. -Wiedziała za co, tak mi się wydaje.
McGonagall jak zawsze była tam, gdzie była potrzebna. Nie wiem co by było, gdyby się nie pojawiła. O co chodziło Bellatrix? Przez ostatni miesiąc prawie ze sobą nie rozmawiamy. On przychodzi późno i w sumie widuję go tylko na śniadaniu. I wcale się na niego nie patrzę! Kiedy niby? Jak wychodzi z tymi dziewczynami na błonia? Nie wydaje mi się.
Cały czas rozglądałam się za niezrównoważoną Black, kto wie co jej wpadło do tej chorej bani? Może znów będzie chciała mi grozić? Na szczęście w tym roku kończy szkołę i już jej nie zobaczę. Mam nadzieję.
Uczesała by się chociaż.
________________________
CZYTASZ
Gryfonka|Syriusz Black
FanfictionOd zawsze wiedziałam, że Beauxbatons to nie miejsce dla mnie. Wszędzie lalunie, które tylko czekają aż się potkniesz (w większości, nie mówię, że wszystkie), aby później obrzucić cię łajnobombami. Na całe szczęście przeniesienie taty do Ministerstwa...