Po ataku na miasteczko zrobiło się niespokojnie. Syriusz wydawał się roztrzęsiony. Jego kuzynka była Śmierciożercą. Nie przepadali za sobą, ale to jego rodzina. Nie rozmawiałam z nim za często od tamtego czasu. Rano poszłam do Pokoju Wspólnego, który był pewny uczniów. Nie widziałam nigdzie Łapy, ale na kanapie siedział James. Podeszłam do niego.
-Jesteś animagiem. - Zapytałam, chociaż brzmiało to jak stwierdzenie.
-No jestem, a co? - James zaśmiał się, poprawiając okulary.
-Nauczysz mnie tego? Prooooszę. - Przybliżyłam się do Jamesa, który odsuwał się ode mnie.
-Noo mogę, ale nie przysuwaj się tak. Jeszcze Lilka pomyśli, że wiesz teges śmeges. - Nie mogę. Teges śmeges. Zaczęłam się z niego śmiać.
-Nikt by tak nie pomyślał! To co? Kiedy zaczynamy?
-Co ty taka niecierpliwa? Chodź ze mną. - James wstał, a po chwili ruszyłam za nim. Nie wiem, gdzie mnie prowadził. - Animagia nie jest łatwa, ale razem z chłopakami nam się udało. Dla Remiego i tylko dlatego. A ty czemu chcesz zostać animagiem?
-Też dlatego. Nie znamy się tak długo, ale zaakceptowałam ten "futerkowy problem". Chcę z wami być podczas pełni.
-To niebezpieczne, Lunio się nie zgodzi.
-Wiem, ale nie obchodzi mnie to. Zrobię dla was wszystko. - Powiedziałam, a James zaprowadził mnie do sali na piątym piętrze. Rozejrzałam się. Musiała być od dawna nieużywana.
-Tu może być. - Powiedział i zamknął drzwi. Popatrzył chwilę na mnie. Nie często widywałam go poważnego. - To nie jest zabawa, okej? Nie możesz się poddać, jeśli po miesięcu ci nie wyjdzie.
-Wiem.
-Okej. Skup się na byciu zwierzęciem.
-Jakim?
-Żadnym konkretnym. - Powiedział to i zamknął oczy. Po chwili na jego miejscu stał jeleń.
-Wow. - Znów pojawił się James. To było niesamowite! Też tak chcę!
-Widzisz? Musisz to poczuć, to mrowienie i przyjemne uczucie. To naprawdę wspaniałe uczucie. Spróbuj.
-Um, dobra. - Skupiłam się. Chcę być zwierzęciem, chcę być zwierzęciem. Zmieniam ręce w łapy... I nic. Nic się nie stało. Jeszcze raz, skup się.
-W końcu ci się uda, musisz tylko ćwiczyć codziennie. - James podszedł do mnie po jakiś dziesięciu minutach. - Wracajmy, bo nie przeżyję bez widoku tych rudych loków!
-Haha, Jamie, zakochałeś się po uszy! - To wspaniałe widzieć ich razem, chociaż nadal nie są parą. Jeszcze nie są, ale to się zmieni. Tylko Jamie musi się zmienić...
*
Siedzieliśmy na kolacji w naszym stałym gronie. Chłopcy się wygłupiali, robiąc sobie żarty. Lily rozmawiała z Ann o wakacjach. Już niedługo wakacje, jak ten czas szybko leci. Pamiętam jak pierwszy raz przekroczyłam mury tego zamku.
-Niedługo ostatni mecz. Ostateczna walka o Puchar Quidditcha. - Zaczął Remus znad gazety. Było już po pełni w tym miesięcu, więc wyglądał na bardziej wypoczętego. - Zamierzacie coś specjalnego?
-Jasne! Utrzemy nosa tym Wężom, a Puchar będzie nasz. - Powiedział Łapa, uśmiechając się podstępnie. Już ja znam ten jego uśmieszek.
-Mamy już przyjętą taktykę. Ślizgoni się po tym nie pozbierają. Podasz mi pasztecik, Mary?
-Jaaasne. - Powiedziałam powoli, sięgając po jedzenie. James zaczął znowu mnie inaczej nazywać. Nie bardzo lubię to imię, ale niech mu będzie. To chyba jakaś bardziej Brytyjska wersja od Meredih.
-Jak to, Mer podzieliła się pasztecikiem? Z tobą???
-Aha, za mną. Bo widzisz, Łapciu, to jest prawdziwa przyjaźń. Dzielenie się jedzeniem. Ty nigdy się ze mną nie dzielisz. - James ułożył usta w podkówkę i wziął gryza pasztecika dyniowego. - To est smu-tnę.
-I ty się dziwisz, że nikt cię nie lubi! - Syriusz zaczął się z niego śmiać i ja też nie mogłam powstrzymać uśmiechu. James z pełną buzią opluł trochę stołu.
-Bo mnie wszyscy kochają, prawda? - Spojrzał na nas, a ja już nie mogłam powstrzymać śmiechu. Odwróciłam wzrok od Rogacza. - No wiecie co? Remus? No ej! Lilka, ty mnie kochasz!
-Miłością bym tego nie nazwała. - Powiedziała Lily i wróciła do rozmowy z Ann.
-Jesteś żałosny.
James posmutniał, gdy Syriusz to powiedział. Szarooki udawał, że między nami wszystko okej, ale nawet nie spojrzał na mnie. Spojrzałam na Petera obok mnie. Jadł już drugi deser.
CZYTASZ
Gryfonka|Syriusz Black
FanfictionOd zawsze wiedziałam, że Beauxbatons to nie miejsce dla mnie. Wszędzie lalunie, które tylko czekają aż się potkniesz (w większości, nie mówię, że wszystkie), aby później obrzucić cię łajnobombami. Na całe szczęście przeniesienie taty do Ministerstwa...