20 Drzwi

131 5 5
                                    

Przez ostatnie trzy dni zachowywaliśmy jakby nic się nie zmieniło. O naszym związku wiedzieli tylko ci, który widzieli całe zajście. Byłam szczęśliwa jak nigdy, ale kłopoty zaczynały się właśnie w tym momencie.
Śmierciożercy zaatakowali wioskę niebezpiecznie blisko Hogsmeade. Zmieniło się to, że wioskę zamieszkiwali czarodzieje, dużo czarodzieji mugolskiej krwi. Ofiar śmiertelnych było piętnaście, a w tym czworo dzieci. Śmierciożercy jeszcze się tak nie zachowywali, a Dumbledore chodził jakiś struty przez kilka dni. Nikt nie mógł przewidzieć kolejnego ruchu Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Nagłówki Proroka Codziennego wyglądały prawie tak samo przez ostatnie kilka dni:
"Sam Wiesz Kto powraca jeszcze bardziej niebezpieczny."
"Śmierciożercy atakują!"
"Jak ochronić rodzinę przed SAM WIESZ KIM?"
"CZY HOGWART NADAL JEST BEZPIECZNY?"
"Następny cel- HOGSMEAD."

Każda strona została zalana informacjami na temat potencjalnych śmierciożerców i domysłów na temat ich kolejnego ataku.

Mniej więcej tydzień temu Peter został wypisany ze Skrzydła Szpitalnego, więc przestałam być aż tak częstym wizytorem dormitorium chłopaków. Nie ufałam mu, bo prawie wcale się nie odzywał, a jak już to robił to odpowiadał chamsko. Zauważyłam, że tylko mi. Przy Syriuszu płaszczył się i udawał głupiego.
Była osiemnasta, gdy przechadzałam się Hogwarcie. Zaczęlam od pierwszego piętra, lochy oczywiście ominęłam, bo wiedziałam, że spotkanie przyszłych śmierciojadów było nieuniknione. Był weekend, więc mogłam sobie pozwolić na długi spacer. Sama. No cóż, czasami towarzyszyli mi inni uczniowie, którzy podążali w tym samym kierunku. Przy klasie do transmutacji na pierwszym piętrze (dziwnym sposobem co jakiś czas zmieniała ona swoje położenie), spotkałam Patricka- okazało się, że mamy całkiem sporo wspólnego. Jego rodzina od strony ojca pochodzi z Francji! Obiecałam sobie, że zapytam się taty czy zna niejakiego Rossa Januat (ojca Patricka). Z samym chłopakiem musiałam się pożegnać przy wejsciu na drugie piętro, ponieważ był umówiony z jakąś dziewczyną. Pożegnałam go i sama zaczęłam eksplorować piętro.
Rozmyślałam o Syriuszu przez długi czas. Bardzo chciałam móc go przytulić i spędzić z nim czas. Oczywiście spotykaliśmy się w Pokoju Wspólnym- zostawaliśmy chwilę dłużej, a także w jeden dzień mieliśmy wolne od zajęć o tej samej godzinie. Nie wydaje mi się, żeby tyle wystarczało. Czułam się dziwnie, uważając na innych uczniów, którzy mogli nas przyłapać. Syriusz z resztą też, ale gdy mu wytłumaczyłam, trochę się rozluźnił i powiedział, że się postara.
Zatrzymałam się. Patrzyłam na ogromne drzwi. Wyglądały na stare, nie wyróżniały się niczym szczególnym.

Postanowiłam wejść, nie wiedziałam, że drzwi były tu wcześniej. Pokój nie był duży, ściany koloru nieba, sufit biały, a na nim zawieszony był żyrandol z kryształów, taki jak w naszym dormitorium. Wystrój pomieszczenia przypominał mi salon w moim domu. Na jednej ścianie był kominek, a nad lustro. Przy nim była szara kanapa z mnóstwem poduszek, a po bokach znajdowały się fotele w tym samym kolorze.

Przystanęłam, nie rozglądając się za bardzo.
Co...? 
Nie mogłam uwierzyć, skąd takie miejsce wzięło się w Hogwarcie?
Wyszłam, zapamiętując położenie pokoju.
Przyjdę tu jutro.

Oczywiście wróciłam z samego rana. Oglądałam się za dużymi, drewnianymi  drzwiami, ale nigdzie ich nie było. Przeszłam cały korytarz i nic! Co do cholery?
Pognałam na śniadanie. Przy stole siedział już Remus, więc postanowiłam podzielić się z nim tą informacją.

-Hej, Remus. Jak się czujesz?

-Cześć. -Westchnął głęboko. - Bywało lepiej. A ty?

-Hmm, właściwie trudno mi to opisać. No bo wiesz, wczoraj jak byłam na spacerze zauważyłam drzwi. -Urwałam na chwilę, żeby wziąć kilka tostów.

-Wow, to musiały być jakieś odlotowe, skoro mi o tym opowiadasz. -Zaśmiał się. Naprawdę nie wyglądał najlepiej, był blady, przydługie włosy zasłaniały mu włosy. Na talerzu miał nadal nietkniętą kanapkę z pasztecikiem dyniowym. Pił dużo wody.

-Ha ha, ale naprawdę były odlotowe. Weszłam, a w środku, normalnie, był mój salon! -Za dużo gestykuluję. Ugryzłam kawałek tosta.

-W sensie: twój salon?

-No mwie nje?-Powiedziałam z pełną buzią. Ale byłam podekscytowana tym znaleziskiem.

-Nie widziałem twojego domu, ale słyszałem, że w Hogwarcie jest takie miejsce, które pojawia się, gdy naprawdę czegoś chcesz. Taka legenda jak Komnata Tajemnic.

-W każdej legendzie...-Zaczęłam mówić, ale Remi mi przerwał.

-Tak, tak, wiem.

-Pójdę tam jeszcze raz i jak znajdę to powiem reszcie. Jeszcze zobaczysz.

Śniadanie dokończyliśmy w ciszy. Gdy wychodziłam podeszła do mnie McGonagall.

-Dzień dobry, profesor McGonagall. - Powiedziałam i miałam się nawet zapytać:"Jak leci?". Powstrzymał mnie jej srogi wyraz twarzy.

-Dyrektor cię wzywa. Hasło to landrynki.

-Co się stało? Cze...

-Och, to nie czas i miejsce na pogawędkę! Natychmiast skieruj się na drugie piętro.
Odeszła szybkim krokiem, miała naprawdę kocie ruchy.

Po jakiś piecu minutach byłam na miejscu, trochę wahałam się, ale gargulec był wyjątkowo niemiły.

-Podajesz to hasło? Nie mam całego dnia, dziewczyno.

-Co jak co, ale jesteś posągiem, nie? Landrynki. -Kamienna chimera odsunęła się ukazując schody, po których już za chwilę miałam wejść. Dlaczego mam przeczucie, że to złe wieści?

___________________

Gryfonka|Syriusz BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz