4. Isabella

4K 94 2
                                    


- Więc jesteśmy, teraz wejdziemy do budynku i pojedziemy na sto trzecie piętro do mojego gabinetu, wezmę dokumenty i możemy iść na spotkanie.
- Cholera James, powinnam tu być?- głos mi się zaczął trząść.
- Musisz podpisać dokumenty Isabello. - powiedział surowym głosem.- Jest coś jeszcze...
- Kolejny pakt z diabłem? - prychnęłam śmiechem.
-Nie. Chcę żebyś wiedziała że w firmie jestem surowym skurwysynem, jeżeli trzeba dążę po trupach do celu, a jeżeli coś lub ktoś mi się nie podoba to wypierdala.
- Czyli jednak to nie plotki o zimnym i cholernie bezwzględnym szefie?
- Nie wiem ile słyszałaś ale myśle że tak. Ale chce żebyś wiedziała że prywatnie taki nie jestem.
-Nie?!- wybuchłam śmiechem.- czy ty siebie słyszysz James?
- Zmieniłem się Isa. - słychać było ziarnko wstydu w jego głosie. - Nie będę Cie traktować jak śmiecia.
- Jeszcze zobaczymy. - odpadłam wychodząc z auta.
Moim oczom ujrzał się ogromny napis nad wejściem ,,International finance centre in NYC".
- Nie za długa ta nazwa?
- Przynajmniej przyciąga ludzi, lepsza taka niż krótka ale z dupy- popatrzył na mnie z lekkim uśmiechem na twarzy.- przyzwyczaisz się.

Weszliśmy do środka, mina mojego męża od razu zrobiła się poważna i surowa. Po naszym wejściu, w firmie od razu zrobiło się ponuro, zawiało wręcz chłodem. Wszystkie rozmowy ucichły. Było tylko słychać ciche ,,Dzień dobry, panie Solares" od pracowników. James nie odpowiedział tylko od razu pociągnął mnie w stronę wind, weszliśmy do jednej z nich, oprócz nas w środku była jeszcze jakaś staruszka która wysiadła na piątym piętrze, obstawiam że poszła zanieść drugie śniadanie swojej wnuczce.
- Złap mnie pod ramie, dla pozoru.
- Oczywiście...- wymamrotałam przez zęby.
-Coś się nie podoba?- skarcił mnie wzrokiem.
Nic nie odpowiedziałam, tylko wykonałam jego polecenie. Drzwi od windy otworzyły się, a James przejechał językiem po lewym policzku.
- Dzień dobry! - wykrzyczała młoda blondynka która siedziała za marmurowym ,,biurkiem"? Wyglądała jak sekretarka a zarazem recepcjonistka, w sumie na jedno wychodzi. A po chuj ja się martwię? Jestem nowa w tym świecie, nawet nie wiem czym dokładnie zajmuje się mój mąż.
- Czy dobry to się okaże, Amelio. - zmierzył ją wzrokiem, nawet nie zatrzymał się na dekolcie. - Czy wszyscy już są?
-Tak panie Solares, czekają na państwo w...
- Wiem gdzie czekają Amelio, nie jestem tu pierwszy raz. - Przewrócił oczami i poprowadził nas do gabinetu.

Stanęliśmy przed dużymi czarnymi drzwiami, James przyłożył kartę a wrota się otworzyły, gabinet był zachowany w czarnym odcieniu, po lewo była czarna kanapa i stolik, na wprost duże czarne biurko z drewna, za którym była panorama na Nowy Jork. Standardowo za biurkiem ciemny fotel, a przed biurkiem dwa fotele. Po prawej stronie były jeszcze regały i szafki na dokumenty.
-Wezmę tylko dokumenty i idziemy.- Trzasnął drzwiami i poszedł w stronę biurka.
- W zarządzie siedzą takie same gbury jak ty?- zaśmiałam się ironicznie.
- Jest pare skurwysynów którzy uważają że kobiety są stworzone tylko do garów, więc na nich uważaj, standardowo flirciarze, osoby które chcą się podlizać za wszelką cenę i inni. Mimo wszystko uważam że mnie nikt nie przebije. - puścił mi oczko.
- Mam się coś odzywać? - nie chciałam mu więcej dogryzać bo wiedziałam, że po wejściu do sali konferencyjnej, humor mu się wystarczająco zjebie.
-Możesz, nie musisz. Nie wiesz nic o tym interesie więc lepiej nie zaczynaj, w razie czego będę odpowiadał za Ciebie. W domu najwyżej zapoznam Cię z kilkoma sprawami. - Pokiwałam tylko na znak że rozumiem.

Gdy tylko weszliśmy do sali, wszyscy się podnieśli.
- Dzień dobry panie Solares!- wszyscy mówili to drżącym się głosem, jakby wszedł tu jakiś pieprzony mafiosa albo gorzej.
- Siadajcie.- Zmierzył ich surowo wzrokiem. - Zanim zaczniemy, chciałbym wam kogoś przedstawić. - pokazał na mnie, i wszystkie oczy wbiły się wprost we mnie. - To moja żona, Isabella, od niedawna Isabella Solares. - oddech mi zwolnił, miałam wrażenie że zaraz padnę jak kłoda. - Od dzisiaj w jej rękach jest też los mojej, naszej firmy, oddałem żonie czterdzieści procent swoich udziałów. - Przyciągnął mnie do swojego boku.
- Panie Sola...
- Zamknij się Carriet. - James przerwał mu i rzucił suche spojrzenie. To jeden z tej grupy biznesmenów co myśli że kobiety są tylko do rodzenia bachorów.
- Ale...
- Nie ma kurwa żadnego ale!- warknął.
Wszystkie siedzące tu kobiety patrzyły się to na mnie to na Jamesa, oczy prawie wypadły im z orbit jak tylko usłyszały słowo żona, ich wzrok mówił że nie przeżyje tu jednego dnia.
- Ktoś ma jeszcze coś cennego do powiedzenia? Nie? To dobrze, bo nie mam zamiaru się z wami pierdolić, a teraz zaczynamy. - Solares odsunął mi miejsce właściciela firmy-prezesa, a sam usiadł na ,,zwykłym miejscu".
-James,- odezwał się Thomas.- zabezpieczenia zostały wzmocnione, serwery mają większa ochronę niż kiedykolwiek, nawet CSI takich nie ma. Na twój prywatny laptop, również zostały nałożone różne hasła bezpieczeństwa. Niestety co za tym idzie, to grube pieniądze.
- O jakiej kwocie mówimy?- wychrypiał James.
- Dwieście pięćdziesiąt milionów dolarów. - prawie zachłysnęłam się powietrzem. Dwieście pięćdziesiąt MILIONÓW dolarów?! Nie umiałam nawet sobie wyobrazić takiej kwoty.
- Nie ma problemu.- rzucił bez namysłu. W sumie racja, to James Solares, jego stać na wszystko. - Wiadomo kto to zrobił?
-Jeszcze nie, James.
-Dla Ciebie panie James, Victorio.- skarcił ją.
- Oczywiście, przepraszam.
- Czyli rozumiem że to wszystko. A więc możecie wracać do swoich obowiązków. - Podniósł się z krzesła a ja zaraz za nim.
-Właściwie ja mam pytanie, do pani Solares.
- Nie dzisiaj Liam, jesteśmy zmęczeni i chcemy spędzić trochę czasu razem, myśle że rozumiesz. - Uniósł brew do góry.
-Oczywiście, zatem do widzenia.
-Do widzenia! - krzyknęłam zanim mąż pociągnął mnie za sobą.
- Jutro musisz tu ze mną przyjść Iso.
-Po co? Ja też mam swoje zajęcia.
- Musisz, to znaczy musisz. Studia zaczynają Ci się dopiero za dwa miesiące, a teraz jesteś mi potrzebna tutaj.
- Mam grać idealną żonkę, co?
-Tak. A jeżeli... - wtrąciłam się.
- A jeżeli nie to mnie ukażesz panie Prezesie? Proszę bardzo, zobaczymy kto jest silniejszy.
- Ah tak? Taka cwana jesteś kotku? - zaczął się zbliżać w moją stronę.
- Tylko spróbuj Solares, a dostaniesz taki...- mężczyzna przerzucił mnie przez ramie. - James! Mam sukienkę dupku! - wzrok osób z sali konferencyjnej przeniósł się na nas, to jak patrzyły na nas niektóre kobiety, to był istny raj dla mnie. To ja teraz nosiłam obrączkę na palcu a nie one.
- Nie ruszaj się kochanie, bo tylko pogorszysz swoją sytuacje. - obciągnął mi sukienkę i klepnął w pośladek. Mina Victorii była po prostu bezcenna.
- Przypominam Ci kochanie, że za nami są osoby z zarządu! - wykrzyczałam zwisając głową w dół.
- Mam ich w dupie, to oni tańczą jak im zagram. - weszliśmy do windy i zjechaliśmy na odpowiednie piętro.
- Nie jedziemy do domu?
-Najpierw muszę ukarać niegrzeczną dziewczynkę. - zaśmiał się gardłowo.
- James, to jest firma.
- Moja, nasza firma. Nie musimy się przejmować innymi. - posadził mnie na biurku i poszedł przekręcić zamek w drzwiach.
- Ile stażystek tu pieprzyłeś? A może sekretarek, zwykłych pracowniczek?
- Zaskoczę Cię mała, ale ani jednej. To że mój ojciec to dziwkarz, nie znaczy że jestem taki sam jak on.
-Wielki biznesmen, nie pieprzył żadnej kobiety? Nieprawdopodobne. - wymruczałam mu do ucha. - Nie jedna ślini się na twój widok.
- Żadna nawet nie zrobiła mi loda. Jedyna kobieta z którą spałem to moja była dziewczyna i moja żonka.
- Mmm, romantycznie. - zaśmiałam się. - A teraz co? Będę tak siedzieć na tym biurku?
- O nie, nie. Niegrzeczna dziewczynka musi dostać nauczkę.

LoverOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz