6. Isabella

3.8K 85 2
                                    

Ubrałam eleganckie spodnie w kolorze kremowym, oraz top na krótki rękaw, w tym samym odcieniu. Pomalowałam się delikatnie: korektor, podkład, puder, maskara do pomalowania rzęs, błyszczyk i żel do ułożenia brwi. Dla dopełnienia założyłam złotą bransoletkę, i związałam włosy w luźny kok, pozwalając aby dwa pasma opadały mi na twarz z przodu.

-Jestem gotowa! - krzyknęłam z łazienki.
-Ja też. - mężczyzna zapiął ostatnie guziki czarnej koszuli, i zawiązał krawat.
- Czarny krawat lepszy.- zmierzyłam go wzrokiem.
-Tak uważasz? Myślałem że ten...
-Czarny.- popatrzyłam na jego odbicie w lustrze.
-A więc czarny. - James obrócił się i pewnym krokiem poszedł do garderoby.
-Pamiętaj o marynarce! - wykrzyczałam wychodząc z łazienki.
- A ty o torebce, marudo.- zaśmiał się gardłowo.
-Jasne, fiucie. - posłałam mu buziaka w powietrzu.

***

-Chcesz usiąść na moim miejscu za biurkiem?- spytał gdy weszliśmy do gabinetu.
-Myślałam że nie lubisz gdy ktoś tam siada.
-To prawda, ale zrobię wyjątek.
-Nie będę zajmowała twojego miejsca Panie.
- Więc siadaj na dupie tutaj. - wskazał na fotel który znajdywał się przed biurkiem.
- Co mam robić?- zajęłam swoje miejsce przed biurkiem.
- Podpisz się na tych papierach, i sprawdź czy nie ma literówek. - rzucił przede mnie stertę papierów.
-Przecież to mi zajmie cały dzień! - skrzywiłam się.- Całą wieczność! Nie ponosi Cię za bardzo Panie prezesie?!
-Taka uroda pracy u mnie w firmie, kochanie.- pocałował mnie w czoło i zajął swoje miejsce.

Robota papierkowa zajęła mi pięć godzin, była już 14:47. Jedyna dwudziesto minutowa przerwa, to była na sushi, które przyniosła Zoe. No właśnie Zoe... była wysoką blondynką przed trzydziestką, ubraną w sukienkę do połowy uda w odcieniu czerwieni. Na nogach miała dwunasto centymetrowe czerwone szpilki, wyglądały jak szpilki za piętnaście tysięcy. Nie zdziwiłabym się gdyby tyle kosztowały, stać ją, w końcu jest asystentką głównego prezesa, szefa wszystkich szefów.

- Podejdziesz Isabello? - z transu papierkowej roboty, wyrwał mnie znajomy głos mężczyzny.
-Ym, tak, jasne.- stanęłam przed fotelem na którym siedział mężczyzna. - Czego dusza pragnie?
-Hmm...w sumie to, niczego. - James wciągnął mnie na kolana a ja usiadłam na nim okrakiem.
-Hahah, nie tak prędko Solares.
-Nie?- składał mi czułe pocałunki na szyi.
-Nie. - próbowałam już wstać, ale on przyciągnął mnie do siebie i zacisnął dłonie na mojej tali.
-Nigdzie Cię nie puszczę kochana. - oblizał dolną wargę.
Poczułam dziwne uczucie w brzuchu, przeszły mnie zimne ale przyjemne ciarki, dzieliło nas tylko ubranie, chciałam go już pocałować ale drzwi do gabinetu się otworzyły.

-Oj, przepraszam, ale to ważne Jamesie. - Zoe weszła nam do gabinetu, na jej twarzy widniał uśmiech zwycięstwa.
- Pan Prezes jest obecnie zajęty. - Zmierzyłam ją wzrokiem, i posłałam diabelski uśmiech.
-James stawia prace na pierwszym miejscu, Isabello. Dlatego nie wtrącaj się i zejdź mu z kolan.

Rozchyliłam lekko usta, i po chwili je zamknęłam, o nie, ja sobie nie pozwolę na takie traktowanie, nie ma, kurwa, mowy. Przez chwile byłam w lekkim szoku, ale przypomniałam sobie że jestem żoną najpotężniejszego faceta na świecie.
- Po pierwsze Pani Solares, a jeżeli tak bardzo Cię to boli to wystarczy Pani Isabello, po drugie James to też nie twój kolega kochanie, nie pozwalaj sobie na za dużo, bo mogę Cie stąd wyjebać jednym ruchem.
A teraz wypieprzaj z tego gabinetu i przyjdź za pół godziny jak musisz. - Zacisnęłam ręce na barkach męża z nerwów.
James zaśmiał się pod nosem, i spojrzał na Zoe wzrokiem jakby chciał ją zabić.
-Jamesie, nic z tym nie zrobisz?! Widzisz jak ta...
- Jeżeli moja żona coś powie, to tak ma być, jeżeli jeszcze raz podniesiesz na nią głos, lub ją obrazisz, to będziemy rozmawiać inaczej. - zacisnął szczękę. - I oh... Panie Prezesie, Zoe. Pilnuj się.
Wyraz twarzy kobiety, mówił więcej niż tysiąc słów, szczęka jej opadła, a oczy prawie wyszły z oczodołów. Po chwili zamknęła usta i ułożyła w cienką linie. Jej oczy mówiły że chce mnie zabić. Biedna czuła się zagrożona, ups, już jest. James jest mój, i tylko mój, a ja nie mam zamiaru się nim dzielić. Może łączy nas tylko umowa naszych rodzin, i kawałek papieru że jesteśmy małżeństwem, ale nie zmienia to faktu, że to mój mąż. A jak na złość ja zaczynam coś do niego czuć.

***
-Podobało mi się, jak zachowałaś się w firmie. - powiedział wychodząc z auta. - W końcu ktoś ją doprowadzi do porządku.
- Wiesz że możesz zrobić to Ty?
- Chyba wole jeżeli ktoś mnie wyręcza. Kotku. - oblizał usta patrząc na mój biust.
-Na co się patrzysz? Zboczeniec- prychnęłam.
-Sam nie wiem tu nic nie ma.- zaśmiał się kpiąco.
- Ty jebany...- nie zdążyłam dokończyć bo drzwi od windy się rozsunęły, a pod naszym mieszkaniem stali jego rodzice. Szkoda, rękę miałam gotową aby mu strzelić z liścia.
- Widzę że się świetnie dogadujecie.- zaśmiał się Bryson.
- Oczywiście tatku.- James złapał mnie za pośladek i mocno ścisnął. Otworzyłam mocniej oczy, bo nie wierzyłam, że zrobił to przy własnych rodzicach.
- Czy Ciebie już do reszty pojebało, James?! - krzyknęłam mu prosto w twarz.
-Oh tak, właśnie w ten sposób wczoraj krzyczałaś moje imię, gdy pieprzyłem Cię na biurku. - kącik jego ust poszedł ku kurze.
Moja twarz zrobiła się cała czerwona, stary Solares patrzył się to na mnie, to na swojego syna, a jego matka udawała że nic nie słyszy i patrzyła się w podłogę.
-Robi się coraz ciekawiej widzę.- Bryson poklepał syna po plecach. - możemy kontynuować przy herbatce, co wy na to?
- Bryson!
-Spokojnie żonko, my też...
- Brosonie, wystarczy!- Octavia nie wytrzymała i wybuchła. - Przepraszam Isabello, nie potrzebnie przyjechaliśmy.
-Nic się nie stało. - posłałam jej ciepły uśmiech. - w końcu muszę być dobrą żonką. - przewróciłam oczami.
***
- Będziemy się już zbierać, Isabello zechcesz odprowadzić nas do drzwi? - Stary Solares podniósł się z krzesła.
-Oczywiście.- wymamrotałam niepewnie.
-Brysonie...- westchnęła Octavia.
-Chcę tylko aby nasza Synowa, nas odprowadziła.
-Pamiętaj jutro przyjść na spotkanie, Ojcze.- James przejechał językiem po środkowej części policzka.

-Isabello, wiem że ta sytuacja nie jest dla Ciebie łatwa, ale wierze, że przyzwyczaicie się do siebie z Jamesem. Zawsze możesz mieć kochanków.- uśmiechnął się lekko.
-Łatwo powiedzieć, jak samemu jest się w szczęśliwym małżeństwie. - ton miałam cholernie pyskaty.
Widziałam minę teściowej po moich słowach, jednak chyba nie było u nich kolorowo.
- No nic, to my już pójdziemy.- objął talie swojej żony ramieniem. - A to coś na rozluźnienie atmosfery. - Mężczyzna wyciągnął w moją stronę torebkę z białym proszkiem.
-Kokaina?!- słowa same wypadły mi z ust.
-Amfetamina. - chrząknął. - Wiesz, tak na ciężki okres. - Posłał mi ostatni uśmiech i wyszedł wraz z żoną zamykając za sobą drzwi.

***
- Wiedziałeś że twój ojciec ma narkotyki?- spytałam męża, przykrywając się kołdrą.
-Ta, sam kiedyś brałem.- nie był zadowolony z tego faktu.
-Długo?- spytałam niepewnie.
- Tylko dwa razy spróbowałem, ale błagam, nie bierz tego świństwa. - brzmiał na zdenerwowanego i zmartwionego.
-Spokojnie, nie mam zamiaru brać amfy, ani żadnego innego gówna. - uśmiechnęłam się lekko.
-Oh, i może nie bądź taka nerwowa panno Solares?- zaśmiał się lekko pod nosem.
- Jestem przed okresem, więc radzę mnie nie wkurzać.
-Postaram się, abyś była wystarczająco wkurwiana moich ego.
-Zaraz wylądujesz na kanapie, dupku.
-To mój apartament, Smith.
-Ooo, czy to oznacza że niedługo...
-Nie, nie będzie rozwodu.
-A zatem dobranoc.- pokazałam mu środkowy palec i odwróciłam się tyłem.
-Isabello?
-Jeżeli to coś ważnego, to może poczekać do rana.- mruknęłam.
-Więc uznam że nie jest to ważne.- chrząknął. - za dwa tygodnie lecimy do Monte Carlo.
-Będziesz grał w pokera? - zaśmiałam się kpiąco.
- A żebyś wiedziała że tak, księżniczko. A tym czasem, dobranoc.

LoverOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz