-Tak tato, jutro już będziemy w Alpach. - powiedziałem do telefonu.
-My z matką przyjedziemy już dziś wieczorem, czy wysłałeś już choinkę? - wyczuwałem ogrooomną chęć w jego głosie, związaną z przyjazdem do domku w górach.
-Tak, jutro o dziesiątej rano powinna już być, więc gdy tylko przyjedziemy Isa zajmie się ozdabianiem jej.
-Nie wolisz wynająć kogoś do tego? - chrząknął.
-Isabella cieszy się z takich małych rzeczy, jeżeli jej to nie przeszkadza, to po co kogoś zatrudniać?
-Ojciec nie potrafił jej wychować...- zaczął. - zaczynam mieć wątpliwości co do tego kontraktu. - zaśmiał się po drugiej stronie.
-I tak nie jest już ważny. - rozłączyłem się bo miałem dość już tego pieprzenia.
W tej samej chwili co rzuciłem telefon na blat w kuchni, usłyszałem otwieranie drzwi do domu.
-Wróciłam! - krzyknęła rzucając torebkę na komodę.
-I jak babskie ploteczki? - wziąłem kwiaty które kupiłem jej dzisiaj rano, i poszedłem w jej stronę.
-Ohh, obie tego potrzebowałyśmy. - zachichotała i stanęła na palcach aby pocałować mnie czule w usta.
-To dla ciebie kochanie. - wyciągnąłem zza siebie bukiet czerwonych róż.
Kobieta uśmiechnęła się szeroko i mnie przytuliła, ścisnęła mnie tak mocno że prawie oczy mi wypadły.
Skubana ma siłę.
-Dziękuje!- wzięła je ode mnie i pobiegła w stronę kuchni aby wyjąć wazon na bukiet kwiatów.-Nie chcę aby moja jazda na nartach skończyła się tak, jak sześć lat temu. - przeglądała się w lustrze, jak wygląda w kombinezonie narciarskim sprzed dziesięciu lat. - Złamałam nogę spadając z samej góry na dół. - wyrzuciła ręce w górę. - To cud że przeżyłam! - wykrzyczała w moją stronę.
-Spadłaś ze stoku dla dzieci, on miał z piętnaście metrów, debilko. - pokręciłem z rozbawieniem głową.
-Ale mnie popchnąłeś! - wbiła palec w mój tors. - Musiałam przestać tańczyć przez Ciebie! Kto wie, może być teraz tańczyła gdzieś w Paryżu?! - złączyła usta w cienką linie.
-Nie przesadzaj. - wstałem i podeszłem do szafy, aby wyjąc jakieś ciepłe ciuchy. - I tak byś była moja. - zaśmiałem się diabelsko i oblizałem flirciarsko usta.
-Przed tym bym nie uciekła. - zdjęła z siebie kombinezon i zapakowała do trzeciej już walizki, należącej do niej.
-Źle ci chyba nie jest? - spojrzałem na nią w lustrze.
-Nie wyobrażam sobie lepszego życia, James. - uśmiechnęła się i poszła pod prysznic.-Najchętniej zostałbym w domu. - odniosłem brudny talerz do zmywarki. - Czekają nas cudowne święta w gronie naszych rodziców. - przewróciłem oczami i poszedłem zanieść bagaże do auta.
Od wczoraj Isabella zachowuje się jakoś inaczej, może pokłóciła się z El, i po prostu nie chce o tym rozmawiać. A może jest przytłoczona tym wyjazdem i słuchaniem głupich komentarzy mojego i jej ojca. Nasze matki nigdy im się nie postawiły, mój ojciec był za bardzo wybuchowy i agresywny w stosunku do mojej matki, a ojciec Isabelli potrafił ją uderzyć gdy podważyła jego zdanie. Moja żona nigdy nie skarżyła się na przemoc domową, bała się. Dobrze wiem że sama oberwała i to nie raz, choćby za źle posprzątany dom.***
-Dzieci! - z domu wybiegła matka Isabelli.
-Mamo!- podbiegła do niej i mocno przytuliła. - Jak się czujesz?
-Choroba postępuje, ale mam nadzieje że został mi jeszcze chociaż rok. - uśmiechnęła się smutno.
-Mogę załatwić Ci najlepszego lekarza w Stanach, nawet na świecie, tylko powiedz. - w jej brązowych oczach pojawiły się łzy.
-Nie, nie ma już dla mnie ratunku skarbie. - wzięła córkę za rękę i wprowadziła do domu.Poczułem dziwny ciężar na sercu, wiedziałem że gdy kobieta odejdzie z tego świata, Isa nie będzie mogła się pozbierać przed dłuższy czas. Po śmierci Veronici, zastąpiła jej przyjaciółkę. A teraz...teraz sama umiera. Rok temu gdy trafiła do szpitala z wysoką gorączką i bólem brzucha, okazało się że ma przerzuty. Lekarze dawali jej dwa miesiące ale żyje nadal, może postawili mylną diagnozę.
Niestety ale mylili się tylko w tym, ile czasu jej zostało.

CZYTASZ
Lover
Любовные романыDwoje ludzi, którzy nienawidzili się od lat, muszą się teraz pobrać. Dwudziestoletnia Isabella, musi wyjść za cztery lata starszego od niej mężczyznę, cholernie przystojnego biznesmena, ale też najzimniejszego człowieka w całym imperium... James Sol...