18. James

2.1K 52 0
                                    

-Tak tato, jutro już będziemy w Alpach. - powiedziałem do telefonu.
-My z matką przyjedziemy już dziś wieczorem, czy wysłałeś już choinkę? - wyczuwałem ogrooomną chęć w jego głosie, związaną z przyjazdem do domku w górach.
-Tak, jutro o dziesiątej rano powinna już być, więc gdy tylko przyjedziemy Isa zajmie się ozdabianiem jej.
-Nie wolisz wynająć kogoś do tego? - chrząknął.
-Isabella cieszy się z takich małych rzeczy, jeżeli jej to nie przeszkadza, to po co kogoś zatrudniać?
-Ojciec nie potrafił jej wychować...- zaczął. - zaczynam mieć wątpliwości co do tego kontraktu. - zaśmiał się po drugiej stronie.
-I tak nie jest już ważny. - rozłączyłem się bo miałem dość już tego pieprzenia.
W tej samej chwili co rzuciłem telefon na blat w kuchni, usłyszałem otwieranie drzwi do domu.
-Wróciłam! - krzyknęła rzucając torebkę na komodę.
-I jak babskie ploteczki? - wziąłem kwiaty które kupiłem jej dzisiaj rano, i poszedłem w jej stronę.
-Ohh, obie tego potrzebowałyśmy. - zachichotała i stanęła na palcach aby pocałować mnie czule w usta.
-To dla ciebie kochanie. - wyciągnąłem zza siebie bukiet czerwonych róż.
Kobieta uśmiechnęła się szeroko i mnie przytuliła, ścisnęła mnie tak mocno że prawie oczy mi wypadły.
Skubana ma siłę.
-Dziękuje!- wzięła je ode mnie i pobiegła w stronę kuchni aby wyjąć wazon na bukiet kwiatów.

-Nie chcę aby moja jazda na nartach skończyła się tak, jak sześć lat temu. - przeglądała się w lustrze, jak wygląda w kombinezonie narciarskim sprzed dziesięciu lat. - Złamałam nogę spadając z samej góry na dół. - wyrzuciła ręce w górę. - To cud że przeżyłam! - wykrzyczała w moją stronę.
-Spadłaś ze stoku dla dzieci, on miał z piętnaście metrów, debilko. - pokręciłem z rozbawieniem głową.
-Ale mnie popchnąłeś! - wbiła palec w mój tors. - Musiałam przestać tańczyć przez Ciebie! Kto wie, może być teraz tańczyła gdzieś w Paryżu?! - złączyła usta w cienką linie.
-Nie przesadzaj. - wstałem i podeszłem do szafy, aby wyjąc jakieś ciepłe ciuchy. - I tak byś była moja. - zaśmiałem się diabelsko i oblizałem flirciarsko usta.
-Przed tym bym nie uciekła. - zdjęła z siebie kombinezon i zapakowała do trzeciej już walizki, należącej do niej.
-Źle ci chyba nie jest? - spojrzałem na nią w lustrze.
-Nie wyobrażam sobie lepszego życia, James. - uśmiechnęła się i poszła pod prysznic.

-Najchętniej zostałbym w domu. - odniosłem brudny talerz do zmywarki. - Czekają nas cudowne święta w gronie naszych rodziców. - przewróciłem oczami i poszedłem zanieść bagaże do auta.
Od wczoraj Isabella zachowuje się jakoś inaczej, może pokłóciła się z El, i po prostu nie chce o tym rozmawiać. A może jest przytłoczona tym wyjazdem i słuchaniem głupich komentarzy mojego i jej ojca. Nasze matki nigdy im się nie postawiły, mój ojciec był za bardzo wybuchowy i agresywny w stosunku do mojej matki, a ojciec Isabelli potrafił ją uderzyć gdy podważyła jego zdanie. Moja żona nigdy nie skarżyła się na przemoc domową, bała się. Dobrze wiem że sama oberwała i to nie raz, choćby za źle posprzątany dom.

***

-Dzieci! - z domu wybiegła matka Isabelli.
-Mamo!- podbiegła do niej i mocno przytuliła. - Jak się czujesz?
-Choroba postępuje, ale mam nadzieje że został mi jeszcze chociaż rok. - uśmiechnęła się smutno.
-Mogę załatwić Ci najlepszego lekarza w Stanach, nawet na świecie, tylko powiedz. - w jej brązowych oczach pojawiły się łzy.
-Nie, nie ma już dla mnie ratunku skarbie. - wzięła córkę za rękę i wprowadziła do domu.

Poczułem dziwny ciężar na sercu, wiedziałem że gdy kobieta odejdzie z tego świata, Isa nie będzie mogła się pozbierać przed dłuższy czas. Po śmierci Veronici, zastąpiła jej przyjaciółkę. A teraz...teraz sama umiera. Rok temu gdy trafiła do szpitala z wysoką gorączką i bólem brzucha, okazało się że ma przerzuty. Lekarze dawali jej dwa miesiące ale żyje nadal, może postawili mylną diagnozę.

Niestety ale mylili się tylko w tym, ile czasu jej zostało.

LoverOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz