rozdział pięćdziesiąty pierwszy

333 21 1
                                    

Istnieją chwilę, kiedy cały świat wydaje się niemalże martwy na swe otoczenie, pozostając płynnie w otępiałych sercach.

-Pani? - Ciemnowłosa Omega odwróciła się szybko, ku przybyłej kobiecie, wyraźnie zaskoczona, iż ta pozwoliła ujawnić swe imię, jednakże Wooyoung pogrążył swój umysł w szoku.

Nie był to pierwszy Bóg, który napotkał na swej drodze, rujnując niemalże cały jego dotychczasowy świat. Niegdyś to, co wydawało się tak nieprawdopodobne, lub nawet, że martwe, teraz z dnia na dzień przekonywało go o swej obecności istnienia. Jedyne co mu pozostało, to radować się, iż to Jongho, jako półbóg przedstawił się pierwszy, pozwalając mu zakosztować smaku prawdy, nieco przed tym, jak został zmuszony wpaść nią w całości.

Jednakże kobieta przed nim, Freja, nie wydawała się nawet odrobinę podobna do poznanego w dniach wcześniejszych boga, zważywszy, jak niosła za sobą ukojenie jego duszy. To tak, jakby każde zmartwienie przestało grać rolę. Niemalże oszałamiające.

-W porządku, Hwasa - Uśmiechnęła się do łuczniczki, a jej ciało zniosło za sobą wszelkie zło i niedolę - Powinnyśmy im podziękować, zamiast pragnąć ich śmierci - Wyznała swobodnie z czystym wyrafinowaniem w swym głosie, nim ugięła swe ciało w niskim, majestatycznym pokłonie.

Dwie ostałe postacie zdjęły swój kaptur. Pierwszą znów była kobieta o brunatnych włosach i jasnej cerze, nieco wyższa od pozostałych swych towarzyszek, to jej ciało zostało rozcięte w lekkim nadszarpnięciu. Po przedziwniej jej stronie stał za to mężczyzna, znacznie wyższy, choć wciąż mniejszy od Wooyounga. Jego włosy skradały dwukolorowe odcienie, od góry zaciągając jasnym blondem, gdy obcięty krótko dół błyszczał nocną czernią.

Podążając za Bogiem u ich boku, czwórka ukłoniła się równo z lekkim wytwornością w wypełnianiu woli.

-A teraz, czy mogłabym go zobaczyć? - Spytała Freja i choć nie zdradzając szczegółów, Wooyoung doskonale wiedział, iż pragnęła sprawdzić na jego szczeniaka. Chłopiec odwrócił się lekko, wciąż sceptyczny, czy jego partner nie zostanie zaatakowany, nim pozwolił, aby ich spojrzenia skrzyżowały się w rozumie.

-Idź po niego - Szepnął starszy, unosząc zdrową dłoń, by delikatnie i czule otrzeć policzek swojego kochanka z niewielkiego zabrudzenia. Chłopiec nie był pewien, czy opuszczenie boku Sana byłoby dobrym wyborem. Mężczyzna nie wyglądał najlepiej, pokryty grubymi kroplami zmęczonego potu i oczami ciemnymi ze znużonego zamglenia. Nie wydawał się nawet stabilny, chwiejąc się na różne strony wraz z podmuchami wiatru - Poradzę sobie, kruszynko - Zapewnił, delikatnie popychając dzieciaka w kierunku chaty, gdy sam pozostał zatracony w swym bólu.

Wooyoung niemalże pobiegł pospiesznie ku drzwiom, czując strach i nienawiść do samego siebie, iż pozostawił swojego maluszka niemalże samego, bez prawdziwej opieki. Dlatego też odetchnął ciężko z ulgą, kiedy dostrzegł niewielkie zawiniątko, kokoszące się w swym miejscu i desperacko wymachujące drobnymi, pulchnymi rączkami w poszukiwaniu czegoś, co mógłby uchwycić.

Chwycił delikatnie maluszka w swe objęcia, uśmiechając się, kiedy ten delikatnie owinął swoje malutkie paluszki w jego koszuli, z łanimi oczami wlepionymi wprost w niego z taką nadzieją i szczerym uwielbieniem, iż miał ochotę łkać.

-Przepraszam, skarbie. Już jestem - Obiecał ciepło, uśmiechając się do chłopca, nim skinął głową do stojącego w napięciu Wilka, chwaląc go cicho za wszelkie trudy. Westchnął ze szczęśliwym grymasem, widząc, jak szczeniak domaga się jedzenia - Nie teraz, kochanie. Kiedy już będziemy bezpieczni, pozwolę ci najeść się do woli - Zapewnił, niemalże oszołomiony, gdy chłopiec niemalże wyrozumiale spojrzał swymi ciemnymi oczkami, odpuszczając sobie dalszych próśb.

Son of war // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz