LUCY
Czuję lekki dotyk na twarzy i od razu się budzę. Tuż przy swojej twarzy widzę jego twarz. Uśmiecha się czego nie rozumiem, a tak właściwie już dawno przestałam go rozumieć.
- Wstałaś. Świetnie przed nami pracowity dzień.
Nie wiem czego mogę się po tych słowach spodziewać, ale jedno jest pewne. To mi się na pewno nie spodoba.
- No ubieraj się i czekam na ciebie na dole. Drogę już znasz, także się nie zgubisz.
Wyszedł, ale tym razem nie zamknął drzwi. To może być szansa dla mnie. Dopiero teraz zauważyłam, że nie mam już na sobie tej sukienki z wczoraj. Teraz mam tylko na sobie jakąś za dużą koszulkę. Musiał mnie przebrać. On na pewno nie jest normalny i musze uważać na każdym kroku. Szybko otwieram szafę z nadzieją, że znajdę tam coś wygodnego, ale ta szafa przypomina szafę jakieś laleczki. Wszystko w odcieniach różu i żadnych spodni. To przecież nawet do mnie nie pasuję. Znał mnie przecież trochę, a doskonale wiedział, że wręcz nienawidzę nosić wszelkiego typu sukienek. Nie mając wyboru sięgam po najprostszą sukienkę. Niestety była ona różowa jak wszystkie inne, ale za o nie była taka bardzo krótka. Uchyliłam cicho drzwi mając nadzieję, że na korytarzu nikogo nie ma. Usłyszałam tylko ciszę. Owszem pamiętam wczorajszą drogę na dół, ale nie zamierzałam tam iść. Znajdę stąd wyjście. Przecież musi jakieś być. Szłam jak najciszej mogłam i w końcu zobaczyłam drzwi, które powinny mi pomóc wyjść z tego miejsca. Już prawie udało mi się, ale w ostatnim momencie poczułam szarpnięcie za ramię. Spodziewałam się, że to Martin mógł mnie przyłapać na ucieczce, ale ku mojemu zdziwieniu był to ten przeklęty zdrajca. Czyli Grayson cały czas tutaj jest. Czy on nie ma własnego życia, że ciągle tutaj przesiaduję?
- A ty gdzie się wybierasz?
- Co cię to obchodzi? Puść mnie i lepiej udawaj, że teraz mnie nie zauważyłeś. Każdy pójdzie w swoją stronę.
- Nawet sobie tak nie żartuj. Lepiej udawaj, że się zgubiłaś. Inaczej nie chciałbym być w twojej skórze.
Po tych słowach zaciągnął mnie w kierunku, w którym nie zamierzałam nawet iść. Czekał tam i był zdzwiony kiedy zobaczył swojego pomocnika ze mną.
- Szefie Lucy się chyba trochę zgubiła, ale na szczęście trafiła na mnie.
- Zostaw nas.
Jaki posłuchany. Dosłownie chwila i już go nie było. Za to Martin powoli do mnie podchodził. Naprawdę czuję strach. Kiedy myślałam, że go znam okazało się, że mnie okłamywał. Nie znam go teraz i nie wiem co siedzi mu w głowie.
- Naprawdę się zgubiłaś?
- Tak. Nie spodziewałam się, że ten dom jest taki wielki.
Musi mi uwierzyć. Teraz się okażę czy nadaję się na aktorkę.
- Oh spokojnie na pewno się przyzwyczaisz. Chodź najpierw coś zjemy.
Znowu stół pełen jedzenia. Pewnie znowu coś tam dodał.
- Nie jestem głodna.
- Jak to? Przecież musisz jeść! Bądź poważna!
Znowu te jego zmiany nastroju.
- Dobrze zjem.
Niczym ręką odjął. Jego złość od razu przeszła. Teraz mam pewność, że on jest jakiś chory.
- Świetnie. To na co masz ochotę?
***
To nie było normalne. Nagle wpadł do mojego pokoju i wcisnął mi w dłonie białą sukienkę, która kazał mi założyć co było dziwne, bo niby po co miałabym to zakładać?
- Po co mi to dajesz?
- Jak to po co? Skarbie musimy zacząć od nowa dlatego też weźmiemy ślub. Urzędnik niedługo przyjedzie.
- Zwariowałeś! Chyba umknęło ci kilka rzeczy. Po pierwsze jestem już mężatką i to twojego brata!
- Nawet o nim nie wspominaj! Przez niego musiałem się do tego posunąć!
Wtedy uderzył mnie w twarz. Nie wiedziałam co się dzieję, ale potem poczułam zimną podłogę i mój policzek, który oberwał.
-Lucy...
- Nie dotykaj mnie. Naprawdę nie widzisz tego, że tylko robisz mi krzywdę?
- Ja nie chciałem naprawdę, ale ty mnie tak zdenerwowałaś.
- Nie usprawiedliwiaj się.
- Masz racje nie muszę, dlatego ubieraj się i ruszaj na dół. Nie będę wiecznie na ciebie czekał.
Przecież on będzie w stanie mnie nawet zabić, jeśli coś nie pójdzie po jego myśli. Nie mając wyboru zakładam tą sukienkę. Nic nie mogę na razie zrobić. Jedyna nadzieja w tym urzędniku. Znów ten jego uśmiech, którego szczerze nienawidzę.
- Nie musisz tego robić. Zastanów się jeszcze.
- Nad czym się tutaj zastanawiać. W końcu będziemy razem.
- Nie będziecie.
Te słowa jednak nie padają od naszej dwójki. Znam ten głos doskonale. To Paul. Znalazł mnie. Ulżyło mi naprawdę. Jednak nie na długo. Kiedy do Martina dotarło, że jest tutaj jego brat wpadł w szał. Działał tak szybko, że nawet się nie zorientowałam co się dzieję. Złapał ze stołu nóż, którym zaczął mi grozić. Nie mogłam się nawet ruszyć, bo przy swoim boku czułam to ostrze.
- I przyszedł, a właściwie przyjechał twój rycerz. Szkoda, że na marne.
- Odłóż lepiej ten nóż. Zrobisz znowu coś czego możesz żałować. Twój pomocnik już jest w drodze na komisariat, a cały dom jest otoczony. Nie uda ci się uciec.
- Nie odbierzesz mi jej, ale skoro nie będzie moja też nie będzie twoja.
Wtedy odsunął ode mnie to ostrze, ale tylko po to by wbić mi je w brzuch. To tak zabolało. Nie sądziłam, że jest do tego zdolny. Poczułam, jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa i upadam na ziemie, ale on nadal mnie nie puścił tylko razem ze mną upadł.
- Teraz i on umrze.
Nie mogę pozwolić, żeby skrzywdził Paula. Już wystraczająco wycierpiał. Nóż, który w dalszym ciągu we mnie tkwił musiał się na coś przydać. Wyciągam go i szybkim ruchem wbiłam w klatkę piersiową. Od razu upada, a ja czuję się coraz gorzej. Paul tutaj jest i na szczęście żywy. Nic mu nie grozi.
- Lucy skarbie...
- Musiałam to zrobić. On chciał cię zabić. Nie mogłam na to pozwolić. Proszę opiekuj się Davidem.
- Spokojnie. Nie przemęczaj się. Lekarze tutaj zaraz będą i ci pomogą tylko nie zamykaj oczu. Kocham cię.
- Paul... też cię kocham i opiekuj się nim...
- Lucy! Nie zamykaj oczu!
CZYTASZ
Jeden wieczór
RomanceLucy to zwykła studentka, która pomaga rodzinie jak może. Niestety wobec niej pewne plany ma jej wykładowca 36-letni Paul. Ona daje mu jasno do zrozumienia, że nie chce mieć z nim nic wspólnego. Jeden wieczór może zdarzyć się tylko i aż tyle. Lucy...