Rozdział 20

2.1K 94 10
                                    

Chcąc nie chcąc, na następny dzień musiałam iść do szkoły, żeby znów nie mierzyć się z wściekłą matką.

Na samą myśl, że miałam tam siedzieć tyle godzin, w dodatku z bolącym brzuchem i świadomością, że najpewniej zobaczę tam tych, przez których narobiłam sobie tyle kłopotów, chciało mi się wymiotować.

Zwłaszcza, że wczoraj z powodu furii mamy, nawet nie miałam odwagi samodzielnie poszukać telefonu w torbie od Jamesa.

A zatem musiałam pogodzić się z brakiem muzyki, która może choć trochę poprawiłaby mi humor.

Choć zapewne tylko by go pogorszył, bo pewnie słuchałabym w kółko jednej i tej samej piosenki.

Nightmare.

Żyłam w koszmarze. W koszmarze, z którego niezwykle mocno chciałam się wyrwać. Ale wyrwać... tak, żeby już nic nie musieć i nic nie czuć.

Idąc wiaduktem nad obwodnicą, mimowolnie zatrzymałam się i spojrzałam w dół na odległość dzielącą mnie do ziemi.

Czasem przejechał jakiś samochód, ale z racji wczesnej pory, nie było ich wcale tak dużo.

Złapałam się poręczy, a w głowie pojawiła się myśl, żeby... tylko zobaczyć, jakby to było odrobinę się przechylić... Poczuć adrenalinę w żyłach, a potem się cofnąć.

Zrezygnowałam z tego jednak, po czym szybko poszłam dalej.

Otoczyłam się ramionami, żeby wolniej tracić ciepło i jakoś mimowolnie zaczęłam myśleć o tym całym DDlg.

Po tym jak w domu Jamesa znalazłam o tym książki, na moją wirtualną półkę trafiło kilka opowiadań w tym klimacie.

Nie do końca potrafiłam się przed sobą do tego przyznać, ale niezwykle podobało mi się to...

Relacja, w której ona wcielała się w córeczkę, a on Tatusia wydawała mi się nawet dość urocza.

Choć najgorsze były te głupie kary i nie zawsze lubiłam jak je przedstawiano.

Choć czasem samą mocną karę, broniła obecność długiego i czułego aftercare.

Znów poczułam w oczach łzy.

Kiedy byłam mniejsza, oszukiwałam się, że pewnego razu spodobam się jakiemuś przystojnemu, bogatemu facetowi, który zabierze mnie od matki i zamieni moje życie w raj...

I coraz częściej... zamiast wściekłości... Dominował żal, że zamiast docenić determinację - pozorną, jak się okazało - Jamesa i spróbować się dogadać, próbowałam zrobić wszysyko, żeby mnie porzucił.

Ale wtedy byłam zła, że zaczął ode mnie wymagać i... po ludzku się bałam.

Zwłaszcza, po tym, co najlepszego zrobiłam tamtej nocy.

Co prawda, to on wtedy powiedział: ,,Stop". Ale mimo to, z tyłu głowy wciąż miałam to, że mogło zależeć mu jedynie na tym, pomimo tego, co mówił następnego dnia.

Przecież z pewnością był po trzydziestce, a faceci lubili młodsze.

Znów gryzłam się z myślami, rozdrapując rany, które nawet nie zaczęły się goić, gdy nagle niepostrzeżenie stanęłam na jakimś śliskim miejscu i przewróciłam się jak długa.

Poczułam intensywny ból w kostce oraz kolanie, nie wspominając o tym, który czułam w rękach, którymi chciałam bronić się przed upadkiem.

Przez kilka chwil leżałam w bezruchu, czując jak ból promieniował coraz mocniej, a twarz marzła od śniegu, w który byłam wtulona.

Było mi już obojętne, co się stanie. Chciałam tam umrzeć, ale szybko i bezboleśnie.

Jednak wbrew temu, czego oczekiwałam, śmierć nie nadeszła, a chłód stał się nie do zniesienia, więc spróbowałam się podnieść.

Noga zareagowała kolejną dawką bólu. Chwyciłam ją skostniałymi rękami i od razu zrobiło mi się lepiej.

Podwinęłam zatem spodnie i natarłam kostkę śniegiem, po czym zmusiłam się, żeby dalej iść do szkoły.

***
Wyglądałam jak siedem nieszczęść. W dodatku noga bolała coraz mocniej, zmuszając mnie tym samym do kuśtykania.

Miałam jedynie nadzieję, że nikt nie będzie ode mnie niczego chciał i wszyscy się odczepią, ale to byłoby zbyt piękne.

- Rodzice tak cię urządzili? - Uniosła pytająco brew, przy czym opatrzyła mnie uważnym wzrokiem.

- Nie. Sama się tak urządziłam. Wywaliłam się na lodzie - mruknęłam na odczepnego.

Naprawdę nie miałam ochoty z nikim rozmawiać.

- Cholernie głupio wyszło. Moi starzy zamrozili mi kieszonkowe i postawili wakacje pod znakiem zapytania. - Opuściła głowę. - Nie wspominam o szlabanie na wszystko. Są wściekli. A ty? Masz strasznie przechlapane? - zapytała, na co od razu wymiękłam.

- Muszę do toalety. Zaraz wrócę - rzuciłam, idąc prędko w kierunku łazienki, gdzie zaraz zamknęłam się w kabinie.

Znów pod powiekami zaczęły zbierać się łzy, więc zaczęłam szczypać się po rannym udzie, żeby je jakoś powstrzymać, skoro ból w kostce nie wystarczał.

- On nie jest wart twoich łez - powiedziałam do siebie, ale ani trochę nie przekonałam siebie do tych słów.

***
Wracałam do domu, kroczek za kroczkiem, ale już prawie nie mogłam ustać na lewej nodze, która ewidentnie spuchła.

Tylko na moment zastanowiłam się, jak zachowałby się James.

W pierwszej myśli, przyszło mi do głowy, że wziąłby mnie na ręce jak pannę młodą i zająłby się mną najlepiej jak potrafi... ale szybko pojawiła się druga myśl, mówiąca, że pewnie stwierdziłby, że na to zasłużyłam.

Z racji, że nigdzie się nie spieszyłam, bo wcale nie miałam przjemności przebywać z Christine, która pewnie zbiłaby mnie za to, że rozwaliłam sobie kostkę, to kuśtykałam wolno, wybierając okrężną drogę, dygocząc z powodu przeraźliwego zimna.

Właśnie przez to nienawidziłam zimy. Lato było dużo fajniejsze, bo nie musiałam zamarzać, uważać na lód, a nawet samochody, które ślizgały się nawet na samym śniegu.

Minusem były jedynie wakacje... a to nie dlatego, że tęskniłam za szkołą, tylko dlatego, że byłam zmuszona, mimowolnie spędzać więcej czasu z matką.

Ledwie przekroczyłam próg domu, gdy zobaczyłam mamę, siedzącą w kuchni.

- Gdzieś ty była?! - Zaczęła od razu.

Znów pojawiła się we mnie fala szoku,  bo jakoś dotychczas miała to kompletnie w poważaniu, ale najwyraźniej drażniłam ją jak nigdy dotąd.

- Co ty sobie wyobrażasz?! Gdzie ty się włuczysz?! - Krzyczała, ale zaraz chwyciła telefon i zadzwoniła do kogoś. - Jest już - rzuciła tylko, a potem od razu się rozłączyła.

Już miałam pójść do siebie, gdy mnid zatrzymała.

- Zaczynasz ostro przeginać! Byłaś w szkole?! Do której masz lekcje?! A która jest godzina?! Jesteś fioletowa?! Chcesz dostać zapalenia płuc?!

Znów krzyczała. Nawet poniekąd byłam pod wrażeniem, że miała w sobie resztki instynktu macierzyńskieho i choć trochę się martwiła.

Szkoda, że zamiast przyjrzeć się, że ledwie stałam na nogach, objąć mnie i powiedzieć: "Martwiłam się, czemu tak długo cię nie było, skarbie?";  potrafiła tylko krzyczeć.

Już miałam pójść do siebie, skryć się pod kołdrą oraz dać odpocząć nodze, ale wtedy drzwi frontowe otworzyły się, więc odwróciłam się w ich stronę.

Momentalnie zabrakło mi tchu, a serce zaczęło bić szybciej, gdy tylko moje spojrzenie, skrzyżowało się z boleściwym spojrzeniem Jamesa.

Mów mi ,,Tatusiu"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz