Rozdział XXV

186 19 2
                                    

- Nigdy nie dajesz za wygraną? - zapytał nieco sarkastycznie , zabierając ode mnie swoje ostrze, muskając przy tym moją rękę wnętrzem swojej pobliźnionej dłoni.

- A żebyś wiedział - powiedziałam z uśmiechem i tak samo jak on schowałam swoją broń do pochwy.

Ilyr odpowiedział uśmiechem na mój uśmiech, by za chwilę rozłożył lekko skrzydła i spojrzał w dal. Podeszłam bliżej niego stając obok , nie zaczepiając go skrzydłami, które kilka chwil wcześniej znalazły się za momi plecami i tak samo jak on je rozłożyłam. Poczułam przyjemny powiew wiatru, który lekko je muskał swoimi powiewami, próbując przy tym zachęcić mnie do wzlecenia w górę i pozwolenia aby te podmuchy prowadziły moje skrzydła daleko w chmury.

- Jesteś pewna że chcesz usłyszeć tą historię? - zapytał w pewnym momencie, zwracając przy tym moją uwagę, ale kiedy na niego spojrzałam, nie dostrzegłam już wcześniejszego uśmiechu, zamiast niego ja jego twarzy zastałam ten charakterystyczny nieodgadniony wyraz.

- Jeżeli sam chcesz mi ją opowiedzieć to tak - odparłam mu spoglądając na zanikające już gwiazdy - Jeżeli nie to zrozumiem

Mimo że spoglądałam w kapletnie innym kierunku, czułam na sobie wzrok stojącego obok Pieśniarza Cieni. Za kilka kolejnych minut, zwróciłam swój wzrok w tamtą stronę i napotkałam jego ciemne tęczówki, tym razem nie odwrócił wzroku, dalej mnie obserwował. Czułam że gdzieś w głębi siebie rozważa to czy by napewno opowiedzieć mi swoją historię, lub przyznać się do czegoś innego. Po minięciu kolejnej już chwili pokiwał głową i rozciągnął swoje skrzydła. Z jego ust wyrwało się ciche, melancholijne westchnienie, a po chwili zaczął swoją opowieść.

- Znajome jest Ci określenie czarna owca? - zapytał a ja pokiwałam głową, oczekując jego dalszej wypowiedzi - W takim razie mnie można za kogoś takiego uznać...

Przez cały czas kiedy opowiadał, posyłałam mu i posyłam krótkie spojrzenia. Rozumiałam to, rozumiem jak czuje się ktoś kto uważany jest za odmieńca lub obrzutka, nie spotkałam się nigdy z nazwaniem kogoś benkartem ale wiedziałam że to też nie jest przyjemne uczucie. Przyznam szczerze że spodziewałam się tego że historia Pieśniarza Cieni będzie ciężka, ale nie spodziewałam się że będzie aż tak zawiła i trudna. Zamyśliłam się na chwilę i dopiero po upłynięciu kolejnych kilku minut, zoriętowałam się że mówiący wcześniej fae nie skończył jescze swojej opowieści.

-... Podczas wojny rozdzieliliśmy się i straciliśmy ze sobą jakikolwiek kontakt. Zaczęliśmy się szukać, co zajęło nam naprawdę wiele czasu. Właściwie to znalezienie Kasjana zajęło mi i Rhysowi najdłużej, bo ten przepadł jak kamień w wodę. Jednak koniec końców go odnaleźliśmy i zaczęliśmy szukać ciebie - powiedział i spojrzał mi w oczy z taką intensywnością jakby chciał wyjawić mi jescze wiele więcej rzeczy niż miał to zrobić w tej chwili - Ale po trzech miesiącach zrezygnowaliśmy, coś podpowiadało nam że już nie żyjesz.

- A ja byłam w tedy nie przytomna - mruknęłam bardziej do siebie niż do niego, ale wyraz twarzy Azriela zdradzał to że i on usłyszał moje słowa

- W każdym razie - chrząknął po tym jak przez chwilę zatrzymywał na mnie wzrok, podążając w stronę dalej pogrążonego we śnie miasta - Przez jakiś czas było dobrze, żyliśmy w pokoju, skryci przed światem. Jednak jak sama wiesz taka sielanka nigdy nie trwa długo, no i przyszła Amarantha.

- A jak to naprawdę z nią było? - zapytałam zaintrygowana

- W jaki sposób zniewoliła Rhysa? - spytał niemal czytając mi w myślach, pokiwałam głową a ciemnowłosy Ilyr znów westchnął - Przywołała do siebie wszystkich książąt i zniewoliła. A Rhys chcąc ją odciągnąć jak najdalej od nas musiał zacząć grać w jej grę. Poświęcając się dla nas i niedając znaku życia przez pięćdziesiąt lat. - w tamtym momencie nie poznałam Azriela, w tej chwili nie chował się za obojętnymi uczuciami, pozwolił sobie pokazać mi to jak bardzo go to bolało. A ja widząc to, poczułam jak moje serce na chwilę staje w miejscu i woła do umysłu aby ten pozwolił wykonać jakiś ruch by dodać mu otuchy - Przez pięćdziesiąt lat my żyliśmy ukryci przed światem, kiedy on dawał tej wiedźmie się wykorzystywać. A my tak po prostu siedzelismy tutaj niemając niczego innego do roboty. Bezradnie czekając aż on albo ktoś inny spróboje się jej postawić.

Kończąc to zdanie Pieśniarz Cieni zrobił kilka kroków do przodu, podchodząc bliżej bariery dachu, na której oparł swoje dłonie, a cienie które już swobodnie wirowały obok niego, zafalowały. Przez kilka chwil stał w ciszy, odwrócony do mnie tyłem, jakby czekając co powiem, ale ja jak nazazie nie zdołałam wydusić z siebie jakiegokolwiek słowa. Jedyne co zrobiłam to podeszłam kilka kroków i stanęłam obok niego, dalej będąc nieco w tyle, a moje skrzydła zanikły.

- Nie zdajesz sobie nawet sprawy ile razy prawie dolatywałem do granicy bariery, chcąc przez nią przelecieć, by się do niego dostać i uratować, ale ostatecznie, mimo wielu prób, zawsze zawracałem i wracałem tu, przez cały czas żałując tego że nie mogę zrobić nic co by mu pomogło. - rzucił schylając głowę, a ja w tamtej chwili zrozumiałam że on mówiąc mi swoją historię, odsłonił też swoją drugą stronę.

- Każde z was to przeżyło - wykrztusiłam w końcu i położyłam rękę na jego ramieniu, czując jak na ten gest, jego ciało lekko się spięło, by dopiero po chwili się lekko rozluźniło - Wy byliście bezradni a on musiał was ochraniać. Pilnować się aby was nie wydać. Martwić się o to czy aby napewno jego zaklęcie zadziałało. Albo czy Amarantha na pewno mu ufa. Takie zdarzenia najczęściej pokazują to jak bardzo wam na sobie nawzajem zależy, martwiliście się o niego a on o was. A teraz mimo wszystko dalej będziecie sobie to wypominać, dlatego że to zostawiło wam rany , nie cielesne a duchowe.

Azriel nie odpowiedział mi, a jedynie odwrócił głowę w moim kierunku, spoglądając na mnie za opadającej mu lekko na twarz, ciemnej grzywki. Po kilku chwilach takiej wymiany naszego wzroku, zabrałam dłoń a on odgarnął kosmyki i nieznacznie się wyprostował.

Jak na razie żadne z nas nie powiedziało kolejnego zdania, by pociągnąć rozmowę, staliśmy w przyjemniej ciszy, na dosyć chłodnym, jesiennym wietrze, ktory coraz bardziej zaczął mi doskwierać, co najwyraźniej nie umknęło uwadze stojącego obok mnie fae, który kiedy mimowolnie wzdrugnęłam się przez mocniejszy powiew, rozłożył lekko swoje skrzydło osłaniając mnie przed wiatrem, przez co stałam dosyć blisko niego.

- Dzięki - rzuciłam cicho i spojrzałam na zaczynające już wschodzić słońce, przez swój nienaganny słuch, usłyszałam bicie serca o stojącego obok mnie Ilrya, a po chwili pytanie jakie najwyraźniej zadał sam sobie. - Takie rany da się wyleczyć. Jest trudno ale się da

- Jak? - spytał po chwili milczenia i tak jak ja spojrzał w kierunku słońca

- Są dwa sposoby na wyleczenie duchowych blizn - wyjaśniłam spokojnym tonem, bawiąc się pierścieniem na moim palcu, ale później spojrzałam na niego - Potrafi to zrobić albo Vasidi albo zwykły fae

- Jaka to różnica? - spytał kolejny raz podłapując moje spojrzenie,

- Vasidi włada nad duszami, panuje nad nimi i tak dalej, co za tym idze może je leczyć - rzuciłam bardziej obojętnie i odwróciłam od niego wzrok - A zwykły fae może to zrobić jedynie miłością.

Azriel nie zadał mi już kolejnego pytania, ani ja jemu. Głównie dlatego że na schodach usłyszeliśmy zdecydowane kroki.

________
Witam witam
Nie było mnie znowu trochę długo ale rozdział jest wrzucony i za chwilę będzie pisany kolejny 😉
Dawajcie znać jak wam się podoba i do zobaczenia później
Bye!

Dwór Serca Cienia - Azriel | Dwór Cierni i RóżOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz