Rozdział 34

216 15 5
                                    

Przetarł oczy ze zmęczenia. Wciąż widział to jej spojrzenie, gdy z taką łatwością ponownie odrzuciła jego pomoc.

Był gotów zrobić dla niej wszystko, a ona z takim spokojem powiedziała, że oskarży go o wtargnięcie na ziemie Zachodu, jeżeli tylko postanowi opuścić Xareth i przybyć do Sayers. Nawet nie czuł wtedy złości, gdy to powiedziała.

Rozumiał ją. Bogowie mu świadkiem, że doskonale ją rozumiał. Najprawdopodobniej zachowałby się podobnie, gdyby był na jej miejscu. A jednak go to zabolało, bo zdał sobie sprawę, że ją stracił.

Chciała doprowadzić Przymierze do końca. Wielokrotnie go ostrzegała, żeby nie stawał jej na drodze, nie mieszał się w sprawy tej wojny i po prostu odpuścił. Nazywała przewodnikiem, chcąc dostać się do Xareth, aby porozmawiać z Prorokiem. W końcu zamierzała również prosić Wygnanych o pomoc, co sam jej odradzał. Mówił, że się nie zgodzą, że nie będą chcieli narażać...

Teraz podjął inną decyzję, bo chciał zrobić wszystko, aby zakończyć tyranię Corvaxa. Wiedział, jak przekonać Wygnanych. Nawet, teraz gdy byli w tak beznadziejnej sytuacji i nie mieli szans w walce z Wielobarwnymi, wystarczyło, że po prostu poprowadzi ich do tej walki.

Odetchnął głęboko, patrząc z daleka na ogniska, przy których zbierali się ludzie. Tego wieczora było wyjątkowo cicho. Przytłumione rozmowy, nieliczne odgłosy dzieci.

Wszyscy czuli ogromne napięcie, ale nie zamierzali się wycofać. Cokolwiek miało się wydarzyć, byli na to gotowi.

– Jesteś tego pewien?

Zacisnął dłoń w pięść, słysząc ten głos. Odetchnął raz jeszcze, próbując nad sobą zapanować i powoli się odwrócił.

Patrząc na stojącego przed nim starca, ciasno owiniętego brązowym płaszczem i opierającego się na sękatej lasce, nie mógł pozbyć się wrażenia, że wydaje się jeszcze bardziej wątły i kruchy, niż gdy widział go ostatnio.

Kiedy milczał, Maller odchrząknął cicho, rozcierając ręce.

Abrath sam poczuł chłodny wiatr przeszywający ciało i targający czarną koszulą. Nie pamiętał, aby w Xareth było kiedykolwiek tak przeraźliwie zimno. Przetarł lekko obandażowane dłonie i skrzywił się, czując palący ból.

– Jakże chciałem się mylić– rzekł cicho Prorok, stając obok niego i patrząc na główny plac obozu Wygnanych. – Przez ciebie trafiła do lasu Tulus, przypieczętowała Przymierze i odnalazła wszystkie fragmenty, których potrzebowała.

Abrath poczuł przeszywający ciało dreszcz. Uczucie strachu, które przeszyło jego kręgosłup.

– Wiedziałeś – wyszeptał, przez zaciśnięte gardło. – Ty...

– Nie widzę wszystkiego chłopcze – przerwał mu Prorok. – Bezwzględnie miałeś pozbyć się Wybranego, pamiętasz?Jednak jedna z wizji była inna. Wszystko zależało od twojej decyzji.

Nie był w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa w tamtej chwili. Czuł się tak, jakby był czyjąś marionetką.

– Zamiast wykonać, to o co prosiłem, chroniłeś ją do tego stopnia, że byłeś w stanie za nią zginąć. Nadal to robisz – Wskazał czubkiem laski ludzi w obozie. – Przysięgałeś sobie, że nikt więcej nie zginie z powodu twoich durnych rozkazów. Powiedziała ci, że zginiecie, a ty wciąż chcesz udać się do Sayers.

– Pokonam Corvaxa. Wszyscy, którzy zgodzili się za mną podążyć, zrobili to z własnej woli. Nikomu nie wydałem żadnego rozkazu! – krzyknął, obrzucając starca wściekłym spojrzeniem. – W jaskini prawie ją zabiłeś. Te twoje kamienie... Dlaczego wpierw ze mną nie porozmawiałeś? Dlaczego nie zdjąłeś tego przeklętego zaklęcia i nie obudziłeś mnie wcześniej? Nie musiałaby tak cierpieć. Nie musiałaby... – wychrypiał, przenosząc wzrok na swoje dłonie. – Miała wizje. Mówiłeś, że...

Przymierze KrwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz