Prolog

6K 295 167
                                    

Grobowiec został doskonale ukryty wśród kamieni, drzew i krzewów. Dawno nie odwiedzany, zarósł pnączami i częściowo skrył się pod warstwą ziemi. Z zewnątrz nie wydawał się wcale duży, lecz jego wielkość skrywała ziemia. Rozpalając pochodnię, dziewczyna stanęła przed zniszczonymi kamiennymi schodami, prowadzącymi daleko w dół. Ich koniec pochłaniał mrok. Chciała wierzyć, że tym razem będzie to proste zadanie. Chciała wierzyć, że tym razem nic jej nie zaskoczy. Odwróciła się, przenosząc wzrok na konia. Zwierzak prychnął niespokojnie, poruszając czarnym łbem.

­­– Zbieraj siły, niedługo wrócę – powiedziała, przenosząc wzrok z powrotem na wejście. – Przynajmniej mam taką nadzieję.

Westchnęła, powoli zanurzając się w podziemnym grobowcu. Na ścianach wyryto przeróżne runy, lecz nie wiedziała, co znaczą. Przez chwilę wydały się znajome, ale ich treść jedynie prześlizgnęła się przez umysł dziewczyny, pozostawiając uczucie, że o czymś powinna pamiętać.

Pokręciła głową, ostrożnie ruszając schodami w dół. Wiedziała, że na samym dole będzie czekała komnata z sarkofagiem, strażnik i przedmiot, po który tu przybyła. Kamienne schody zdawały się jednak nie mieć końca. Powietrze stawało się coraz bardziej wilgotne, a zapach zgnilizny mocniej wyczuwalny.

Przystając na chwilę, spojrzała za siebie. Światło rzucane przez wejście pozostawiła daleko za sobą. Poza blaskiem pochodni nie było tu innego źródła oświetlenia. Ponownie ruszyła w dół. Powinna teraz znajdować się w zupełnie innym miejscu. Zamiast tego przemierzyła wiele mil w poszukiwaniu zaginionego grobowca. Nie miała żadnej gwarancji, że zdoła go opuścić, jednak nie czuła strachu. Raczej towarzyszyło jej podekscytowanie. Miała dziś zdobyć ostatnią część. Przynajmniej tak mówił jej mistrz.

Zmrużyła oczy, gdy ogień pochodni lekko zawirował. Przełknęła ślinę, słysząc ruch na dole. Czuła, że jest już blisko. Wyciągnęła sztylet, mocno zaciskając palce na rękojeści. Nim dotknęła posadzki w kolistym pomieszczeniu, poczuła chłodny powiew na karku. Nawet wtedy nie obawiała się o swoje życie. Zawsze cało wychodziła z opresji, mając ten swój dodatkowy zmysł, który ostrzegał przed zagrożeniem. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?

Przystanęła po wejściu do kolistej komnaty, w której centrum, na rzeźbionym katafalku, stał złoty sarkofag. Znała już ten układ. Znała runy, którymi został pokryty. Umieściła pochodnię w uchwycie przy schodach i podeszła bliżej. Przykucnęła przy sarkofagu, dokładnie oglądając runy i szukając tej jednej, która go otworzy. Przynajmniej tak było w poprzednich grobowcach. Część znaków jednak tym razem została zniszczona, a niektóre z nich tak niewyraźne, że nie miała pojęcia, o który symbol chodzi. Większość pozostała słabo widoczna, gdyż światło pochodni niewystarczająco oświetlało pomieszczenie. Pomyślała, że wróci po pochodnię, aby lepiej przyjrzeć się runom, ale w tej samej chwili usłyszała ciche powarkiwanie. Zaklęła pod nosem, powoli wstając i podnosząc wzrok na to, co znajdowało się po drugiej stronie sarkofagu.

Ktoś inny byłby przerażony, a przynajmniej poczułby w tej sytuacji ogarniający strach. Dziewczyna tylko lekko się uśmiechnęła, jakby spodziewała się tego Strażnika. Złote ślepia wpatrywały się w nią, a z krtani stwora cały czas wydobywał się cichy warkot.

– Ostatnim razem twoja śmierć była na tyle spektakularna, że myślałam, że już się ciebie pozbyłam – powiedziała, poprawiając uchwyt na rękojeści sztyletu.

Bestia nawet nie mrugnęła, oblizując kły rozwidlonym jęzorem. Stwór pochylił się do przodu, opuszczając łeb prawie do samej ziemi. Ciemnobrązowa łuska, którą był pokryty, zmieniła się w kolce na grzbiecie i czubku długiego ogona. Przemianie towarzyszył zgrzyt pękających kości. Dziewczyna zacisnęła zęby, robiąc kilka kroków do tyłu. Ryk odbił się od ścian i zadudnił niczym uderzenie gromu.

Wszystko, co wydarzyło się później, zdawało się zwolnioną falą uderzeń, ciosów, ruchów i uników. Oczami wyobraźni widziała ruch bestii, nim ta go wykonała, mogąc uskoczyć w odpowiednim kierunku. Szybujące w powietrzu kolce, którymi stwór ciskał niczym bełtami kuszy, przecinały powietrze, gdy je wymijała. Jedno musiała jednak mu przyznać. Był znacznie szybszy niż podczas poprzednich potyczek. Każde uderzenie było też silniejsze. Nie raz ostre kolce lub szpony bestii ze świstem przeleciały tuż obok policzka dziewczyny, lub musnęły bok skórzanej zbroi. Przechodząc do kontrataku, prześlizgnęła się za plecy bestii. Tam zawsze odnajdywała słaby punkt. Miejsce, gdzie sztylet wbijał się z łatwością.

Tym razem nie było słabego punktu, a ona zbyt długo stała oszołomiona. Całe cielsko Strażnika pokrywał twardy pancerz łusek i kolców. Nim zdążyła zareagować, bestia błyskawicznie się odwróciła, wbijając szpon w jej ramię. Otworzyła szeroko oczy, ale nim odskoczyła, potężne uderzenie ogona, odrzuciło ją na przeciwległą ścianę. Zacisnęła dłoń na krwawiącej ranie, patrząc na powoli zbliżającego się Strażnika.

Nie spieszył się, bo wyczuwał swą przewagę. Niski rechot, który wydobył się z jego krtani, niósł ze sobą satysfakcję.

Choć wówczas powinna być przerażona, nie czuła nic poza gniewem. Zmarszczyła brwi, raz jeszcze przenosząc spojrzenie na sarkofag. Zamrużyła oczy, chcąc się upewnić, że wzrok jej nie myli. Jedna z run lśniła mocno, srebrzystym blaskiem. Gdy tylko odsunęła dłoń z krwawiącej rany, powoli kierując sztylet na cel, kątem oka dostrzegła, jak Strażnik wykrzywiał pysk w grymasie zaskoczenia.

Śmiech przerodził się w przeraźliwy krzyk. Bestia w panice ruszyła na dziewczynę, ale było już za późno. Sztylet szybował w stronę lśniącej runy niczym pocisk, mający wszystko zakończyć. W chwili, gdy ostrze dosięgnęło celu, wszystkie runy rozbłysły jasnym światłem. Strażnik wył, jakby od wewnątrz rozpruwano jego ciało.

Powoli otworzyła oczy, które za sprawą silnego blasku musiała zamknąć. Po Strażniku nie pozostał żaden ślad, a sarkofag był otwarty. Podniosła się, przeklinając człowieka, który ją tu wysłał i podeszła do katafalku. Gniewnym ruchem sięgnęła po przedmiot swej wędrówki.

Chwilę później patrzyła na mosiężnego orła z rubinowymi oczami, podczas gdy drogocenne kamyki rozbłysły w promieniach zachodzącego słońca. To przypomniało o mijającym czasie. Wrzuciła statuetkę do skórzanej torby, którą miała przewieszoną przez ramię. Skrzywiła się lekko, dotykając prowizorycznego opatrunku na barku. Czas nie był teraz jej sprzymierzeńcem. Dosiadła konia, narzucając kaptur na głowę, gdy poczuła delikatne krople deszczu na twarzy. Dzień dobiegał końca, ale ona miała przed sobą o wiele gorsze zadanie, niż zdobycie statuetki.

Przymierze KrwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz