Rozdział 35

169 15 0
                                    

Śmiech rozbrzmiał tak delikatnie. Niczym miliony dzwoneczków.

Widział, jak uciekała przed bratem, szukając odpowiedniego miejsca na kryjówkę w zamku.

Śmiała się tak radośnie, wbiegając do biblioteki.

Kiedy drzwi się zatrzasnęły, nie był już w zamku w Sayers, nie przemierzał krętych korytarzy, ani nie słyszał jej delikatnego, dziecięcego głosu.

Poczuł przeszywający do szpiku kości chłód. Rozejrzał się wokół. Tylko jedna pochodnia rzucała nikłe światło na wnętrze grobowca. Przy sarkofagu stał Strażnika, wlepiająca wściekłe spojrzenie w postać leżącą na ziemi.

Z trudem łapała oddech, przyciskając dłoń do boku. Spod palców wyciekała krew. Próbowała się ruszyć, ale bestia w jednej chwili rzuciła się na nią.

Chciał krzyknąć, ale nie mógł, jakby był tylko obserwatorem. W jednej chwili ponownie znalazł się w zamku, przemierzając kręte korytarze, a głos małej dziewczynki, odbijał się echem od ścian. Biegł, aby ją dogonić, gdy nagle znalazł się w sali tronowej.

Stała pośrodku, wpatrując się w kolisty sufit. Nie była już dzieckiem, a kobietą, którą poznał. Podszedł do niej i wtedy się odwróciła. Spoglądała na niego tymi krwistymi oczami, lekko się uśmiechając.

– Zawsze należała do nas. Odkąd przyszła na świat, wiedzieliśmy, że jej ciało przemieni się w jednego z nas zasyczał. – Miałeś szasnę, aby się wycofać i odejść. Tyle razy ci to powtarzała. Wolałeś jednak myśleć, że uda ci się zmienić Przymierze. Widzisz, do czego doprowadziłeś? Nasza krew płynie również w tobie. Możemy dzielić się nie tylko naszą mocą, ale i bólem.

Szepty brzmiały jak krzyk. Podniesiony głos docierał do niego niczym uderzenie, wwiercające się w czaszkę i przenikające przez każdy skrawek ciała. Zasłanianie uszu nie pomagało. Te wszystkie dźwięki zdawały się kumulować. Nie mógł skupić uwagi na niczym konkretnym, czując rozdzierający jego ciało ból i dudnienie w głowie, zadając płytkie rany, które piekły coraz mocniej.

Stała ze złączonymi dłońmi, wpatrując się w jeden punkt na wysokim wzgórzu. Powiódł za jej wzrokiem, dostrzegając i rozpoznając Sanessco, jej matkę i elfa o kruczoczarnych włosach. Dwójkę z nich widział w obrazach, które przenikały przez jego głowę, ale elfa dostrzegł po raz pierwszy. Chciał się odwrócić w stronę Calthii, która stała tuż obok niego, ale nim zdążył to zrobić, z nieba runął ogromny smok.

Roztrzaskał się o ziemię, ale nim jej dotknął był już martwy. W jego sercu tkwiła dziura, jarząca się krwawym blaskiem.

Przeniósł wzrok na Vastineę, gdy skulona, zaciskała w dłoni amulet.

Poczuł rozchodzące się po jego ciele kłucie. Miał wrażenie, jakby ktoś celowo wbijał w niego ostrze sztyletu i powoli je przekręcał. Ból rozchodził się od piersi po kręgosłup i kończyny. Nie był w stanie się ruszyć ani wydać z siebie żadnego wołania o pomoc, gdy obrazy znów się zmieniły.

Bestia ruszyła na nią, chwyciła za szyję i uniosła, uderzając jej plecami o ścianę. Próbowała nabrać powietrza, starając się odsunąć silne łapy od jej ciała. Bezskutecznie. Ostre pazury powoli wbijały się w jej szyję, zaciskając się coraz mocniej i mocniej, gdy wierzgała nogami, starając się kopać i odsunąć Strażnika od siebie.

Nie zdajesz sobie sprawy ze swej mocy.

Sięgnęła po sztylet, resztkami sił zadając śmiertelny cios w szyję bestii. Opadając na ziemię, łapczywie nabierała powietrze, walcząc o każdy wdech i wydech. Później długo patrzyła na swoje zakrwawione ciało i miejsce, gdzie powinno leżeć ciało Strażnika. Zamiast tego kamienną podłogę pokrywała tylko jego krew.

Przymierze KrwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz