Rozdział 17

851 78 31
                                    

Dźwięki otoczenia docierały powoli, jakby zbliżała się do miejsca pełnego krzyków i gwaru. Pierwsze, na co spojrzała, to jej własna lewa dłoń. Piekła, jakby ktoś posypał ranę solą i kuła, jakby ktoś wbijał w nią ostrza. Krew skapywała cienką stróżką coraz wolniej, gdy na oczach księżniczki rana zaczęła się zasklepiać, tworząc srebrzystą bliznę. Zacisnęła dłoń w pięść i powoli ją wyprostowała, spodziewając się przeszywającego bólu, który jednak nie nadszedł. Podniosła wzrok, zatrzymując spojrzenie na błękitnych tęczówkach, wpatrzonych w nią, jakby dopuściła się największej zbrodni. Wówczas pomyślała tylko, że dobrze jest go znowu widzieć, całego i zdrowego.

Przekrzywiła lekko głowę, patrząc na wydzierającego się Jareda, stojącego za plecami Strike'a. Podniesiony ton dotarł do niej, jakby ktoś nagle obdarował dziewczynę darem nadzwyczajnego słuchu. Skrzywiła się, mrużąc lekko oczy i robiąc krok w tył. Dopiero po chwili dotarły do niej znaczenia słów, które wypowiadał kapitan.

– Jesteś parszywym zdrajcą! Powinieneś zgnić w Silvercore. Powinniśmy pozwolić, aby Troxter rozerwał cię na kawałki! Doprowadziłeś do zdrady, do buntu i do śmierci tysiąca ludzi!

Calthia przeniosła wzrok na wciąż wpatrzonego w nią Abratha. Miał napiętą twarz, zaciśnięte zęby, ale tylko oczy zdradzały narastający gniew. Dopiero po dłuższej chwili przeniosła wzrok na dłonie, w których zaciskał miecze. Jeden z nich należał do Jareda, a drugim była broń wręczona mężczyźnie przez Gabora w Silvercore. Kowal go ocalił. Wyswobodził z więzów, dzięki czemu mógł ruszyć przeciwko Troxterowi.

– Odsuń się od niej! Nie pozwolę ci jej skrzywdzić! Rozumiesz?! Powinieneś zapłacić za to, do jakich krzywd się dopuściłeś!!! Nie zasługujesz na naszą pomoc, nie zasługiwałeś na ratunek! Powinieneś...

Jared zamilkł gwałtownie, gdy Strike w końcu odwrócił się w jego stronę. Lodowate spojrzenie błękitnych oczu przeszyło sayerczyka na wskroś, ale nie podniósł ściskanych w dłoniach mieczy. Zrobił coś wręcz przeciwnego. Gładko odwrócił rękojeść, podając broń kapitanowi.

– Nie masz pojęcia, o czym mówisz. Jeżeli uważasz, że zapłaciłem zbyt mało... – Wypowiadając te słowa, przybliżył rękojeść w stronę Jareda. – Proszę, wykonaj wyrok, bo mam dość twojego jazgotu. Jeżeli nie zauważyłeś, próbowałem ocalić twoją księżniczkę. Ty jednak wolałeś skupić się na walce ze mną, przez co to cholerne Przymierze się dopełniło.

Jared chwycił rękojeść swego miecza i dopiero teraz rozejrzał się, co właściwie się wydarzyło. Przeniósł wzrok na Calthię i na jej okrwawione dłonie. Twarz kapitana pobladła, ale nie cofnął się. Wszelkie informacje docierały do niego powoli, ale kłujący ból w skroniach zdawał się najbardziej realny. Zmarszczył czoło, pytająco patrząc na księżniczkę. Nim jednak dziewczyna zdołała cokolwiek powiedzieć, z lasu dobiegł dudniący huk, po czym podobny podmuch powietrza, który wciągnął ją pomiędzy drzewa, wyrzucił na polanę Raska i Tringę. Łuczniczka stęknęła poobijana, trzymając dłoń na czole i próbując odgonić ból. Rask zdawał się robić dobrą minę do złej gry, bo zerwał się na równe nogi, rozglądając za mającym nadejść zagrożeniem. Jego twarz była blada, jakby właśnie stoczył walkę z czymś od siebie znacznie silniejszym.

– Calthia, co ci się stało?! – Tringa z trudem dźwignęła się na równe nogi, podchodząc do księżniczki. Zmrużyła oczy, gdy dostrzegła ślady krwi, ale żadnej otwartej rany. – Co tu się stało? – spytała ciszej, podnosząc wzrok wpierw na Calthię, a następnie na zirytowanego Abratha i wściekłego Jareda, który nie wiedział, czy unosić miecz i walczyć, czy jednak się wycofać i czekać na drobny pretekst, pozbawienia zdrajcy Wschodu głowy. Łuczniczka widziała, że kapitan waha się dłuższą chwilę, nim w końcu przemówił.

Przymierze KrwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz