Rozdział 27

574 50 14
                                    

Nerwowo uderzała palcami o blat biurka przez cały czas, gdy Sanessco przemawiał. Z początku miała wrażenie, że próbuje się tłumaczyć, bo w końcu od kilku tygodni po prostu jej unikał. Później jego ton się zmienił. Stał się szorstki i atakujący, jakby nie miał sobie niczego do zarzucenia.

Oparcie fotela, na którym siedziała, nigdy wcześniej nie było tak niewygodne. Czuła się spięta i nie dowierzała w słowa, które do niej docierały. Pomimo wszystkiego próbowała zachować pozorny spokój na zewnątrz. W skupieniu przyglądała się doradcy króla, próbując kontrolować buzujące w niej emocje.

– Co skłoniło cię do zmiany zdania? – spytała Vastinea, gdy skończył.

Chciała brzmieć pewnie i chłodno, ale głos jej zadrżał, gdy wypowiadała ostatnie słowa. Sanessco zdawał się jednak nie zwrócić na to uwagi. Wstał od biurka i stanął naprzeciwko okna, splatając dłonie za plecami. Dłuższą chwilę po prostu patrzył na krajobraz po drugiej stronie i kiedy już chciała niemal żądać odpowiedzi, w końcu jej odpowiedział.

– Maller od samego początku miał rację – rzekł, po czym odetchnął ciężko. – Wydawało się to okrutne i bezduszne, ale miał rację. Próbowaliśmy wszystko naprawić, chroniąc Wybranych, ale to od początku było skazane na porażkę.

Odwrócił się, przenosząc na nią skupione ostre spojrzenie. Nie podobało jej się to, co ujrzała w jego szarych oczach. Za bardzo przypominał tego Sanessco, którym był kiedyś.

– Co właściwie zrobiliśmy, wasza wysokość? – rzekł chłodno, wymawiając królewski tytuł z naciskiem i sykiem, którego od dawna u niego nie słyszała. – Doprowadziliśmy do całej tej sytuacji. Zamiast pomóc, tylko pogarszaliśmy sprawę. Essentulus poświęcił siebie i swój lud. Uważasz, że to w porządku?

Zbliżył się do niej w tej samej chwili, w której wstała i miała już coś powiedzieć. Położył dłonie na jej ramionach i choć próbowała powstrzymać drżenie ciała, nie była w stanie nad tym zapanować.

– Długo wierzyłem, że amulet będzie bezpieczny, a Calthia zdoła oprzeć się klątwie. Nie może jednak naprawić twoich błędów – podkreślił, a jej gniew wcale go nie zaskoczył. – Wybrana musi wypełnić swoje przeznaczenie. W przeciwnym razie to się nigdy nie skończy.

– Coś ty zrobił? – wyszeptała w końcu, jakby w końcu dotarło do niej, do czego Sanessco próbuje doprowadzić.

– To, co było konieczne. To, co powinienem zrobić już dawno, nie godząc się na warunki, które postawiłaś.

– Obiecałeś... – Słowa ciężko przechodziły Vastineii przez zaciśnięte gardło. – Obiecałeś, że zdołamy zakończyć to w inny sposób.

– Zapomniałaś już o, co w tym wszystkim chodzi? – Patrzył na nią rozgniewany, coraz bardziej podnosząc głos. – Smoki nie odpuszczą za to, co uczyniłaś. Musimy złączyć nasz los mocą amuletu i uwięzić je na zawsze. W przeciwnym razie znów zwrócą się przeciwko nam.

– Nikt nie jest w stanie zapanować nad taką magią ­– powiedziała, wiedząc już, że cokolwiek powie i tak Sanessco nie zmieni zdania. Cała ta rozmowa odbyła się zdecydowanie za późno. Może gdyby zauważyła jego dziwne zachowanie wcześniej, mogłaby coś zrobić, ale teraz? On już miał swój własny plan, który realizował. – Popełniłam błąd lata temu. Nie popełnię go ponownie.

Prychnął, wyraźnie rozbawiony. Cofnął się kilka kroków, znów splatając dłonie za plecami.

– Nie zamierzam kolejny raz patrzeć na twoją porażkę – odparł chłodno nadzwyczaj spokojnym tonem. – Czy nie chciałabyś zdjąć klątwy z Essentulusa? Tylko mając w dłoniach amulet Dneirfa jest to w ogóle wykonalne.

Przymierze KrwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz