Rozdział 19

727 73 22
                                    

Abrath oparł się plecami o jeden z kamiennych bloków, odetchnął ciężko i ostro spojrzał na Calthię rozmawiającą z Jaredem. Konwersacja ze smoczą-elfką i wcześniejsze słowa Calthii tylko odwlekły w czasie, narastającą furię sayerczyka. Kapitan zdawał się godzić z całą podróżą do Xareth, a częściowo nawet z rolą księżniczki w Przymierzu Krwi, która dotyczyła jedynie odnalezienia amuletu. Kiedy jednak pojawiła się Tritulus, wszystko się zmieniło. Nie potrafił udawać, że jest w stanie zaufać zdrajcy, a już na pewno bestii, której jedynym zadaniem było dopełnienie proroctwa.

Tritulus chyba to zauważyła i kiedy Jared zaczął uwidaczniać swoją złość, żądać, aby raz jeszcze wszystko przemyśleć, elfka uśmiechnęła się krzywo, wzbijając się w powietrze.

Abrath widział w oczach Calthii ogromne zmęczenie. Już wcześniej, gdy się oddaliła, sprawiała wrażenie kogoś, kto jest przygnieciony obowiązkami i oczekiwaniami, które były w nim pokładane. Starała się to ukryć, nie okazując trosk i obaw. Odkąd ocknęła się w czarnej wieży, nie zmrużyła oka, a rozwój następnych wydarzeń wyraźnie ją przerósł. Wszyscy byli zmęczeni, ale po walce z Wielobarwnymi była tylko ona.

Abrath nie czekał na reakcję dziewczyny i choć dużo ryzykował, również miał dość całej sytuacji. Błyskawicznie sięgnął po miecz, zwinnie powalając Jareda na ziemię i dociskając do krtani sayerczyka czubek ostrza. Ten w końcu zamilkł i zatrzymał wściekłe spojrzenie na pochylającym się nad nim człowieku, który jest wszystkiemu winny. Strike nie miał co do tego wątpliwości. Jared od samego początku oskarżał go o wszystko, co złe. Począwszy od walk w Silvercore, po przybycie do lasu Tulus i na przyjęciu Przymierza przez księżniczkę kończąc. Cokolwiek miało im się przytrafić w przyszłości, również na nim spoczywały wszystkie nieszczęścia, co Jared niewątpliwie podkreśli.

– Nie jestem waszym wrogiem! Nie zamierzam was zabić, sprowadzić w pułapkę lub przekazać Corvaxowi. – Abrath podniósł głos, zdając sobie sprawę, jak cienka linia dzieli go przed zadaniem ostatecznego ciosu, gdy wypowiadał słowa, które temu przeczyły. Miał jednak dość oskarżeń pod swoim adresem. – Zależy mi na bezpieczeństwie tej twojej księżniczki, więc przestań się unosić i pomóż znaleźć rozwiązanie, aby nie umarła.

Puścił Jareda, odsunął się od niego na kilka kroków i dopiero wtedy natrafił na spojrzenie Calthii. Sam nie wiedział, co wtedy zobaczył. Jej szmaragdowe oczy patrzyły na niego z wyraźnym zaskoczeniem, a później gniewnie zmarszczyła brwi, jakby była zła na samą siebie. W tamtej chwili powiedziała mu, żeby zostawił ich samym. Powiedziała, że chce zostać z przyjaciółmi i porozmawiać. Wyraźnie podkreślając słowo przyjaciółmi.

Oczywiście to rozumiał. Należeli do jednej drużyny. To on był ten obcy. Zdrajca. Wróg. Nie miało znaczenia, co zrobił, nigdy mu nie zaufają. Calthia zaczynała patrzeć na niego podobnie. Miał też wrażenie, że go unikała. Odkąd powiedział, co myśli o próbie zapanowania nad amuletem, podważając każde jej słowo i mówiąc wprost, że nie jest to możliwe, Calthia zdawała się zmieniać. Nie wiedział jeszcze wtedy jak, ale coś się z nią działo. Wydawała się wycofana i zamyślona.

Cofnął się i obrócił, gdy Jared w jednej chwili się podniósł, a w drugiej burknął słowa, których już nie słyszał. Nie oglądał się za siebie, ale nie uszło jego uwadze, że Rask stanął tuż przed swym przyjacielem, każąc mu się opanować.

Abrath wybrał miejsce, które będzie wystarczająco daleko, ale jednocześnie z którego rozchodził się dobry widok na tą całą Wybraną. Nie wiedział, co mówili, ale zaskoczyło go opanowanie księżniczki. Spokojny wyraz twarzy, lekki uśmiech i ta pustka w szmaragdowych oczach. Zmarszczył brwi, uświadamiając sobie, co oznaczał ten wyraz, a złość tylko w nim wzrastała. Pomimo tego, że chciał wstać i powiedzieć im, że powinni przejrzeć na oczy, nie zrobił nic. Siedział i patrzył na pozorny spokój Calthii, powtarzając sobie, że znali ją lepiej, dłużej. Powinni to zauważyć.

Przymierze KrwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz