Nałożyła strzałę na cięciwę, dokładnie celując w tarczę treningową. Za plecami słyszała docinki i ciche śmiechy rycerzy. Znali ją tyle lat, wiedzieli, że jest córką łucznika, znakomitego łucznika, a mimo to nie wierzyli, że potrafi trafić w każdy cel. Uśmiechnęła się krzywo, wypuszczając strzałę. Drzewiec mknął niczym ptak w wyznaczonym kierunku, a wiatr niósł go z lekkim świstem. Uderzenie było doskonałe. Grot wbił się po sam koniec w czerwone koło będące centrum. Wszyscy zamilkli, patrząc na tę drobniutką kobietkę.
Tringa przeczesała do tyłu długą grzywkę, opierając dłonie o łuk. Wśród rycerzy zabrzmiały pomruki niezadowolenia. Przegrali zakład. Tylko nieliczni gratulowali. Wśród nich był rosły mężczyzna o krótko przystrzyżonych brązowych włosach. Uśmiechnął się radośnie, bijąc brawo i wiwatując. Łuczniczka uśmiechnęła się szerzej, widząc radość w jego oczach.
– HA! A nie mówiłem, żebyście się nie zakładali! – krzyknął dumny ze swej narzeczonej. Uniosła brwi z zaskoczenia, gdy usłyszała te słowa. Popatrzyła na niego kątem oka, ściągając jedną brew.
– Czyżby? Jeszcze w ostatniej chwili szeptałeś coś o wycofaniu – mruknęła cicho.
Obserwowała, jak rycerz odwrócił się w stronę tarczy, którą ustawili ponad jard od linii strzału. Ponownie szacował szanse i chyba wciąż nie dowierzał, że w ogóle jej się udało. Pokręciła głową, gdy przeczesał włosy palcami, tylko potwierdzając, swoje zdumienie. Pozytywnie zaskoczony, ale gdyby nie zobaczył tego na własne oczy, nigdy by jej nie uwierzył.
Skrzywiła się lekko, słysząc jego kolejne słowa.
– Szczęściara z ciebie – rzekł, odwracając się w stronę narzeczonej.
Od najmłodszych lat trenowała łucznictwo. Ojciec z początku dla zabawy wprowadzał dziewczynkę w tajniki swego fachu. Gdy został głównym dowódcą łuczników Sayers, miał dla niej nieco mniej czasu. Dlatego przychodziła na każde treningi, jakie prowadził. Po śmierci matki miała tylko jego. Chciała być przy nim, a nie przesiadywać w domu i uczyć się haftowania, gotowania czy czegoś równie nudnego. Między innymi z tego powodu doskonale rozumiały się z księżniczką. Najlepsze przyjaciółki wspierały się wzajemnie i rozumiały bez słów. Choć pochodziły z różnych światów, z innych klas społecznych, łączyła je pasja do tego, czego im zabraniano.
Tringa po latach ćwiczeń i udowadnianiu, że potrafi strzelać, w końcu została przyjęta do armii. Sam król zgodził się na jej udział w turnieju i tym samym podbiła serca ludzi. Na samo to wspomnienie uśmiechnęła się do siebie. Ojciec zawsze w nią wierzył i mówił, żeby się nie poddawała. Choć przyznawał, że umiejętności córki zaskakiwały również jego. Nie mniej nigdy nie traktował Tringi ulgowo. Nawet gdy stał się jej zwierzchnikiem.
Myśli Tringi powędrowały do księżniczki. Znały się z Calthią od najmłodszych lat. Obie uciekały z zajęć haftowania i spotykały się na placu ćwiczeń. Dzięki księżniczce przeżyła ból po śmierci matki. Gdy Tringa dowiodła swych umiejętności, Calthia zabierała ją w podróże, jako członka swojej straży. To dzięki niej zwiedziła każdą krainę Zachodu. Dzięki księżniczce nauczyła się znów cieszyć życiem i zrozumiała, że choć nic nie trwa wiecznie, to wciąż można czerpać radość z teraźniejszości. Chwytała dzień, ucząc się nowych rzeczy i ulepszając swe umiejętności. Również dzięki Calthii lepiej poznała Raska, pułkownika wojsk Sayers. Choć ich znajomość nie rozpoczęła się zbyt kolorowo. Był jednym z osiłków, którzy nie wierzyli, że kobieta może być godnym przeciwnikiem. Szkoląc księżniczkę, nigdy nie dawał jej taryfy ulgowej, ale nie wierzył, że zdoła pokonać kogokolwiek w prawdziwej walce. Chwalił swoich podwładnych, ale rzadko rzucał pochwały księżniczce, czy Trindze. Calthia nie zwracała na to uwagi. Dla niej liczyły się efekty i sama była świadoma swoich możliwości. Tringę irytowało zachowanie Raska.
CZYTASZ
Przymierze Krwi
FantasyKsiężniczka? Królewskie maniery? Książę i miłość od pierwszego wejrzenia? Przymierze Krwi to historia o księżniczce, która bynajmniej nie przepada za balami, pięknymi strojami i nie marzy o księciu na białym koniu. Calthia Sunrise jest dyplomatą jed...