Podejrzanie spokojna.
Obserwując ją przez kilka ostatnich dni, zauważył, że była podejrzanie spokojna.
Zgodnie z postanowieniem wszechkapitana, przebywała w rezydencji Kuchikich, którą na zmianę strzegli najwyśmienitsi oficerowie 6. oddziału, a sam kapitan tymczasowo nawet zdecydował się pracę biurową do jednego z licznych pomieszczeń zaaranżowanych na gabinet. Z otwartych drzwi tarasu miał idealny widok na ogród, którego zdecydowana większość z tej perspektywy znajdowała się w zasięgu jego wzroku. Przyłapywał się na tym, że co jakiś czas instynktownie sprawdzał, czy wciąż wyczuwa subtelną woń dobrze kontrolowanej energii duchowej i za każdym razem zaskakiwała go dyscyplina kobiety — nie dość, że słuchała rozkazów, to jeszcze ani razu poziom reiatsu nie uległ zmianie.
Zapytał ją o to pierwszego popołudnia, by zagaić rozmowę. Odnalazł kobietę w ogrodzie igrającą ze sztuką ikebany. Stłumił bolesne ukłucie w klatce piersiowej, ponieważ z dzieciństwa uczestniczył w marnych próbach przyuczenia starszej siostry do roli idealnej księżniczki. Yuudai o wiele lepiej radziła sobie z Shunpou wpojonym dzięki staraniom Shihouin Yoruichi i Urahary Kisuke, dlatego nieprzerwanie był świadkiem karcenia dziewczynki przez nauczycieli. Zawsze go to oburzało, bo jak śmiali pastwić się nad jego ukochaną starszą siostrzyczką? Widzieć kapitan z innego świata bez najmniejszego cienia wątpliwości wkomponowującą kolejne kwiaty w wytworny bukiet zdecydowanie wywoływało dysonans poznawczy.
Drugą kwestią budzącą konsternację była energia duchowa.
— Miałam problemy z kontrolą, odkąd pamiętam — odpowiedziała, nie odrywając wzroku od kompozycji. Przycięła lilię ostrymi nożycami sekatora, łodygę obróciła w palcach w poszukiwaniu najmniejszej skazy na płatkach. — Mówiono, że nie mam szans na zrobienie kariery w strukturach trzynastu oddziałów obronnych, dlatego przeznaczono mnie na żonę wysoko postawionego szlachcica. Zakładam jednak, że tę historię znasz z autopsji. Twoją Yuudai czekał podobny los. Może i byłeś dzieckiem, ale doskonale rozumiałeś, jaką przyszłość wam z góry zaplanowano.
Cierpliwie czekał na esencję, dlatego się nie wtrącał. Głos, ruchy dłoni, pełne skupienia spojrzenie, które pojawiało się w momentach, gdy siostra zdecydowanie coś kombinowała — to wszystko było takie samo. Tym razem uświadomienie sobie, jak tęsknił za tą kruchą istotą, która poświęciła każdą najmniejszą cząstkę swojego istnienia dla rodziny, było wyjątkowo bolesne. Do tego tak dystyngowanie prezentowała się w prostym bawełnianym stroju z wyhaftowanymi na dole kwiatami. Nostalgia i tęsknota również dołożyły cegiełkę do jego milczenia.
— Upłynęły lata spędzone w odosobnieniu, żebym opanowała energię duchową. Byłam zdeterminowana, by opuścić tamto miejsce, więc postanowiłam zrobić wszystko, żebym znalazło się to w moim zasięgu — ciągnęła. Sprzedawała mu półprawdy bez żadnych konkretów, ale nie mógł wymagać od niej stuprocentowej szczerości. Jego uwadze nie umknęło jednak to, że przez chwilę w jej jasnofioletowych oczach zapłonęła żądza mordu.
Przypomniał sobie jej słowa o darze. To przekleństwo. Wiąże się z bólem nie do zniesienia, z poszukiwaniem na nowo odpowiedzi, powiedziała wprost. Nie musiał pytać, by domyśleć się, że przeciągnięto ją w życiu przez piekło podobne do tego, co spotkało jego Yuudai. Obsesja ze strony Aizena, upokarzające narzeczeństwo, zdewastowanie energii duchowej, potem pięćdziesiąt lat w zapomnieniu, Siedlisko Larw, liczne upokorzenia, wreszcie wygnanie i śmierć. Do części przyłożył rękę i każdej najmniejszej decyzji żałował.
— Faktycznie miałam to szczęście w nieszczęściu, że umknęłam Aizenowi. Nie zdążył wykorzystać mnie do pierwowzoru swoich eksperymentów — pociągnęła dalej. — Dzięki temu zdołałam przejąć 2. oddział, opanować bankai i uporządkować część rodowych spraw.
CZYTASZ
Ambiwalencja dusz: Bez żalu [Bleach]
Fanfiction"Syn wygnańców". "Geniusz nowego pokolenia". Jak jego ojciec. "Osierocony dziedzic najważniejszego rodu szlacheckiego w Społeczności Dusz". Jak jego matka. Od dzieciństwa prześladowały go w koszmary, w których rozpaczliwie próbował dogonić nieuchro...