5. Wiecznie żywi zmarli

21 1 11
                                    

Nietrudno było wymsknąć się z baraków 2. oddziału. Hyouka oddawał się treningom lub popadał w pracoholizm, co spotykało się, oczywiście, z niezadowoleniem ze strony Yuushirou. Shihouin postanowił wyjątkowo przymknąć na to oko, bo paradoksalnie zbyt martwił się o dziedzica rodu Kuchikich, ale nie sądził, by tłumaczenia na cokolwiek się zdały. Blondyn pokładał absolutną wiarę w to, że w wewnętrznym świecie skonfrontował się z matką, ale Yuudai... Yuudai nie żyła. Może dlatego zdecydował się na tak drastyczne kroki jak odwiedziny u jedynego boga śmierci, który mógłby posiadać informacje na temat ewentualnych wcześniejszych przypadków powrotu zmarłych zza grobu, a jednocześnie nie przewrażliwionych na punkcie księżniczki.

Wszechkapitana Kyouraku spotkał w siedzibie 1. oddziału. Mężczyzna dyskutował z porucznikiem nad wyższością niewypełniania niekończących się gór raportów w czasie pokoju, ale zamilknął, gdy dostrzegł na parapecie zawadiacko uśmiechającego się Yuushirou. Ise cofnęła się kilka kroków, zaskoczona widokiem arystokraty.

— Przeszkadzam? — zapytał, przerywając dyskusję. Kobieta otrząsnęła się z szoku, żyłka zaczęła jej pulsować na czole, zacisnęła pięść ze złości. Głównodowodzący wzruszył ramionami, po czym wskazał wolne krzesło po drugiej stronie niskiego biurka.

— Nie. Siadaj, Yuushirou — zaproponował. — Zaparzysz herbaty naszemu gościowi, Nanaoś?

— Następnym razem używaj drzwi, poruczniku! — wyrzuciła z siebie, wiedząc, że nie powinna podważać autorytetu wszechkapitana przy innych oficerach. Nie to, żeby poufałe stosunki Shunsuiego i jego podkomendnej pozostały tajemnicą, ale kobieta mimo wszystko starała się zachować pozory profesjonalizmu. Trzasnęła drzwiami, wychodząc, na co głównodowodzący się wzdrygnął.

— Myślisz, że będzie na mnie zła? — zapytał Shihouina. Uśmieszek czaił się w kącikach ust, chociaż mężczyzna starał się sprawiać wrażenie przejętego. Ise i Kyouraku mieli pewne rytuały, powszechne znane w Seireitei i codzienne droczenie się, naturalnie, się do nich kwalifikowało. Yuushirou parsknął śmiechem, szczerze rozbawiony tą sugestią.

— Wszechkapitan żartuje — odpowiedział kurtuazyjnie. — Gdyby porucznik Ise miała się na wszechkapitana obrazić, zrobiłaby to już dekady temu.

— Racja — przyznał ostatecznie. — Więc co cię do mnie sprowadza, Yuushirou?

Nie przepadał za wojskowymi tytułami, ba, gdyby znalazł argumenty przekonywające Hyoukę do porzucenia arystokratycznej etykiety, najchętniej pozostawałby w oczach oficera wujkiem Kyouraku. Z przywództwa korzystał w nietypowy sposób — młodzieniec nigdy nie odczuł szczególnego dystansu pomiędzy wszechkapitanem a pozostałymi podwładnymi; to raczej oni zachowywali profesjonalizm ze względu na pozycję Shunsuiego. Dlatego oficer Urahara-Kuchiki pozostawał Hyouką, a porucznik Shihouin — Yuushirou.

Trudno nie zgodzić się z tym, że Kyouraku pozostawał dla Hyouki dobrym wujaszkiem, przyjacielem matki, jej najlepszym kumplem od kieliszka. Zdawał się poważnie traktować tę rolę — w czasach narzeczeństwa Yuushirou z księżniczką Shunsui bywał częstym gościem w rezydencji Shihouinów, gdzie spędzał czas, grając z kobietą w karty. Pozostawał po jej stronie podczas śmiertelnie niebezpiecznego konfliktu z młodszym bratem i jeśli wierzyć plotkom, niejednokrotnie uratował jej życie. Za to wszystko, oczywiście, porucznik był wdzięczny, ale za najważniejszą zasługę kapitana uważał to, że mimo tego, że nie łączyło go z Uraharą-Kuchikim pokrewieństwo, zawsze służył radą Byakuyi w wychowywaniu dziedzica. W ostatecznym rozrachunku może to bardziej on, nie kapitan 6. oddziału, był dla dziedzica ojcem.

Chociaż, oczywiście, nigdy nie zastąpił Kisuke i Yuudai, pełnił jedynie rolę wysokiej jakości ekwiwalentu. Ani razu jednak Shunsui nie zasugerował, że mu to przeszkadzało, ba, wyglądał na usatysfakcjonowanego faktem, że przynajmniej w ten sposób stanowił część rzeczywistości Urahary-Kuchikiego. Właśnie dlatego Yuuhsirou wiedział, że wszechkapitan nie odmówiłby pomocy, chociaż groźny na pierwszy rzut oka wygląd mógłby świadczyć o zupełnym braku gotowości do altruistycznego poświęcenia.

Ambiwalencja dusz: Bez żalu [Bleach]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz